Reklama

Zamiast pakować plecak i gitarę, na wakacje biorą ze sobą deskę i latawiec. Specjalnie dla National Geographic Polska Maks Żakowski i Tomek Janiak dzielą się swoimi przeżyciami i wspomnieniami z trzech wypraw: do Wietnamu, na Sardynię i… nad Bałtyk, ale nie tylko!

Reklama

Woda prawdę Ci powie

Na lekcjach geografii w podstawówce wpajano nam do głowy, że 71% powierzchni Ziemi zajmuje woda, a lądy to raptem 29% powierzchni naszej planety. Niemniej to właśnie kontynenty były dla nas tym, co godne uwagi, z racji ich różnorodności. Bo niby co ciekawego może być w monotonnej wodzie, wszędzie przecież takiej samej? Dla kitesurferów jednak świat jest wodą i można go poznać właśnie poprzez akweny, które otaczają lądowe wybrzeża. Pływając nad Bałtykiem, w Wietnamie, na archipelagu Wysp Zielonego Przylądka, czy we włoskiej Zatoce Aniołów niedaleko Cagliari, możemy na własnej skórze doświadczyć zadziwiającego bogactwa, jakie skrywają w sobie morskie fale – i diametralnie różnych przeżyć związanych z uprawianiem sportów wodnych w różnych zakątkach naszego globu.

– Znakomite warunki do uprawiania kitesurfingu panują na Cabo Verde, czyli archipelagu 26 Wysp Zielonego Przylądka. Wspaniała jest zwłaszcza plaża w Sal. Również wybrzeża Egiptu i Brazylii (zwłaszcza niedaleko miejscowości Guajiru) są jednymi z moich ulubionych. Najmilej jednak wspominam coroczne wyprawy na grecką wyspę Rodos (konkretnie Prasonissi) pod koniec września i pływanie na tamtejszych falach – mówi Tomek Janiak. – Według mnie wspaniale pod względem sportowym i estetycznym prezentuje się też włoskie wybrzeże, zwłaszcza rejon Toskanii z takimi miejscowościami jak Talamone czy Marina di Grosetto – dodaje Maks Żakowski.

Jednak co do tego, który z przystanków kitesurfingowych w podróży z deską i latawcem dookoła świata był najbardziej egzotyczny i ekscytujący, zawodnicy Blue Media Team odpowiadają jednogłośnie: Wietnam.

Wietnam od kuchni

Wietnam to niezły Sajgon. Na południu żyzna i gwarna delta Mekongu kontrastuje z odludnymi obszarami górskimi północy. To miejsce, w którym równie dobrze można spędzić dwutygodniowe wakacje na jednej z wysp, jak i wybrać się na długą, trekkingową wyprawę z plecakiem. Ale Wietnam kryje w sobie jeszcze jeden sekret: to jeden z gorących „spotów” dla kitesurferów i jeden z najbardziej egzotycznych przystanków Pucharu Świata w kitesurfingu. Można tu uprawiać kilka różnych dyscyplin: race (wyścigi), freestyle (ewolucje) i wave (pływanie na falach). To wystarczająca rekomendacja, by wybrać się do Wietnamu nie tylko z plecakiem, ale również z deską i latawcem. Janiak i Żakowski musieli przecierać oczy ze zdumienia, gdy po raz pierwszy stanęli w swoich japonkach na ciągnącej się przez 15 km plaży w wietnamskim Mui Ne: – Gdy tylko zobaczyłem plażę moim pierwszym odruchem było: rozłożyć sprzęt jak najszybciej! Zabrałem się więc do roboty. Czując na twarzy silny podmuch wiatru od razu przysypałem latawiec piaskiem, żeby później nie ganiać za nim po plaży. Ostrożnie rozwiązałem linki od baru sterującego i podpiąłem je do latawca. Przy silnym wietrze i ponad 25-metrach długości, łatwo mogą się splątać. Wreszcie, po raz pierwszy w życiu, zanurzyłem deskę w Morzu Południowochińskim, delektując się ciepłą wodą, niewymagającą nawet zakładania pianki – wspomina Tomek Janiak Wicemistrz Świata Masters w Kiterace.

– Ze względu na wyjątkowe fale w pierwszym tygodniu niemal bez przerwy pływaliśmy wave. Choć przyjechaliśmy tu przede wszystkim po to, by wypróbować sprzęt i potrenować wyścigi, nie mogliśmy oprzeć się pokusie, by poszusować na falach. Zwłaszcza, że trzeciego dnia najwyższa osiągnęła aż 3 metry. Z dnia na dzień fale zmniejszały się o stopę, ale nawet przy metrowych falach pływanie bez pianki, w temperaturze blisko 30 stopni Celsjusza, należy do przyjemności – rozpływa się nad wietnamskim akwenem Janiak. Ale są też mniej zadbane miejsca: – Będąc w Wietnamie warto wybrać się na wyspę Phu Qu – opowiada Maks Żakowski, Wicemistrz Świata Kiterace – To mała, strasznie zaśmiecona plaża, ale za to z bardzo dobrymi warunkami do pływania. I trzeba koniecznie pamiętać o tym, żeby sprawdzić możliwości powrotu, bo zdarza się, że promy nie pływają tu przez 5 dni. Na szczęście ja i Tomek mieliśmy ze sobą nasze latawce, więc kłopotów z transportem w tą i z powrotem nie było. Po sześciogodzinnym wysiłku i zmaganiu za gigantycznymi falami przy przydałoby się wrzucić coś na ząb.Janiak i Żakowski z pustymi żołądkami ruszają w stronę centrum Mui Ne, tej niewielkiej, sennej wioski rybackiej, w której widok kitesurferów nikogo z miejscowych już nie dziwi. Swoje kroki kierują do przydrożnej knajpy pod mało wdzięcznym szyldem „U Kulawego”, gdzie – jak się okaże – będą stołować się przez najbliższy tydzień. – Kulawy nie mówił po angielsku więc dania wybieraliśmy wskazując palcem na obrazek. Po kilku dniach już wiedzieliśmy, że herbata w wietnamskim angielskim to „lipton” a nie „tea”, woda to „aquafina” a nie „water”, a „sem sem” znaczy „to samo” – tłumaczy Tomek. – Część kitesurferów w poszukiwaniu bardziej wyrafinowanej i ekskluzywnej kuchni chodziła też do Lam Tong. To knajpa, która uchodzi w Mui Ne za kultową. Odwiedziliśmy z Tomkiem to miejsce kilka razy. Lam Tong słynie głównie ze świeżych owoców morza, przepysznych, świeżo wyciskanych soków, niskich cen i malowniczego widoku na zatokę. Przysmakiem są tam zwłaszcza ryby, wyławiane na życzenie klienta z akwarium tuż przed podaniem (moja uciekła kelnerowi na ziemię) oraz hot-pot, czyli mix gorących kociołków azjatyckich. Wszystko było tak pyszne, że nie odstraszył nas nawet szczur, przemykający od czasu do czasu między naszymi nogami – dodaje Żakowski. Z Mui Ne, tego wietnamskiego piekła, jednego z najbardziej wysuszonych rejonów Azji, w którym temperatura w sezonie letnim regularnie przekracza 32 stopnie Celsjusza, a wiatr momentami urywa głowę, Janiak i Żakowski ewakuują się w bardziej europejskie klimaty. W swojej podróży dookoła świata z deską i latawcem udają się na Sardynię, nazywaną przez Włochów „wyspą skarbów”, a przez kitesurferów – „Karaibami Europy”.

Zatoka Aniołów, czyli niebo na ziemi

Spalone słońcem wybrzeża włoskiej Sardynii przy Zatoce Aniołów są jednym z ulubionych przystanków naszych kitesurferów. W porównaniu z innymi rejonami Italii Sardynia jest dość słabo zaludniona. Mieszka tu trzy razy mniej osób niż na wielkościowo podobnej Sycylii. A prawie całe wnętrze wyspy, czyli Supramante i góry Gennargentu, to terra incognita, teren niezbadany, często niedostępny, dziki. Rzadkość nie tylko w całej Europie, ale i w dzisiejszym świecie. – Różowa plaża Spiaggia Rosa, Zatoka Poetów, wciśnięta między klify i górskie przełęcze plaża Cala Goloritze, grota Bue Marino, Grotta di Is Zuddas, nuragi, podwodne rafy koralowe, laguny z flamingami i kormoranami, gaje korkowe, średniowieczne fortyfikacje… Sardynia! Coś wspaniałego! Wyspę można okrążyć na kajcie w kilka godzin, a z tutejszych fal można zobaczyć naprawdę wszystko – mówi Maks Żakowski. A Tomek Janiak dodaje: – Południowa, leniwa atmosfera, gdzie każdy ma czas na wszystko, gdzie sam czas jakby zatrzymał się, pozwalając na leniwe popijanie cappuccino i beztroskie przeglądanie włoskich gazet, gdzie jedna knajpa sąsiaduje z drugą na wyciągnięcie ręki, gdzie pełno jest urokliwych zaułków, a miejscami – jak okiem sięgnąć – nie ma żywej duszy, gdzie z oddali dobiega nas nie tylko szum fal, lecz także jakiś miejski koncert… To wymarzona scenografia na rozgrywanie zawodów Pucharu Świata w kitesurfingu. Zdecydowanie jedno z moich ulubionych miejsc. To właśnie na Sardynii zawodnicy Blue Media Team zdobyli w tym roku tytuły Wicemistrzów Świata w kategorii kiterace. To miejsce przywołuje u naszych kitesurferów nie tak odległe wspomnienia. – Tu, na tej plaży, stanąłem na drugim stopniu podium, ze srebrnym medalem na szyi. To tutaj rozpierała mnie euforia po wywalczeniu tytułu Wicemistrza Świata. Skłamałbym pewnie, gdybym powiedział, że nie czuję żadnego niedosytu po Mistrzostwach Świata w Cagliari. Pragnienie tryumfu, złotego medalu czy tytułu mistrzowskiego płynie przecież w żyłach każdego sportowca i oczywiście odzywa się we mnie jakaś sportowa złość, bo zabrakło przecież raptem kilku punktów. Ale ta plaża i ta woda działają też niezwykle kojąco – mówi Tomek Janiak.

Rzut beretem od Cagliari (stolicy Sardynii) rozciąga się długa na kilka kilometrów Plaża Poetów. Jest poetycka nie tylko z nazwy – robi wrażenie na każdym turyście, który po raz pierwszy stawia w jej piasku swe bose stopy. Joseph Conrad-Korzeniowski odwiedziwszy te rejony powiedział ponoć: „Teraz mogę już umrzeć”. Polski pisarz chciał, aby ten zapierający dech w piersiach widok, był ostatnim, jaki dane było mu zobaczyć w życiu. Ciepły, delikatny piasek i błękitna, niebiańska woda (miejscowi mówią „azurro”, czyli lazur), tak krystalicznie czysta i niebiańska, że linia horyzontu rozdzielająca niebo od wody wydaje się tutaj nie istnieć, zaprasza naszych kitesurferów, by wypróbowali na niej swoje deski i latawce. Na ich odpowiedź nie trzeba długo czekać. – Morze Śródziemne w niczym nie przypomina Chińskiego, na którym pływaliśmy u wybrzeży Wietnamu. Tutaj jest płasko, fale zdarzają się rzadko. Za to miejscami wieje całkiem mocno. Warunki są więc sprzyjające przede wszystkim do ścigania się na desce – mówi Maks Żakowski. Na północy Sardynii znajduje się też jedna z najbardziej skrytych i najbardziej chyba urokliwych plaż na świecie – Cala Goloritze, położona w Zatoce Orosei. Da się tu dotrzeć jedynie na piechotę, trasa zajmuje półtorej godziny i wiedzie przez kręte ścieżki w przepięknej, dzikiej, zielonej dolinie. Naprawdę można się zmęczyć! Nasi kitesurferzy jednak docierają tu „o własnych siłach”, czyli korzystając z deski i latawca opływają wyspę, docierają bezpośrednio na samą plażę, która schowana jest między imponującymi klifami i otwiera się na lazurową wodę. Kamieniste i dość płytkie dno przy samym brzegu w pewnym momencie, po jakichś 5-6 metrach nagle załamuje się, a głębokość wody sięga kilkunastu metrów. Tutaj, w tej głuchej okolicy, można oddać się przyjemności i zrelaksować na desce z latawcem, delektując się perfekcją, z jaką natura urządziła to miejsce. Chwila mogłaby trwać dłużej, trwać w nieskończoność… jednak czas wracać do domu. Nad Bałtyk.

Reklama

Rewelacja na Bałtyku

Myli się ten, kto twierdzi, że nad polskim morzem nie ma urokliwych miejsc i że geografia nas nie rozpieszcza. Okazuje się bowiem, że mamy jedne z najlepszych warunków w Europie do uprawiania kitesurfingu. Potwierdzają to sami kitesurferzy: – W Polsce nie ma co prawda regularnych, równych wiatrów termicznych, ale nie ma też rekinów, jeżowców, parzących meduz i niebezpiecznych raf koralowych, z którymi trzeba się liczyć w bardziej egzotycznych rejonach świata. W dodatku woda w okolicach półwyspu helskiego jest po kolana. Słowem – idealne i bardzo bezpieczne warunki do nauki i treningu – zachwala polskie morze Tomek Janiak. I dodaje: – Warunki pogodowe, które u nas panują – czyli raczej słaby wiatr i brak fali – sprzyjają głównie uprawianiu kiterace’a. W tej dyscyplinie osiągnięcia są najbardziej wymierne: pływa się na czas i to jest jedyne kryterium oceny, natomiast we Freestyle werdykty sędziowskie bywają kontrowersyjne… Osobiście w Polsce bardzo lubię pływać po Zatoce Puckiej, ze względu na różnorodność akwenu oraz zmienne wiatry. Warunki do pływania w okolicach Rewy, Sopotu, też są znakomite. Jedną z wodnych eskapad, które najmilej wspominam, był spływ z przyjaciółmi z wiatrem po falach z Lubiatowa do Jastrzębiej Góry. Ponad 70 km adrenaliny i przyjemności! Specyfika Morza Bałtyckiego sprzyja rozwojowi kitesurfingu w naszym kraju. Już coraz rzadziej ten sport traktowany jest u nas jako egzotyczna ciekawostka. Statystyki wskazują na to, że w sezonie wakacyjnym mamy u nas do czynienia z prawdziwym boomem na kitesurfing. Szkółki kitesurfingowe (na samym Półwyspie Helskim jest ich około 50) opuszcza w trakcie sezonu około 10 tysięcy nowych adeptów tego sportu. Większość z nich kontynuuje pływanie. Kitesurfing to dyscyplina otwarta, która nie wyklucza nikogo. Może jedynym ograniczeniem jest tutaj waga – trzeba ważyć powyżej 35 kilogramów. Ale wiek nie odgrywa tutaj najważniejszej roli. Kitesurfing uprawiają dziś zarówno nastolatkowie, jak i 50- czy nawet 60-latkowie. – Najstarsza osoba, którą zresztą sam trenowałem i która później pływała samodzielnie na kajcie nad Bałtykiem, miała ponad 70 lat! A cieszyła się jak dziecko – mówi Tomek Janiak, który uczy pływania na kitesurfingu już od ponad 10 lat. Z reguły wystarczy już 8-10 godzin, by średnio wysportowany człowiek, o przeciętnej koordynacji ruchowej, był w stanie wykonywać najprostsze manewry. Po piętnastogodzinnym kursie można już spokojnie wypróbować pierwsze podskoki, następnie wyższe skoki, aby po następnych kilkudziesięciu godzinach spędzonych na wodzie zacząć w końcu fruwać. Przy sprzyjających wiatrach i odpowiednim doborze sprzętu można wznieść się ponad fale na wysokość nawet 20 metrów i zawisnąć w powietrzu na około 10 sekund. To jest niepowtarzalne przeżycie. – Mnie na kitesurfingu uczył pływać… mój dziadek! Zaczynaliśmy wspólnie od żaglówek, potem pokazał mi deskę z latawcem. Pochodzę ze sportowej rodziny, więc często, gdy jestem w domu, w moim rodzinnym Mielnie, wychodzimy wspólnie z tatą i z dziadkiem nad Bałtyk. Taka sztafeta pokoleniowa – mówi Maks Żakowski. – Myślę, że Bałtyk jest u nas mocno niedoceniany pod kątem sportowym. Nasze morze ma absolutnie wszelkie atuty ku temu, by organizować tu wielkie imprezy kitesurfingowe. Szkoda tylko, że kite’a traktuje się u nas trochę po macoszemu i żadna poważna instytucja publiczna nie stawia na wsparcie tego sportu, nie wspominając już o rozwoju turystyki kitesurfingowej. A korzyści byłyby obopólne, bo wioski kitesurfingowe nad Bałtykiem bez wątpienia przyciągnęłyby nie tylko kitesurferów z całego świata, lecz także turystów. Wystarczy wybrać się np. na wybrzeże francuskie czy hiszpańskie, aby przekonać się na własne oczy, jak wielką popularnością wśród przyjezdnych cieszy się ten widowiskowy sport. Dla mnie prywatnie kitesurfing to bilet dookoła świata, który wygrałem w mojej rodzinnej loterii – dodaje Żakowski. Jeżeli zatem marzy wam się sport, który da zastrzyk adrenaliny i zaoferuje niepowtarzalne przeżycia estetyczne, sport, który będziecie mogli ze sobą zabrać w dowolny zakątek świata, niezależnie od pory roku, sport, który pozwoli wam delektować się chwilą – kitesurfing jest jednym z najlepszych możliwych wyborów. Jeżeli marzycie o podróżach, pływaniu w egzotycznych miejscach, spędzaniu aktywnie czasu nad wodą ale również na śniegu (snowkite), dzięki niewielkim wymiarom sprzętu oraz dostępności ostatnimi czasy tanich połączeń lotniczych, marzenia o słonecznych plażach i unoszeniu się nad lazurowymi ciepłymi wodami mogą się ziścić. – Spróbujcie! Kitesurfing to wakacje przez cały rok! Idę o zakład, że Wam się spodoba i że pokochacie deskę z latawcem! Być może już w następne wakacje sami będziecie pakować swój kajtowy sprzęt do walizki – i wyruszycie na podbój światowych wód. Albo chociaż zobaczycie, jak wiele radości można czerpać z pływania po Bałtyku – przekonuje Maks Żakowski.

Reklama
Reklama
Reklama