Nie ma lepszego miejsca na spędzenie emerytury! [FELIETON]
-"Jeśli będę bogaty, to emeryturę chciałbym spędzić w Portugalii. Cóż, ten kraj pewnie zasługuje na lepsze hasło reklamowe. Ale tak się składa, że tam się właśnie widzę w jesieni życia" - pisze Igor Zalewski.
O Portugalii mogę napisać mnóstwo dobrego. Jadłem tam najlepsze pomidory na świecie. W miejscowości Colares, niedaleko Sintry (która, tak na marginesie, też jest zjawiskowa). Kupiliśmy je w warzywniaku, do którego już nigdy nie poszliśmy. I tylko tam były te pomidory. Kiedy będę umierał, to z ich słodyczą na ustach.
Portugalia ma kompletnie dziwaczną kuchnię, która podbiła mnie od pierwszego kęsa kiełbasy zmieszanej z krewetkami. Nigdzie indziej takiego połączenia nie spotkałem. Tak jak nigdzie nie jadłem gulaszu z krewetek i miękiszu chleba. Albo dorsza w czymś w rodzaju jajecznicy. W całym basenie Morza Śródziemnego kuchnia jakoś tam się przez wieki przenikała. W ogóle w całej Europie. Tu mamy wpływy włoskie, ówdzie tureckie. A ta portugalska jest jakby z innej planety. Zupełnie osobna.
Właśnie osobność jest kluczową cechą Portugalii. To jeden z niewielu krajów na świecie graniczących tylko z jednym państwem. Na wschodzie jest Hiszpania, a na zachodzie ocean. To rodzi specyficzne poczucie izolacji. Człowiek niby jest w Europie, w Unii Europejskiej, w bogatym kraju Zachodu, ale zarazem przenika go tam, mnie przynajmniej przenikało, błogie uczucie oddalenia. Jakby się było na końcu świata. Jakby został on gdzieś hen, hen i zupełnie przestał być istotny.
To bardzo rozleniwiający i przyjemny stan. Myślę, że pogrążeni są w nim też sami Portugalczycy. Bo chyba ten rodzaj melancholii wyraża fado. Dla muzyki to dobrze, dla gospodarki Unii Europejskiej to już nie za bardzo. Portugalia od lat należy do najsłabszych ekonomicznie krajów zjednoczonej Europy. Choć wpompowano w nią wielkie pieniądze, choć jej infrastruktura może imponować rozmachem, gospodarczą machinę trudno rozhuśtać. Choć są tam wspaniałe elektrownie, nie ma energii.
A przecież Portugalczycy mieli jej kiedyś mnóstwo. Za czasów Henryka Żeglarza i Vasco da Gamy odkrywali świat na stateczkach znacznie mniejszych od tych, które wożą wczasowiczów w Ustce czy Kołobrzegu na godzinne rejsy. Brzmi to dość abstrakcyjnie, ale jeśli ktoś widział 12-metrową falę, to zrozumie, skąd mój podziw i szacunek dla takich ludzi. I wtedy, w XV i XVI w., Portugalczycy odkrywali, podbijali i handlowali. Mieli mnóstwo energii i odwagi. Bardzo im się chciało.
Dziś to naród, który się zestarzał. Nie w znaczeniu demograficznym, ale symbolicznym. Tak jak starzeje się człowiek, który ma poczucie, że najważniejsze w jego życiu już przeminęło. Niekiedy narodom ta starość mija i znowu wskakują na falę wznoszącą (najlepszy przykład to Chińczycy) albo przynajmniej starają się iść z duchem czasu (Brytyjczycy). Ale Portugalczycy i w pewnym sensie Hiszpanie wciąż nie potrafią się otrząsnąć z chwalebnej przeszłości, by mierzyć się z przyszłością.
W każdym razie nie wyobrażam sobie lepszego miejsca na emeryturę niż wybrzeże Atlantyku nieco na północ od Lizbony. Tęskne zachody słońca obserwowane z klifów będą idealną scenerią dla niekończących się kolacji pełnych ośmiornic zakrapianych winem. I czytania książek, gdy pozostali emeryci pójdą już spać. Ocean będzie walił o skały i zagłuszał wszystko tak skutecznie, że na balkon Europy nie dotrze żaden dźwięk z rzeczywistego świata.
Igor Zalewski