Na Koprowy Wierch
Góry wciągają, góry uzależniają i sprawiają, że już podczas zejścia z jednego szlaku, planujesz kolejną wyprawę. Świeże wspomniania z trasy śladami słowackich nosiczy zaostrzyły apetyt, by ruszyć znowu w Tarty Słowackie, by wejść na szczyt. Wybór padł na Koprowy Wierch, słynny z dość wymagającego ostatniego podejścia (ale wciąż trekingowego, nie wspinaczkowego) i przepięknej tatrzańskiej panoramy, którą można podziwiać w nagrodę dowoli za wysiłek włożony w dotarcie na szczyt.
Spotkaliśmy się nad otoczonym sosnowym lasem Szczyrbskim Jeziorem: ja- Aleksandra Świstow, w sieci znana jako „Pojechana”, fotograf krajobrazu Jeremiasz Gądek, dwóch miłośników gór z Decathlon Polska: Radzimir Burzyński i Janek Adamiec, i jedna z najbardziej utytułowanych polskich skialpinistek Magda Derezińska- Osiecka, która zgodziła się zostać naszym przewodnikiem. Zaczęliśmy w spacerowym stylu: lekkim podejściem do Popradskiego Stawu, gdzie Magda zaprowadziła nas do niezwykłego miejsca: na Symboliczny Cmentarz pod Osterwą, gdzie pamiątkowymi tablicami uhonorowani zostali wybitni taternicy (również ci, którzy zginęli w innych górach). Znaleźć tam można wiele tablic z polskimi nazwiskami, między innymi: Wandy Rutkiewicz, Jana Długosza i Jerzego Kukuczki. „Martwym na pamiątkę, żywym ku przestrodze”- motto cmentarza mocno wrzyna się w głowę i w serce.
Na drugi dzień, wcześnie rano, ruszyliśmy przez las spokojnie unoszącym się w górę niebieskim szlakiem. Naszym celem był Koprowy Wierch. Początkowo mieliśmy spore towarzystwo, ale chwilę po tym, jak krajobraz szturmem przejęła kosodrzewina, ścieżka rozwidliła się i większość turystów wybrała jej prawą odnogę prowadzącą na Rysy. Gdzieś w dali ucichły rozmowy i odgłosy ludzkich kroków, słychać było tylko wiatr i wesoło mknący po kamiennych schodkach Hińczowy Potok.
Szliśmy równym tempem do góry coraz bardziej stromymi zakosami. Każdy zakręt ścieżki odsłaniał coraz szerszą i piękniejszą tatrzańską panoramę, a Magda czytała z widoków nazwy kolejnych szczytów. Słońce coraz częściej chowało się za chmurami przynosząc chwile wytchnienia od upału. Przystanęliśmy nad największym i najgłębszym w słowackich Tatrach Wielkim Hińczowym Stawem na małą energetyczną przekąskę i by nacieszyć się widokiem na Mięguszowieckie Szczyty, które po drugiej stronie opadają majestatycznymi ścianami aż do leżącego ponad 550 metrów niżej niż teraz stoimy Morskiego Oka. Magda pokazała nam najwyższą dostępną szlakiem turystycznym przełęcz w polskich Tatrach: Mięguszowiecką Przełęcz nad Chłopkiem- rzeczywiście, stoi kamienny „chłopak”, nie da się go stąd przeoczyć.
Podejście na Koprową Przełęcz Wyżnią (2180 m n.p.m.) trochę delikatnie daje nam w kość, ale widoki na Hlińską Turnię i Grań Baszt wynagradzają trud. Krótki odpoczynek, mały baton i ruszamy ostrym ostatnim podejściem na szczyt, nad którym gromadzą się coraz gęstsze chmury. Podkręcamy tempo licząc, że uda nam się uciec przed deszczem. Z lekką zadyszką i dużą satysfakcją docieramy na szczyt zanim spadnie pierwsza kropla.
Widok z Koprowego Wierchu, mimo pogarszającej się z minuty na minutę pogody, jest imponujący- wszak jesteśmy w samym środku Tatr. Niemal pionowo pod naszymi stopami migocą ciemne wody Ciemnosmreczyńskich Stawów, które szczególnie sobie ukochał wielki miłośnik gór Kazimierz Przerwa- Tetmajer. To nad Ciemnosmreczyńskimi Stawami, których poruszający opis znajdziemy w jednym z jego wierszy, w najbardziej dzikim zakątku Tatr, słynny poeta Młodej Polski miał szukać natchnienia.
Stoimy w zadumie na szczycie Koprowego Wierchu, przed nami rozpościera się widok na Orlą Perć, Szpiglasowy Wierch, Zadniego Mnicha, Cubrynę i... można by tak wymieniać jeszcze długo, ale zaczyna padać i musimy czym prędzej schodzić- zanim skały stromego podejścia staną się niebezpiecznie śliskie. W biegu zakładamy przeciwdeszczowe kurtki Forclaz (ja zakładam także puchówkę, bo wraz z deszczem zerwał się nieprzyjemny wiatr) i przeciwdeszczowe pokrowce na plecaki. W samą porę, bo za chwilę spada na nas ściana deszczu, która ustąpiła dopiero, gdy zeszliśmy do Wielkiego Hińczowego Stawu.
Znad stawu było już „z górki”- dosłownie i w przenośni. Niebo się trochę przejaśniło, a niewypowiedziana obietnica smażonego sera wisząca w powietrzu, dodawała wszystkim energii. Jeszcze jeden zakręt, i jeszcze jeden, jeszcze ten kamień, jeszcze mostek i nie wiedzieć kiedy dotarliśmy z powrotem do Schroniska nad Popradzkim Jeziorem. Gdy zrzucaliśmy z ramion plecaki i siadaliśmy do stołu, towarzyszyły nam dwa, z pozoru przeciwstawne uczucia: radość z osiągniętego celu i żal, że to już koniec przygody w Słowackich Tatrach. A na to jest tylko jeden sposób: zaplanować kolejną.
Aleksandra Świstow
Pojechana.pl
1 z 13
Góry
2 z 13
Góry
3 z 13
Góry
4 z 13
Góry
5 z 13
Góry
6 z 13
Góry
7 z 13
Góry
8 z 13
Góry
9 z 13
Góry
10 z 13
Góry
11 z 13
Góry
12 z 13
Góry
13 z 13
Góry