Reklama

W tym artykule:

  1. Glinna góra - panorama na Sopot i morze
  2. Skocznia, której nie było
  3. Przyroda do kwadratu
  4. Pora na regenerację
  5. Domy, w których straszy… podsłuch
  6. Molo, Monciak i nietypowy komin – płyńmy w nurtem
  7. Sopot. Atrakcji więcej niż na city break
Reklama

To wyjątkowo ciepły kwietniowy dzień. Budzę się w hotelu położonym nieopodal plaży. Po sytym śniadaniu idę jednak w przeciwnym kierunku. Ku wrastającym w tkankę Sopotu wzgórzom, które nie są częstym kierunkiem dla turystów. Niesłusznie.

Przecinam miasto w poprzek. Podziwiam piękne stare wille, którymi ta miejscowość stoi. Mimo wszechobecnych samochodów maszeruje się przyjemnie, a specjalne pasy dla rowerów nie są tutaj rzadkością.

I nagle, jak nożem uciął kończy się pas bogatych domów i zaczyna się las. A ścieżka wije się dość stromo w górę. Rozpoczynam… górską wędrówkę.

Glinna góra - panorama na Sopot i morze

Celem jest Glinna Góra i roztaczający się ze szczytu widok na Sopot. Wzniesienie ma „zaledwie” 120 m. No tak, tylko wędrówkę zacząłem od 0 metrów nad poziomem morza. Po kilkunastu minutach marszu cieszę się, że ubrałem buty trekkingowe. Co prawda niskie, ale nadają się świetnie na chodzenie po wzniesieniach.

Przewyższenia i krajobraz podobne są do szlaków polskich Beskidów. W końcu docieram na miejsce. Ani żywej duszy. Nagle słyszę radosne „dzień dobry”. Trójce rowerzystów niestraszny był stromy podjazd. Wspólnie podziwiamy piękny widok na Sopot. Dostrzec można nawet molo i oczywiście Bałtyk.

Skocznia, której nie było

Pora iść dalej na północ. Łańcuch pagórków wznosi się i obniża. Dla ud to doskonały masaż. Trawersuję strome Sępie Wzgórze. W jednym miejscu widać bliznę, która rozcina je w poprzek. Wygląda to trochę jak wyschnięty górski strumyk. Ale jest to pozostałość po skoczni narciarskiej. Jej budowę rozpoczęto w latach 50. XX wieku. Nigdy nie ukończono tego projektu.

Tu rozpoczęto budowę skoczni narciarskiej. Niewiele po niej pozostało / Fot. S. Zdziebłowski/National Geographic Polska

Mam nawet wątpliwość, czy to na pewno to miejsce. Zaczepiam spacerowicza, który mknie przez błotnistą ścieżkę w zawrotnym tempie. Zatopiony jest jednak w dźwięk ze słuchawek i nie słyszy ani mojego pozdrowienia, ani pytania, o to, czy patrzę naprawdę na relikty skoczni. Pomaga jednak analiza mapy, która potwierdza moje przypuszczenia.

Przyroda do kwadratu

Jeśli ktoś woli zaznać potęgi dźwięków przyrody, a nie odcinać się od świata z pomocą elektroniki, powinien kontynuować marsz z Sępiego Wzgórza dalej na północ ku Operze Leśnej. To legendarne miejsce znane pokoleniom Polaków z międzynarodowego festiwalu piosenki. Opera usytuowana jest malowniczo w niecce między wzgórzami. Można ją nieodpłatnie odwiedzać w ciągu dnia. Warto.

Oprócz samego strzelistego i lekkiego gmachu, tuż za nim stoją trzy zagadkowe tuby. To megafony stworzone przez studentów estońskiej Akademii Sztuk. Ich zadaniem jest wzmocnienie dźwięków pobliskiej przyrody. Wprawne oko dostrzeże spod megafonów na pobliskim wzgórzu pozostałości po drugiej w tym rejonie skoczni narciarskiej. Ta funkcjonowała od okresu międzywojennego do 1945 roku.

Wielkie tuby obok Opery Leśnej mają na celu pogłębienie kontaktu z przyrodą / Fot. N. Wasielewska

Pora zejść z gór. Po drodze mijam Morskie Oko (oficjalna nazwa to Jezioro Nowowiejskiego). Robi się tatrzańsko. To sztuczny zbiornik, który powstał w latach 30. XX wieku. Obecnie jest to ulubione miejsce spacerów sopocian z psami lub z własnymi myślami. Swoje pierwsze wiersze nad tym zbiornikiem wodnym napisał poeta i eseista Wojciech Kass.

Pora na regenerację

Trasa była długa i dość męcząca. Wracam do mojej bazy – hotelu Radisson Blu Sopot. Atutem tego miejsca jest największy hotelowy basen w Sopocie (25 m długości) z dodatkami w postaci wanien z hydromasażami. Można zatem popływać, ale też nieco się wymoczyć, wybąbelkować i dać odpocząć mięśniom (ale też zamówić autorski masaż), co też chętnie robię. Jest też sauna, a w zasadzie saunarium. To kompleks składający się aż z 6 saun różnego typu. Jedna z nich, fińska usytuowana jest w zewnętrznym Domu Jogi. Tam organizowane są aromatyczne seanse saunowe z widokiem na roślinność Sopockich Błoni.

Wstęp do strefy basenowej za opłata mają również osoby spoza hotelu. Pokoje są przestronne i wiele zaaranżowanych jest tak, by mogły z nich skorzystać całe rodziny. Na niektóre składają się przemyślnie skonstruowane antresole. Zregenerowany udaję się na miejską peregrynację, tym razem w stronę morza.

Domy, w których straszy… podsłuch

Pięknych willi w Sopocie jest masa. Ale tę szczególnie warto odwiedzić. Ta eklektyczna budowla położona jest nad samą plażą, przy ul. Księcia Józefa Poniatowskiego 8. Jestem w buduarze, salonie, a potem na werandzie willi. Czas jakby się zatrzymał. Meble i przedmioty pochodzą z okresu międzywojennego. To Muzeum Sopotu w dawnym domu rodziny Ernsta Claaszena, który powstał w latach 1903–1904.

Po II wojnie światowej willa była własnością rządową i nazywano ją „bierutówką”. Gościło tu wielu znanych dygnitarzy. W czasie remontu na potrzeby przyszłej działalności muzealnej obiektu w odbojnikach od drzwi, między innymi w jadalni, natknięto się na podsłuchy z czasów PRL. Szkoda, że nie są prezentowane na wystawie.

Drugą budowlą, o którą zahaczam jest zabytkowa Willa Bergera. Zlokalizowana jest przy ul. Obrońców Westerplatte, nieco dalej od linii brzegowej. Ponoć w niej straszy (lub straszyło). Trudno mi to jednoznacznie stwierdzić. Budynek nie jest dostępny ani do zwiedzania, ani do noclegu dla osób z zewnątrz. Można podziwiać tylko jego fasadę z końca XIX w.

Willa Bergera to legendarny dom w Sopocie, z którym związane są liczne opowieści / Fot. S. Zdziebłowski

Dom wzniesiono dla gdańskiego przedsiębiorcy, Johana Bergera. W czasie II wojny światowej było to miejsce wypoczynku niemieckich żołnierzy, a po 1945 zadomowili się tu artyści. Podczas jednego z remontów odkryto w ścianach zagadkową instalację. Być może były to podsłuchy. Nie jest jasne tylko z jakiego pochodziły okresu. Ciekawostką jest to, że willę można zobaczyć w pierwszym polskim horrorze o tematyce okultystycznej pt. „Medium”.

Molo, Monciak i nietypowy komin – płyńmy w nurtem

Nie ma innej opcji. W jakimś momencie trafimy na Monciak, czyli główną turystyczną arterię Sopotu, oficjalnie ul. Bohaterów Monte Cassino. Porwie nas nurtem swego tłumu aż do mola. Najdłuższego w Polsce. Dajmy się ponieść temu nurtowi. Molo to przeżycie społeczne, bo zawsze na nim pełno ludzi. Ale widok na Sopot i przyjemna morska bryza to atuty tej wizyty.

Z mola widać na przykład wielki i wiekowy Grand Hotel. Zatrzymało się w nim wielu znanych ludzi. Kto? W kawiarni na parterze można zobaczyć na dwóch ścianach galerię fotografii. Wśród gości hotelu byli m.in.: Fidel Castro, Charles de Gaulle, Shakira czy Norah Jones.

Obok mola znajduje się też nietypowa latarnia morska. W rzeczywistości jest ona pięknie obudowanym kominem. Powstały w 1903 roku w Sopocie zakład balneologiczny potrzebował kotłowni. Projektanci nie chcieli, by komin szpecił okolicę. I się postarali, by wyglądał jak latarnia morska. Obecnie komin odprowadza opary z kotłowni gazowej szpitala reumatologicznego. Widok na okolicę jest doskonały. Wejście na latarnię znajduje się nieco ukryte wśród stoisk z pamiątkami.

Sopot. Atrakcji więcej niż na city break

To były bardzo intensywne dwa dni w Sopocie. Duża liczba atrakcji zaskoczyła mnie. To nie tylko piękna plaża i molo. Nawet pobieżne doświadczenie ekskluzywnego nadmorskiego kurortu to w mojej ocenie co najmniej 3–4 dni. Wśród mniej znanych turystom miejsc warto wspomnieć hipodrom, gdzie od czasu do czasu odbywają się konne zawody (często wstęp jest wolny) czy Państwową Galerię Sztuki blisko molo z ambitną ofertą kulturalną.

Reklama

Wizytę kończę kolacją w restauracji w Radisson Blu Sopot. W tle gra kojący jazz (dwa razy w tygodniu wieczorami przygrywa muzyka na żywo). Sączę bezalkoholowego drinka, który wygląda i smakuje chyba nawet lepiej niż ten z procentami. Część składników do obiadu trafia na mój talerz wprost z przyhotelowego ogródka. Wśród nich jest mięta i bazylia oraz sekretne składniki szefa kuchni. Do Sopotu trzeba będzie jeszcze wrócić.

Nasz ekspert

Szymon Zdziebłowski

Dziennikarz naukowy, z wykształcenia archeolog śródziemnomorski. Przez wiele lat był związany z Serwisem Nauka w Polsce PAP. Opublikował m.in. dwa przewodniki turystyczne po Egipcie, a ostatnio – popularnonaukową książkę „Wielka Piramida. Tajemnice cudu starożytności” o największej egipskiej piramidzie.
Reklama
Reklama
Reklama