Nepal: To nie jest kraj dla słabych ludzi [FOTORELACJA]
Wydaje mi się, że nie byłam na to do końca gotowa. Nie byłam gotowa ani fizycznie ani psychicznie. Zimno, zmęczenie, ból głowy, choroba wysokościowa, skręcona kostka… Ale po kolei.
- Magda Lassota
Everest 3 Passes Trek, marzec 2018
Plan był prosty. Himalaje, trekking Everest 3 Passes, przejście jak najciekawszego, komercyjnie dostępnego, szlaku w regionie Everestu, rozmowy z ludźmi, poznawanie gór i zwyczajów i dużo, dużo zdjęć. Wiedziałam, że będzie ciężko, ale w górach poniekąd ciężko być musi.
Nie spodziewałam się jednak, że w marcu w Himalaje jeszcze na chwilę wróci zima i że zimno aż tak będzie mi doskwierać. Nie spodziewałam się, że po pięciu dniach trekkingu z nóg zwali mnie ciężka choroba wysokościowa, że helikopterem trzeba będzie mnie ratować i przewozić do szpitala w Katmandu. Tym bardziej nie spodziewałam się, że niecałe dwa tygodnie później choroba wysokościowa pokona także naszego portera. I wreszcie, że życie i praca w cieniu Everestu są tak trudne. Tu radę dadzą tylko najsilniejsi.
Pierwsze dni w górach - pozory
Nie dajcie się zwieść pozorom, tak jak ja się dałam. W regionie Everestu nic i dla nikogo nie jest łatwe. Ani trekkingi, ani życie. Ani dla zachodnich turystów, ani dla miejscowych górali.
Pod Everest nie wybieram się sama. Idę z przewodnikiem, Dambarem, który dodatkowo wręcz zmusza mnie do wynajęcia portera, bo przecież sam sprzęt fotograficzny waży dobrych parę kilogramów. Czuję się, jak na luksusowej wycieczce. Nie dość, że sama nie muszę dźwigać wszystkich swoich rzeczy, ktoś ciągle wskazuje mi drogę, co pięć minut pyta, czy wszystko w porządku, to jeszcze wszystko za mnie robi. Wybiera pokoje w himalajskich teahouse’ach, zamawia jedzenie, odnosi talerze, parzy kawę.
I ten szlak z Lukli do Namche, co to bardziej niż szlak górski przypomina autostradę, a jedyne zagrożenie po drodze to zostać nadepniętym przez muła. Bo mułów na szlaku są ponoć tysiące, nie mówiąc już o turystach. To powoduje korki, a czas oczekiwania na przejście przez most Hillarego wynosi nawet 15 minut. A to dopiero początek sezonu, podobno będzie gorzej.
Do Namche Bazar (3440 m n.p.m.), tak zwanej Bramy do Everestu i największej miejscowości na szlaku, dochodzimy w dwa dni. Droga jest dziecinnie prosta.
W Namche jest wszystko. Są sklepy, są kawiarnie, są niemieckie piekarnie. Można wziąć gorący prysznic, zrobić pranie, czy kupić cały sprzęt potrzebny na trekking. Można też już całkiem dobrze zobaczyć Everest.
W Namche Bazar szlak się rozchodzi. Można stąd iść prosto do Everest Base Camp lub można na przykład udać się na zachód w kierunku przełęczy Renjo La Pass (5345 m n.p.m.), pierwszej przełęczy na naszej drodze.
My właśnie tutaj, w Namche, popełniamy błąd, a błędów w górach wysokich popełniać nie można.
Długa droga na szczyt - krótka do choroby wysokościowej
W Himalajach obowiązuje kilka przykazań. Idź wolno. Pij wodę. Jedz zupę czosnkową. W ogóle jedz dużo, natomiast zdecydowanie nie myśl za dużo. Od myślenia się choruje. Codziennie jak mantrę tych kilka przykazań powtarzają Dambar (przewodnik) i Jite (porter). Jak więc doszło do tego, że wszyscy złamaliśmy pierwsze i najważniejsze przykazanie – odpocznij jeden dzień w Namche Bazar. Bo każdy, bez wyjątku, w Namche spędza jeden dzień. Dla aklimatyzacji rzecz jasna. My jednak to przykazanie łamiemy i po spędzeniu nocy w Namche idziemy dalej. A dalej będzie już tylko gorzej.
Kierujemy się na zachód ku przełęczy Renjo La przez wioski Thame i Lumde. Za Namche wszystko się zmienia. Wreszcie jesteśmy naprawdę blisko gór, wreszcie jesteśmy sami. Ale jednocześnie robi się zimniej, trudniej, jakby straszniej. Ja natomiast robię się coraz słabsza i Jite niesie już nie tylko swój plecak, będzie też wracał po mój. Okropnie mi z tym niezręcznie, ale już się nie upieram, bo zaczynam powłóczyć nogami. Po dwóch dniach drogi w nocy przed wyjściem na przełęcz zaczynam chorować, a zaczyna się niegroźnie od bólu głowy i wymiotów. Mimo to o 5 rano ruszamy w stronę przełęczy. Przed nami 1000 metrów przewyższenia, a za przełęczą zejście do Gokyo na wysokość 4800 m n.p.m. i pierwszy raz w górach zejście okaże się dla mnie trudniejsze niż wejście. Nie będę się rozpisywać, jak góry mnie pokonały… choć może i nie. Nikt wiary nie dawał, że z objawami obrzęku mózgu i płuc oraz halucynacjami przeszłam tę przełęcz i doszłam do Gokyo. Tylko po to jednak, żeby następnego dnia rano helikopter zabrał mnie do szpitala w Katmandu.
Po trzech dniach wracam w góry, tak łatwo ze mną nie będzie.
Już wiem, jak to naprawdę wygląda, że te tłumy turystów mijane na szlaku, jedynie próbują zdobyć Base Camp, a całkiem sporej części się to nie uda.
Im dalej i wyżej , tym więcej ludzi choruje. Coraz więcej osób w jadalniach pochyla się nad zupą czosnkową, kurczowo trzymając za głowę, bo ból robi się nie do zniesienia. W nocy słychać wymioty, nad ranem helikoptery.
Ale nie tylko ja i inni turyści chorujemy, choruje też Jite, który już przeszło 15 lat chodzi po górach. Choroba wysokościowa nie zlitowała się nad nim i zaatakowała po przejściu przełęczy Kongma La na wysokości 5536 m n.p.m. I wtedy już naprawdę dociera do mnie, że żarty się skończyły. Że chodzenie po tych górach to nie przelewki.
Ciężkie życie na barkach tragarza
- Magda, czy Ty widziałaś choć jednego nieszczęśliwego tragarza? - Zapytał mnie na sam koniec wyprawy Dambar.
Ale jak to? To nie każdy jest smutny? Żeby tylko smutny. Załamany i złamany w pół pod kilogramami, które dźwiga dla zachodnich turystów? Widać to przecież w ich przekrwionych oczach, pomarszczonych twarzach i spracowanych rękach.
Trzy tygodnie trekkingu w najwyższych górach świata, godziny rozmów z porterami i przewodnikami, odwiedzanie ich w domach, poznawanie rodzin, i czy aż tak mogłam się pomylić? Chyba zwyciężyło niedowierzanie, że człowiek może aż tyle, że może znieść aż tyle fizycznie i że znieść może tyle psychicznie. I to zgubne zachodnie podejście do życia, że my wiemy najlepiej i mamy najlepiej. Wcale nie mamy.
Ale pomimo tego, jak strasznie wygląda życie porterów, oni też wcale nie mają najgorzej.
A jak właściwie wygląda życie portera w regionie Everestu? Pracuje najciężej i żyje najgorzej. Porter widzi tylko ziemię. Zgięty w pół patrzy głównie pod nogi. Nie widzi, co dzieje się dookoła. Dlatego porter ma zawsze pierwszeństwo. Porterowi, a zwłaszcza takiemu, co do Base Campu pod Everestem niesie łóżko czy dziesięć krzeseł, trzeba schodzić z drogi. Bo może popchnąć, zepchnąć, może uderzyć krawędzią ładunku. Niechcący, nie widząc.
W regionie Everestu w większości miejsc porter nie ma prawa spać w tych samych hotelach, co turyści. Nie może, bo brudny, bo brzydko pachnie, bo nie pasuje. Zostawia bagaże, wychodzi. Idzie do znacznie skromniejszej chaty, gdzie jedno pomieszczenie to kuchnia, drugie to sypialnia. W sypialni na pryczach śpi po kilkanaście osób. Śpią jeden przy drugim, w kilku pod jedną kołdrą. Nie ma się gdzie wykąpać, nie ma gdzie zmyć z siebie zmęczenia, pyłu z wielokilometrowej drogi.
O świcie porter wchodzi tylko do holu hotelu, gdzie już grzecznie czekają na niego bagaże. Zakłada przepaskę na głowę, znów zgina się w pół i idzie dalej, dalej patrząc pod nogi.
Porter nie ma bielizny termo-aktywnej, nie ma wysokich trekkingowych butów, dobrych rękawiczek, termosu z gorącą herbatą. A przynajmniej nie swojego. Każdy mijany porter jest dla mnie wyrzutem sumienia.
Czegoś jednak nie zauważam. Nie zauważam, że ma pracę. Że ma rodzinę, która cieszy się, że pracuje. Że pracując 3 miesiące wiosną i 3 miesiące jesienią jest w stanie utrzymać tę rodzinę, wybudować skromny domek na wsi, kupić bawoła. (O ile nie pije.) Że wieczorami z innymi porterami gra w karty, rozmawia o bliskich, o górach. A jak dobrze pójdzie, nauczy się angielskiego i zostanie przewodnikiem, wtedy będzie lepiej. Starsi wiedzą, że na angielski za późno, więc i na awans za późno. Ale to jakby nic nie zmienia. Jest dobrze, trzeba żyć i być szczęśliwym. Bo to jest kolejna fraza, której się tutaj uczę. „You have to be happy.” Nie ma innego wyjścia.
Chiwa – życie po godzinach
W cieniu Everestu toczy się też normalne życie. Tylko znacznie niżej, bo wszystko powyżej Lukli poza sezonem zamiera, zimą na życie jest tu za zimno.
Po prawie trzech tygodniach schodzimy z gór do Lukli, ale to jeszcze nie koniec. Bo ja to normalne życie też chcę poznać i poznać chcę ogromną rodzinę Dambara, jego rodziców, cztery siostry, trzech braci i całą gromadkę dzieci. Droga do Chiwy, gdzie większość z nich mieszka, to 2-3 dni marszu z Lukli i nie ma innego sposobu, bo w okolicy brak transportu drogowego. Trzeba iść. Tylko jak iść ze skręconą pod sam koniec wyprawy kostką? Kolejna niespodzianka. Ponieważ jednak iść nie jestem w stanie, pozostaje dobrze mi już znany helikopter. Zamiast trzech dni, podróż zajmuje nam 10 minut. Lądujemy w polu ziemniaków sąsiada, wzbudzając niemałe zdziwienie i zainteresowanie. To dopiero jest wejście. Razem z nami do wioski przylatują pszczoły, znaczy, przynieśliśmy szczęście.
To, że jest tu niżej i cieplej, wcale nie znaczy, że jest łatwiej.
Pracuje się ciężko i prosto się żyje. Bardzo prosto. Każdy dzień wygląda dokładnie tak samo. Pobudka o świcie, gotowanie, praca na roli, doglądanie zwierząt, doglądanie dzieci, i znów gotowanie, sprzątanie, zwierzęta, dzieci, i ta ciągła krzątanina. Tutaj każdy ma jakieś zajęcie, wie co ma robić i każdy coś robi, cały czas. Może to jest sekret pozostawania przy zdrowych zmysłach. Nie ma czasu na rozmyślania, na marzenia, na wybieganie w przyszłość dalej niż dziś, niż tu i teraz. Zresztą myślenie niczemu nie służy. Trzeba żyć i trzeba być szczęśliwym.
To nie jest miejsce dla mnie, nie jest to już też miejsce dla niego.
Dambar nie mieszka już w wiosce, mieszka w Szwajcarii z żoną Szwajcarką, którą poznał na szlaku, i z dwójką dzieci. Trudno byłoby sobie wyobrazić większy kontrast i zmianę. I choć to nepalskie życie, te nepalskie trudy, nie są już dla niego, już tu nie pasuje, to nie pasuje też do Szwajcarii i dla odmiany boryka się ze pracą na etacie, stresem, oczekiwaniami i ogromną tęsknotą za Himalajami.
1 z 17
To nie jest kraj dla słabych ludzi
2 z 17
To nie jest kraj dla słabych ludzi
3 z 17
To nie jest kraj dla słabych ludzi
4 z 17
To nie jest kraj dla słabych ludzi
5 z 17
To nie jest kraj dla słabych ludzi
6 z 17
To nie jest kraj dla słabych ludzi
7 z 17
To nie jest kraj dla słabych ludzi
8 z 17
To nie jest kraj dla słabych ludzi
9 z 17
To nie jest kraj dla słabych ludzi
10 z 17
To nie jest kraj dla słabych ludzi
11 z 17
To nie jest kraj dla słabych ludzi
12 z 17
To nie jest kraj dla słabych ludzi
13 z 17
To nie jest kraj dla słabych ludzi
14 z 17
To nie jest kraj dla słabych ludzi
15 z 17
To nie jest kraj dla słabych ludzi
16 z 17
To nie jest kraj dla słabych ludzi
17 z 17
To nie jest kraj dla słabych ludzi