Reklama

Czy stać mnie na to, żeby przenocować w pałacu maharadży? Pięć tysięcy rupii za nas trzy, w złotówkach wychodzi po sto na głowę. Dam radę. Z drugiej strony w Indiach jeszcze tyle nie płaciłam. Najwyżej 500 rupii. Poprzednią noc spędziłam w pociągu z Ahmedabadu, bilet w klasie sleeper kosztował mnie właśnie owe 30 zł, racjonalizuję. No dobrze, dziś mogę zanocować jak księżniczka.

Reklama

Lizę i Nelly, dwie Amerykanki, poznałam tego popołudnia. Zaczepiły mnie, krzycząc z jadącego dżipa, czy wiem, gdzie tu, w Gondalu, jest muzeum starych samochodów. Wiedziałam – i tak już razem trafiłyśmy do hipnotyzującego czerwienią ścian Orchard Palace. Jest jednym z wielu, jakie po zmianie konstytucji w 1951 r. przemianowano na hotele.

Żyj po królewsku

Nowe prawo odmieniło bajeczne do tej pory życie ponad 500 indyjskich władców; maharadżów i pomniejszych radżów i nawabów. Nie odebrano im tytułów, ale sporo włości tak. Dostali w zamian pewne honoraria, utrzymali część przywilejów, o jakie najmocniej zabiegali (np. prawo polowania na tygrysy, w Gudźaracie wytrzebiono ten gatunek!), ale późniejsza nowelizacja, w latach 70., skasowała je wszystkie. Majątki pokurczyły się z czasem, a pałace przekształcono w muzea albo właśnie luksusowe hotele.

Odszukałam cytat z książki Noc wolności, jaką o czasach, gdy Indie wyzwalały się spod brytyjskiej okupacji, napisało dwóch przyjaciół, Dominique Lapierre i Larry Collins. Wyliczyli, że każdy z indyjskich władców posiadał średnio 11 tytułów, 5,8 żony, 12,6 dziecka, 9,2 słonia, dyplomy ubicia 22,9 tygrysa, 2,8 prywatnego wagonu kolejowego, 3,4 rolls-royce’a. Tu, w Gondalu, rodzina maharadży wciąż mieszka w domku obok, luksusowa salonka stoi tuż za pałacem, a rolls-royce’y… Jeśli kogoś fascynują samochody, zostanie w Orchard długo. Tutejsza stajnia pełna rasowych, mechanicznych koni to niewątpliwa gratka. No i jest w cenie! Oglądam z ciekawością automobil z 1907 r. należący do maharadży Bhagwat Sinhji, z gazowymi lampami i szybami z giętego szkła. Są auta z lat 20. i 30. Piękny packard – dwudrzwiowy kabriolet coupé, buick, luksusowy rolls-royce. Kosmicznym chevroletem Corvette C6 ZR1 niestety się nie przejadę, ale muszę przyznać, że równie chętnie wskakuję do przykurzonego dżipa. Mam szczęście, bo Liza z Nelly pożyczyły auto na tydzień i jutro mogę zabrać się z nimi. Dorzucę się do benzyny, nie jest droga, litr kosztuje 60 rupii, czyli 3,5 zł.

Przyznaję, obawiałam się swojej pierwszej podróży do Indii, a właściwie po Indiach. Tyle się nasłuchałam, że np. kupno biletu na pociąg to wyższa szkoła ekwilibrystyki. Zapytasz kogoś o kasę dla obcokrajowców, bądź pewny, że usłyszysz: „Nie ma, zamknięta, spaliła się, ale ja ci pomogę”. I usłużny oszust sprzeda ci bilet 10 razy drożej. Jeszcze w Warszawie umówiłam się z Asią z Asia Dream Trips, butiku podróżniczego. Ona rozplanowała mi trasę i zamówiła bilety. Mieszkała w Indiach, ma tam konto, a to warunek. Przyznaję, kupiłam sobie spokój. Asia dała mi masę wskazówek i rad niezbędnych do samotnego podróżowania po tym kraju.

Zabawa

Tymczasem kierunek: miasto, nie zostaniemy na obiad w pałacu, uznałyśmy, że cena 700 rupii jest mocno przesadzona. Za wegetariańskie thali, pięć półmisków z warzywami, ryż i ciapati, podpłomyk, który zwinięty w dłoni pełni też funkcję łyżki, płacimy po 110. Zamiast 40 zł wydajemy na głowę sześć. W Indiach można zjeść tanio. Samosy, sycące pierożki z chrupiącego ciasta wypełnione ziemniakami i groszkiem, kosztują 20 rupii, złotówkę. Ryż z kurczakiem czy palak paneer, mój ulubiony ser w szpinakowym sosie, maksymalnie siedem. Najedzone zwiedzamy.

W kolonialnym XVII-wiecznym pałacu Riverside masa bibelotów, rzeźb, na ścianach fotografie dokumentujące minione stulecia. Można w nim zamieszkać albo tylko przejść się po tym inspirującym i darmowym muzeum. Za to potężny pałac Naulakha nie raz był scenografią bollywoodzkich filmów. Ma imponujące kamienne schody, rzeźbione balkony i kolumnowy dziedziniec. W prywatnym muzeum przystaję przy kolekcji srebrnych szkatułek, w których dostarczano wiadomości dla maharadży.

Do hotelu wracamy późno. Jesteśmy tu w czasie festiwalu Navratri, święto trwa dziewięć nocy, związane jest z kultem bogini Matki. Każdego wieczoru na ulicach całego stanu odbywa się garba, wspólne tradycyjne tańce. To kapitalna okazja, żeby poznać folklor. Jeśli tylko przystawałyśmy, żeby go podziwiać, natychmiast pojawiały się obok uśmiechnięte twarze z prośbą o zdjęcie. W Indiach odcieni skóry jest wiele, od śniadej, jaką mają potomkowie Ariów, po ciemną u spadkobierców Drawidów, nasza karnacja budziła tu szczerą ciekawość.

Bez tłumu turystów

Gudźarat jest chyba najrzadziej wybieranym przez turystów regionem. Była więc masa zdjęć, śmiechy, rozmowy na migi i częstowanie. Zjadłam taką ilość smażonych w głębokim tłuszczu chrupkich ciastek fafda – robi się je z mąki z ciecierzycy z dodatkiem pachnących jak tymianek startych nasion adżwanu – że mało nie pękłam. O jakiejkolwiek zapłacie nie było mowy. (I taki scenariusz powtarzał się przez cały czas trwania Navratri, za wszystkie darmowe kolacje dziękuję bogini Matce).

Przed świtem ruszamy do Palitany, jest dla wyznających ahimsę, czyli szanujących wszelkie życie dżinistów, tym, czym Mekka dla muzułmanów. Na wzgórzu Śatrunjaya przez 900 lat wybudowano ponad 900 świątyń. Zrywałyśmy się po ciemku, żeby wspiąć się na szczyt i wrócić, zanim słońce zacznie prażyć. Prowadzi tam 3800 schodów – nim postawię stopę na pierwszym, mijam tragarzy proponujących mi doli, krzesełko, na którym za 1000 rupii mogą mnie zanieść pod samą świątynię oświeconego Adinathy. Z uśmiechem odmawiam, moje nogi zaniosą mnie darmo. Zdziwiona
przyjmuję bukiet kwiatów tulsi. Znane z olejków, używane w ajurwedzie mają mnie orzeźwiać w drodze. Miłe, a i sprawdzają się świetnie. Z góry rozciąga się panorama Gudźaratu, błyszczą wody Zatoki Kambajskiej. Podziwiam marmurowe cuda ze ścianami pokrytymi rzeźbami bóstw.

Godzinę później, na dole woda kokosowa smakuje jak nektar bogów. Zbieramy się, wieczorem chcemy być w okolicach Sasan Gir. Ruszamy prosto na bezkrwawe łowy, których celem są lwy azjatyckie. Zwierzętom groziło wyginięcie, z myślą o nich w 1965 r. założono rezerwat Gir Forest. Dziś poza 500 lwami żyją w nim lamparty indyjskie, hieny, szakale, a także małpy, antylopy i jakieś 300 gatunków ptaków. Czuję, że to będzie dzika przyjemność. Żeby zmniejszyć koszty, zapraszamy do naszego dżipa jeszcze jedną osobę. 3150 rupii opłat możemy podzielić na cztery. Liczę, 45 zł za możliwość podglądania wielkich kotów to dobra cena. Ucieszyłam się za wcześnie:

Każdy musi zapłacić jeszcze 600 rupii za aparat fotograficznyzarządza strażnik. – Ale za to w cenie są krokodyle, mamy tu największą populację w Indiach, a ośrodek hodowlany jest tuż obok. – Patrzy na nasze skwaszone miny i ciągnie dalej: – Wiecie, że na te gady mówią z angielskiego mugger, bandzior, a tak naprawdę słowo pochodzi z hindi? Magar znaczy wodny potwór. Mugger mówimy też w Indiach, myśląc o korupcji.

Możemy pana skorumpować? – rzucam bez zastanowienia. – Jadł pan już dzisiaj fafda? – wyciągam w jego stronę pełną torbę.

– Hm, wasze aparaty mają tak małą rozdzielczość, że opłaty nie będą konieczne – chciał być poważny, ale się uśmiecha. Fafda wędruje do ust, a my – na lwyby!

RACHUNEK

Tydzień w Gudźaracie = 390 zł. W tym:

■ Nocleg
Jedna ekskluzywna noc w pałacu za 100 zł. Reszta hoteli 20–30 zł/noc = 200 zł.

■ Jedzenie
Jadłam w przydrożnych knajpkach. Obiad 5–10 zł. Przekąski, np. samosa – 1 zł, butelka wody – 2 zł = 80 zł.

■ Transport
Dwa razy nocny pociąg w klasie Third AC (3A), auto = 110 zł.

NASZE RADY

■ Rozrywka
Zanim ruszysz do Indii, sprawdź kalendarz festiwali. Odbywają się tak często, że nie będziesz mieć problemu z dopasowaniem terminu. To fantastyczny pomysł, żeby poznać kulturę kraju. Zamiast płacić za bilet na show, baw się z Hindusami na ulicach, chłoń atmosferę.

■ Zakupy
Dlaczego w Polsce indyjskie dania smakują inaczej? Bo brak nam oryginalnych przypraw. W nich tkwi cały sekret. Przywieź z Indii worek pachnących skarbów. 10-gramowe woreczki z mieszanką masala tandoori, curry, biryani masala, korą cynamonu kosztują 2–3 zł.

■ Warto wiedzieć
W Indiach ruch jest szalony. Na pierwszy rzut oka przejście przez ulicę, którą pędzi nieprzebrany sznur ciężarówek, samochodów, tuk-tuków wydaje się misją niemożliwą. Hindusi mają na to prosty sposób. Nie przebiegaj przez ulicę! Przejdź spokojnie. To działa.

Reklama

Autor: Monika Berkowska

Reklama
Reklama
Reklama