Reklama

PIĘKNO BIKEPACKINGU

Ciągły proces poruszania się, który uświadamia różnorodność i piękno świata. Tym właśnie jest The Wolfborn Tour - bikepackingowa przygoda, którą zacząłem w marcu razem z Thomasem Calcagno. Przez ostatnie dwa lata mieszkaliśmy z dala od swoich domów - w Chinach i Australii. Plan powrotu na rowerach własnej marki był dla nas czymś zupełnie naturalnym. Przygotowanie do startu zajęło nam pół roku.

Reklama

Planując wyprawę, zdecydowaliśmy się na małą rozgrzewkę na wspaniałej i różnorodnej Sri Lance. W Kolombo spotkaliśmy się po raz pierwszy po dłuższej przerwie. Złożyliśmy nasze rowery i rozpoczęliśmy 8-dniowy tour przez południową część wyspy. Ocean, dżungla, imponujące góry pełne plantacji herbaty i wyjątkowo gościnni ludzie. Tak przywitała nas Sri Lanka i przygotowała technicznie i przede wszystkim mentalnie na dalszą część naszej trasy.

NA STAŁYM LĄDZIE

Lądując w Wietnamie, w Ho Chi Minh, zdaliśmy sobie sprawę, że w końcu znaleźliśmy się na stałym lądzie, a przed nami otwiera się szeroka droga do Europy. W tym momencie poczuliśmy, że w życiu każdego z nas zaczyna się coś ważnego i wielkiego. Odpowiednie dawki wietnamskiego jedzenia dały nam sporo siły. Przygotowania do dalszej drogi trwały jeszcze tylko kilka dni i byliśmy gotowi do wyruszenia z Ho Chi Minh przez stolicę Kambodży - Phnom Penh i dalej na północ aż do Tajlandii.

Spontaniczność - w tym tkwi całe piękno bikepackingu. Każdego dnia dzieją się rzeczy, których nie sposób przewidzieć, byliśmy gotowi na wszystko.

Nie znaliśmy zbyt dobrze Kambodży, dzięki czemu byliśmy w pełni otwarci na nieznane i przede wszystkim na ludzi. To właśnie tzw. „lokalesi” stworzyli nam prawdziwy, gościnny obraz tego kraju. Pomoc i wsparcie dla takich "odmiennych" podróżników jak my, były jakby naturalnym aktem. I nieważne czy chodziło o butelkę wody, obiad z całą rodziną czy nocleg.

Po kilkunastu dniach pedałowania przez Kambodżę, zostawiając za sobą imponujący Angkor Wat, ruszyliśmy na północ do wschodniej Tajlandii. Przez osiem dni przemierzaliśmy tajskie wsie, pola i uprawy ryżu, mijaliśmy dziesiątki jezior i lasów nietkniętych jeszcze przez turystów. Po drodze przyjmowano nas z uśmiechami na twarzach a nawet z ekscytacją. Większość nocy spędzaliśmy w buddyjskich świątyniach. Dodało nam to pewnego rodzaju spokój ducha.

ROWER I NATURA - JEDEN ORGANIZM

Po tygodniu dotarliśmy do laotańskiej stolicy. Zaplanowaliśmy trasę z Wientian na północ do Luang Prabang, a stamtąd przez góry w stronę Sam Nuea, a dalej znowu do Wietnamu i ostatecznie Hanoi.

W Laosie krajobraz drastycznie się zmienił. Przed nami wyrosły olbrzymie formacje skalne, pełne odgłosów żyjących w nich istot. Na górskich graniach pojawiały się co jakiś czas małe wioski. Jadąc przez większość dnia w takim otoczeniu i widząc jak ludzie, psy, kury, świnie i inne zwierzęta żyją w harmonii, jak jeden organizm, mogliśmy poczuć niesamowitą jedność ze wszystkim wokoło.

Po dwóch tygodniach wymagających górskich przepraw, dojechaliśmy do wietnamskiej granicy w Nam Meo i pomimo biurokratycznych problemów wizowych, dotarliśmy do Hanoi, gdzie zakończyliśmy 1. etap naszej podróży - przez południowo-wschodnią Azję.​

Ciąg dalszy nastąpi.

Reklama

Rafał Ramatowski

Reklama
Reklama
Reklama