Wolontariat: Na ratunek dzikim zwierzętom
"Ledwie otworzyliśmy wieko klatki, a karakal wyskoczył z niej i pognał w dziką dal. To był piękny powrót na wolność" - opowieść o wolontariacie, który podarował wolność dzikim zwierzętom.
Ledwie otworzyliśmy wieko klatki, a karakal wyskoczył z niej i pognał w dziką dal. To był piękny powrót na wolność. Zapewne był to jeden z najpiękniejszych dni w jego życiu, ale także w moim. Moje serce cieszyło się jeszcze bardziej na myśl, że niedługo także osierocone nosorożec Oliwia i żyrafa Gerald, którymi się opiekaliśmy w Moholoholo, zostaną wypuszczone na wolność. Położony w północnej części RPA ośrodek rehabilitacyjny Moholoholo (The very great one) został założony w 1991 roku. Trafiają tam dzikie zwierzęta, które zostały np. zranione, osierocone czy otrute. Celem ośrodka jest wypuszczenie ich na wolność, kiedy dorosną lub wyzdrowieją. Te, które zostały trwale zranione lub z innych powodów nie przetrwałyby samodzielnie na wolności, na zawsze zostają w Moholoholo pełniąc rolę ambasadorów swoich gatunków. Obecnie w ośrodku znajduje się ok. 140 zwierząt, głównie ptaki, ale również lwy, lamparty, miodożery, serwale, nosorożec, żyrafa oraz antylopa szabloroga.
Niańczenie nosorożca
Gatunek białego nosorożca znalazł się na skraju wyginięcia pod koniec XIX wieku. Sproszkowane rogi białych nosorożców wykorzystywane są w Indiach jako afrodyzjaki. W Chinach z rogu, kopyt, krwi i moczu nosorożców robi się lekarstwa m.in. na serce, wątrobę, choroby skórne czy na gorączkę. Im większe zapotrzebowanie na te produkty, tym więcej chętnych do zabijania nosorożców. Jedną z ofiar kłusowników była matka wówczas trzymiesięcznej Oliwii. Ta nie przetrwałaby samodzielnie na wolności i trafiła do Moholoholo, szybko stając się oczkiem w głowie wolontariuszy i pracowników. To właśnie ona była powodem, dla którego wybrałam wolontariat akurat w Moholoholo. Do tej pory pracowałam głównie z dzikimi kotami. Bardzo interesowała mnie praca z nosorożcami. To kompletnie inne doświadczenie. Matką zastępczą Oliwii była pracująca w Moholoholo świeżo upieczona weterynarz w Wielkiej Brytanii -Rachel. Wolontariusze zaś mogli zapisywać się na dyżury tzw. niańczenia Oliwii. Całymi dniami od 7 rano do 17 pilnowaliśmy na zmiany tego ok. 300 kg „maleństwa”. Starałam się zapisywać na zmianę od 10 lub od 14.30, bo wówczas o 11 lub 15 mogłam nakarmić Oliwię. Doświadczenie to było niezwykłe. Butelkę trzeba było trzymać obiema rękami, jedną za spód, żeby była przechylona do góry, drugą za smoczek przy wargach Oliwii. Co jakiś czas trzeba było ją obrócić o 90 stopni. Kiedy wypiła już mleczko z dwulitrowej butelki, podawałam jej następną. Oliwia jadła cztery razy dziennie, w sumie wypijała 16 l mleka. Kiedy już będzie na tyle duża, że przestanie być zależna od człowieka zostanie wypuszczona na wolność. Na razie Oliwia wolno chodzi po ośrodku, a wolontariusze, dbają o to, żeby turyści za blisko się do niej nie zbliżali, żeby nie jadła granulatu żyrafy czy nie wyszła za bramę. W gorące dni dużo spała albo wolno przemierzała teren ośrodka skubiąc trawkę. Można ją było wtedy pogłaskać. Gorzej było w chłodne dni, kiedy miała ochotę na zabawę, bo robiła się niegrzeczna i próbowała „atakować” ludzi albo swoich przyjaciół: dziewięciomiesięczną żyrafę Geralda czy antylopę Petal. Kiedy się od nas za bardzo oddaliła wołaliśmy ją po imieniu, a jeśli to nie pomagało naśladowaliśmy sapanie i „ryliśmy nogami” w ziemi. Na noc Oliwia była zamykana w swojej zagrodzie. Nosorożce mają grubą, ok. pięciocentymetrową, skórę, dodatkowo pokrywają ją warstwą błotną, która stanowi ochronę przed muchami. Dlatego czasami zabieraliśmy Oliwię na kąpiele błotne. Musieliśmy nauczyć ją wszystkich zwyczajów. Dla mnie najgorsze było, że nie mogliśmy wyciągać jej kleszczy, dopóki nie urosły. Nie wiem jak te insekty znajdowały te malutkie miejsca, gdzie jej skóra była cienka i bezlitośnie wbijały się w nią. Biedaczka chodziła i ocierała się o drzewa i skały, bo ją swędziało. Afrykański biały nosorożec – jak Oliwia - ma dwa, położone jeden za drugim rogi. Zbudowane są one z włókien substancji rogowej. Róg może mieć długość nawet 0,9 m. Właśnie od niego pochodzi ich nazwa. Tymczasem dookreślenie „biały” wzięło się z pomyłki w wymowie afrykańskiego słowa „wyd” (szeroki) z „white” (biały). Nosorożce nie są białe. Czarne i białe nosorożce mają ten sam kolor skóry. Za to białe nosorożce mają szerszą górną wargę, dzięki której mogą skubać nawet niską trawę. Mogą biec z maksymalną prędkością 48 kg/h. Nosorożec biały jest największym nosorożcem i drugim największym ssakiem świata. Waga dorosłego osobnika może dojść do 1400 kg.
Wypuszczenie na wolność karakala
Moholoholo jest centrum rehabilitacyjnym dla dzikich zwierząt, ale jego pracownicy czynnie też działają na rzecz niezabijania dzikich zwierząt. Chodzi m.in. o współpracę z farmerami. Ci zamiast zastrzelić lamparta czy karakala, który wdarł się do nich na farmę i zjadł np. impalę, łapią go i dzwonią do Moholoholo, aby pracownicy ośrodka zabrali dzikie zwierzę. Jeśli jest ono ranne trafia do centrum rehabilitacyjnego, gdzie jest leczone, jeśli nic mu nie dolega, zwierzę zostaje wypuszczone na wolność. Zanim to nastąpi pracownicy ośrodka muszą znaleźć mu nowy dom, w jednym z rezerwatów. W RPA bowiem nie można gdziekolwiek wypuścić dzikiego zwierzęcia.
fot. archiwum prywatne
Kruger National Park nie przyjmuje „uciekinierów”, bowiem obawia się, że zwierzę może być nosicielem bakterii czy wirusów. Przebadanie krwi natomiast jest bardzo kosztowne, dlatego pracownicy Moholoholo szukają w innych miejscach. Ale nie zawsze jest to proste. Najtrudniej jest z lampartami. Mimo iż gatunek ten jest na skraju wyginięcia, w rezerwatach nadal jest wiele lampartów. Ośrodki nie chcą przyjmować tych wspaniałych kotów, żeby między sobą nie walczyły o terytorium, dlatego ciężko znaleźć im nowy dom na wolności. Podczas mojego wolontariatu uratowaliśmy m.in. karakala. Pewnego dnia zadzwonili do nas z farmy oddalonej o ok. pół godziny drogi, że złapali karakala. Pojechaliśmy na miejsce, żeby go zabrać. Przystawiliśmy klatkę do tej, w której był zamknięty i uszczelniliśmy przejście kocem. Następnie otworzyliśmy wieko naszej klatki, a później tej, w której był zamknięty. Kiedy zwierzę przeszło do naszej klatki zamknęliśmy ją i zanieśliśmy do samochodu. Okazało się, że karakal był całkowicie zdrowy i mogliśmy go wypuścić następnego dnia rano. Pozostawało tylko znaleźć mu nowy dom. Na szczęście się udało i z samego rana wyruszyliśmy w drogę. Ledwie otworzyliśmy drzwi klatki, jak karakal z niej wyskoczył i pognał co sił w nogach w busz. To była piękna chwila.
Małgorzata Zdziechowska