Reklama

Biedronkowate występują na całym świecie i jest ich, bagatela, około 5 000 gatunków.
Nie każdy obserwując kropkowane maleństwo wie, że zadaje się po prostu z chrząszczem (Coleoptera), którego kuzynami są mniej sympatyczne: stonka ziemniaczana, chrabąszcz majowy czy żuk gnojarz. W Polsce żyje około 70 gatunków biedronek. Najbardziej pospolitą jest siedmiokropka. Rzadziej spotkać można biedronkę dwukropkę, pięciokropkę, dziesięciokropkę, czternastokropkę czy biedronkę wrzeciążkę, która również ma 14 kropek. Przekonanie, że liczba kropek na pokrywach jest odzwierciedleniem wieku biedronki, bierze się z nieświadomości istnienia tylu różnych gatunków. Tymczasem wiek biedronki można określić tylko na podstawie intensywnoĘci koloru chitynowego pancerza. Tuż po przeobrażeniu w dorosłą postać jego kolor jest biały, niemal przezroczysty. Dopiero po kilku godzinach zabarwia się na pomarańczowo. Im starsza biedronka, tym jej pancerz jest ciemniejszy. Liczba kropek jest natomiast cechą gatunkową, a nie osobniczą. Mimo więc nawet 14 kropek na pancerzyku biedronki żyją najczęściej tylko jeden rok.
Cykl życia u wszystkich gatunków wygląda podobnie. Po wykluciu się z jaja, na wiosnę lub w lecie, larwa żeruje od kilku dni do kilku tygodni, po czym przeobraża się w poczwarkę. Po przepoczwarzeniu dorosła biedronka intensywnie się najada, by jesienią zapaść w sen zimowy. Stadium larwy i poczwarki zupełnie nie przypomina sympatycznej „bożej krówki”. Na dodatek larwy nie stronią od kanibalizmu. Samica zazwyczaj składa jaja w pobliżu źródła pokarmu, tak aby tuż po wykluciu się żarłoczne larwy nie musiały zbyt długo szukać pożywienia. Jeśli samica instynktownie wyczuwa, że z pokarmem mogą być problemy, to oprócz zapłodnionych jaj składa również niezapłodnione, które pełnią funkcję przekąski dla młodziutkiego, świeżo wyklutego potomstwa. Jest to forma opieki macierzyńskiej, która wśród owadów występuje bardzo rzadko.
Sympatia ludzi do zwierząt rzadko bywa bezinteresowna. W niektórych kręgach popularność biedronki jest prostą konsekwencją jej... upodobań kulinarnych. Niewinny wygląd to tylko kamuflaż. Ogromna większość gatunków biedronkowatych występujących na świecie to drapieżcy. Ich przysmakiem są zazwyczaj żyjące w koloniach pluskwiaki, głównie mszyce (Aphidinae) i czerwce (Coccoidea), czyli szkodniki nie tylko kwiatów w ogródkach, ale i wielu roślin uprawnych. Jedna biedronka siedmiokropka potrafi zjeĘć dziennie od 90 do 240 mszyc. Inne gatunki bywają nawet bardziej żarłoczne. To ważne, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że mszyce, żyjące w koloniach liczących kilka tysięcy osobników, wysysają zaatakowaną roślinę do ostatniej kropli. Aby ochronić uprawy, trzeba ingerować chemicznie lub „poszczuć” pluskwiaki biedronkami.

Reklama

Pierwsza metoda, choć skuteczna, ma swoje wady. Pestycydy zabijają i szkodniki, i ich naturalnych wrogów. Na domiar złego pluskwiaki takie jak mszyce znakomicie się uodparniają na środki chemiczne. W ciągu jednego sezonu na świat wydawanych jest nawet kilkanaście pokoleń. Każde kolejne składa się z osobników bardziej odpornych na zastosowane opryski. Po kilkudziesięciu latach stosowania chemii w rolnictwie szkodniki są bardzo zaprawione w bojach, a ich naturalni drapieżcy – przetrzebieni. Metody biologiczne wydają się w tej sytuacji najprostszym wyjściem. Trzeba tylko znaleźć łakomego drapieżnika i sprowadzić go na pole.
– Podstawowym problemem jest to, że biedronki przylatują na zaatakowaną przez mszyce uprawę z pewnym opóźnieniem. Bardzo często mszyce zdążą już wyrządzić szkody o znaczeniu gospodarczym – wyjaśnia dr Elżbieta Wojciechowicz-Ţytko z Akademii Rolniczej w Krakowie. – Trzeba więc zwabić biedronki na pola we właściwym czasie, czyli jak najwcześniej. Dlatego, na przykład, w uprawach bobu sadzimy facelię błękitną, miododajną roślinę, która przyciąga owady pożyteczne. Albo pozostawiamy na plantacji inne rośliny (np. chwasty), na których rozwijają się mszyce nie będące szkodnikami upraw. Ich zapach zwabia biedronki, które żerują na całym polu, zjadając również mszyce z naszych roślin uprawnych – tłumaczy dr Wojciechowicz-Ţytko.
Ale biedronka ma swoją hierarchię przysmaków. Jeśli w okolicy pojawi się coś smaczniejszego, po prostu sobie pofrunie, w końcu po to ma skrzydła. Dlatego najlepsze efekty daje „stosowanie” biedronek w szklarniach. Ważne jest też wykorzystywanie rodzimych gatunków, choć czasem trzeba sięgnąć po pomoc z importu. Tak było w XIX w. w Ameryce. Wszystko zaczęło się od pewnej niefortunnej przesyłki. W 1868 r. w transporcie roślin z Australii przywędrowały jaja niewielkiego pluskwiaka Icerya purchasi. Szybko zadomowił się on w Kalifornii i rozgościł w licznych tam gajach cytrusowych. Pluskwiaczek ów okazał się obcy nie tylko tamtejszym farmerom, którzy nie wiedzieli, jak się go pozbyć, lecz co gorsza – także kalifornijskim biedronkom, które nie wpadły na to, że można by go zjeść. Cóż, potrzeba czasu, i to często liczonego w setkach pokoleń, aby drapieżnik zainteresował się nową zdobyczą. Z punktu widzenia biologii powód jest prosty. Otóż zjadający i zjadany podlegają wspólnej ewolucji. Z jednej strony ofiara udoskonala swoje techniki unikania drapieżnika, z drugiej zaś drapieżnik odpowiada na te zabiegi nowymi metodami polowania. Jest to, w pewnym sensie, wyścig zbrojeń, podczas którego w każdym pokoleniu przeciwnicy orientują się w stanie uzbrojenia wroga. Dzięki temu zarówno drapieżnik kontroluje liczbę ofiar, jak i ofiary wpływają na liczebność drapieżników. Ten układ zostaje zaburzony, gdy z pominięciem setek pokoleń wspólnej ewolucji na scenie pojawia się nowy aktor, który z jakichś względów ma większe zdolności adaptacyjne do nowych warunków. Tak też się stało we wspomnianym przypadku.


Reklama

Gdy do portu u wybrzeży USA zawinął Icerya purchasi, drzewa pomarańczowe nie były gotowe na obronę przed nim, zaś lokalne gatunki biedronek nie zaostrzyły sobie nań apetytu. Dlatego Icerya purchasi dokonał takiego spustoszenia w gajach cytrusowych, że farmerom w oczy zajrzało widmo bankructwa. Dopiero wtedy zaczęto się zastanawiać, dlaczego w Australii pluskwiak ten nie wyrządza większych szkód. Coś musiało kontrolować jego liczebność. Kiedy wreszcie ustalono, że była to australijska biedronka Rodolia cardinalis, czym prędzej sprowadzono ją do Stanów. Wystarczyło zaledwie 500 osobników R. cardinalis, by ocalić całą gałąź sadownictwa w Kalifornii! Operacja kosztowała raptem... 1500 dolarów.
Zgoła inaczej zakończyła się próba ratowania upraw soi na amerykańskim Środkowym Zachodzie podjęta 100 lat później. Sprowadzona wtedy azjatycka biedronka Harmonia axyridis, zwana arlekinem, znacznie większa od rodzimych gatunków i rozmnażająca się do trzech razy w roku, wymknęła się spod kontroli. Dziś występuje już w całych Stanach i części Kanady, przeniosła się do Europy kontynentalnej i właśnie podbija Wyspy Brytyjskie, wszędzie wypierając rodzime gatunki. Problem stał się na tyle poważny, że pracują nad nim naukowcy z kilku uniwersytetów amerykańskich i brytyjskiego Cambridge. Stwierdzono bowiem, że arlekiny mogą wywoływać alergię albo znacznie nasilać jej objawy oraz... zagrażają producentom wina, dodając do ich wyrobów niezbyt atrakcyjny zapach. Biedronki Harmonia axyridis odkryły bowiem, że idealnym schronieniem przed chłodami mogą być dojrzałe grona. Podczas zbiorów winogron tysiącami trafiają do kadzi z fermentującym miąższem.
Tajemnicą zepsutego wina zajął się dr Jacek Kozieł z Uniwersytetu Stanu Iowa w Ames. Zbadał on skład chemiczny substancji, jakie biedronki wydzielają pod wpływem stresu, np. gdy zbliża się drapieżnik. Stwierdził, że Harmonia axyridis, to małe fabryki chemiczne. – Produkowane przez nie związki nie są dla człowieka trujące. Należą za to do najsilniejszych substancji zapachowych. Przypominają woń przekrojonej zielonej papryki, surowego ziemniaka lub łuski zielonego groszku. Nie brzmi to groźnie, ale w większych stężeniach zapachy są dość przykre – tłumaczy dr Kozieł.
– Wystarczy 1 nanogram substancji „biedronkowej” w butelce wina, by popsuć jego bukiet.
Do odstraszającego wrogów zapachu azjatyckie biedronki dodały jeszcze jedną formę obrony – jaskrawe ubarwienie, z kontrastowymi plamkami. W świecie zwierząt jest to jasny sygnał: Uwaga! Trucizna. Omijać z daleka. – Okazało się, że intensywny kolor jest powiązany z ilością substancji zapachowych, tzn. biedronki o żółtym odcieniu wydzielają ich mniej niż te o pomarańczowej barwie – mówi Jacek Kozieł. Trzeba przyznać, że jest to zagranie fair play!
Jakbyśmy na to zachowanie nie spojrzeli, także my będziemy musieli się zmierzyć z azjatycką inwazją. Pierwsze doniesienia o arlekinach w Polsce już się bowiem pojawiły.

Reklama
Reklama
Reklama