Reklama

Inwalida na wózku wraca z Lourdes. Jego znajomy pokpiwa:
- I co, cudów nie było? Dalej na wózku?
Tamten odpowiada.
- Spójrz na koła, opony jak nowe.

Reklama

Lourdes, Fatima, Częstochowa itd. Czy trzeba tam być, by stał się cud? Na pewno nie poszedłbym na stadion, a i nie usiadłbym przed telewizorem, by jakiś samozwańczy "cudotwórca" wciskał mi ciemnotę. Natomiast z cudownymi wyleczeniami - to znaczy takimi, których współczesna nauka w żaden sposób wyjaśnić nie potrafi - byłbym ostrożniejszy. W Lourdes za te półtora wieku od objawień relacjonowanych przez świętą Bernadetę, zdarzyło się podobno ponad dwa tysiące wyleczeń, a Kościół uznał zaledwie 68. Taka ostra jest selekcja trójstopniowej komisji lekarzy i naukowców w Lourdes, potem w Paryżu i na końcu w Watykanie. Lepiej być nad ostrożnym, niż dać się nabrać. Wielu ludzi przybywających tutaj ma wiarę popartą rytuałami, np. zapalają dziesiątki świec, zanurzają się cali w wodzie wypływającej z groty...

Zdjęcia z placu przed bazyliką, robione po zapadnięciu zmroku z ręki, bez statywu, zatem lekko rozmazane, ale wystarczająco ostre, by zobaczyć tłum chorych na wózkach, pokazałem przyjacielowi. Zripostował:

Cudom się nie dziwię, świat sam w sobie jest cudem niemożliwym i bez przyczyny. No, zrób świat! Nie umiałbyś! A jeszcze bardziej by ci się nie chciało. I nie miałbyś odwagi. Nie uwierzyłbyś, że masz czym zrównoważyć, spłacić wszystkie cierpienia.

Przez tydzień byłem w Lourdes. Uczestniczyłem w procesji świec, w mszy w podziemnej bazylice, gdzie jest miejsca na 25 tysięcy siedzących, a ludu było tyle, że na galerii staliśmy w tłumie. Byłem na pożegnalnej liturgii w także podziemnej kaplicy św. Józefa. Tam garstka trzystu pielgrzymów ginęła skurczona w obszernej krypcie. Mieszkałem w wygodnym hotelu, tuż obok świętej zony. Byłem uczestnikiem zdarzeń, obserwatorem, pielgrzymem. Modliłem się i piłem czerwone wino do kolacji. Kosztowałem życia, duchem i ciałem. Korzystając z wygód XXI wieku, mniej odczuwałem zapewne, niż pielgrzymi sprzed dziesiątków lat. Wtedy nie było tych olbrzymich świątyń, pasaży sklepów z dewocjonaliami, taśmowej kolejki do zanurzenia w źródłach, marketów, parkingów, restauracji, hoteli...

Czy wiecie, że Lourdes ma ponad 400 hoteli? Więcej niż Lion. Tylko stolica Francji ma ich więcej. Czy wiecie, że w Lourdes jest wiele wąskich uliczek, powstałych, gdy jeszcze nie było szerokich autokarów wycieczkowych, pielgrzymkowych, turystycznych? Toteż w centrum panuje wszędzie ruch jednokierunkowy. Zmieniany jest co dwa tygodnie. Biada temu, kto raz był tu jako kierowca i następnym razem próbował, by po tej samej trasie trafić od A do B. Ten dwutygodniowy rytm uliczek jednokierunkowych wymusili podobno sklepikarze. Chodzi o to, by wszyscy mieli równe szanse w konkurencji kuszenia turystycznymi, religijnymi i wszelkiej wyobrażalnej i niewyobrażalnej maści gadżetami. Oczywista, wręcz hurtowo sprzedają się świece, różańce i kanisterki na wodę.

Czym jest to zaledwie dwudziestotysięczne miasteczko w Pirenejach francuskich nad rzeką Gave de Pau? W Lourdes znajduje się stacja kolejowa, opodal lotnisko, a przed każdym bez mała hotelem parkingi autokarowe. To znany i uznany ośrodek kultu Maryjnego. Jego partnerskimi miastami są jedynie Częstochowa i Fatima. Napisano o Lourdes tomy, więc nie będę nawet, poza owym wstępem, silił się na oryginalność.

Nie napiszę o Lourdes. Opowiem o tęsknocie ludzi biednych. Napiszę o pragnieniu spotkania z Niepokalanie Poczętą tych, którzy marzą, by tu się znaleźć, a nie stać ich na kosztowny pobyt w dalekim kraju... i przybywają tu bez wielkich nakładów, jak to się dziś mówi, bez kasy. O spełnieniu się fantazji, by znaleźć się w grocie u stóp figury Matki Boskiej w Lourdes. O szczęściu ubogich. O podarowanych im pięciu dniach z życia.

Posłuchajcie opowieści o Cité Saint Pierre. Naprzeciw głównej bramy sanktuariów Lourdes wsiadamy do bezpłatnego, wahadłowego autobusu, w regularnych odstępach odjeżdżającego stąd na zbocze ponad miastem. Po dziesięciu minutach, na placu przed ośrodkiem Caritasu wita nas informator – woluntariusz z Niemiec. Nasza około 20 osobowa grupka zaczyna zwiedzanie ośrodka na wzgórzu. Oprowadza nas woluntariuszka z Belgii. Obiecała to swojej mamie i od lat, rok w rok przyjeżdża na kilka dni tutaj, by prowadzać gości; pielgrzymów, turystów, ciekawskich, reporterów, ludzi dobrych, pragnących być przyczynkiem i zaczynem nadziei na pokój wśród ludzi. Wśród drzew i łąk na stromym wzgórzu, na 40 hektarach rozlokowanych jest trzynaście piętrowych pawilonów mieszkalnych. Istnienie Cité St. Pierre umożliwia ludziom niezamożnym odbycie pielgrzymki do Lourdes. Tutaj mają pełne utrzymanie w skromnych pokojach z węzłem sanitarnym, trzy posiłki dziennie, tv, internet, zajęcia integracyjne i wahadłowy bus w dół do centrum Lourdes. Mogą tu przebywać darmo do pięciu dni, a jedynym biletem wstępu jest poręczenie własnego proboszcza. Ubodzy spoza Francji mogą podania o przyjęcie – chodzi o planowanie zakwaterowanie - wysyłać poprzez krajowe delegatury Caritasu. W ośrodku zatrudnionych jest na stałe 40 pracowników. Pozostałe 50 do 120 stanowią woluntariusze z całego świata. Cité Saint Pierre funkcjonuje dzięki nim - woluntariuszom i dzięki datkom dobroczyńców. Ośrodek przyjmuje jednorazowo do 460 a rocznie około 20 tysięcy pielgrzymów. Ci podróż do Lourdes muszą zorganizować we własnym zakresie. Pieszo, to może nieco daleko, ale autostopem? Albo inną improwizowaną okazją? Gdy przybędą na miejsce, zostaną serdecznie powitani, jak dawno oczekiwanie goście. A witający to też nieco inny rodzaj gości, czasowych woluntariuszy.

Kim są, do czego potrzebni są dobrowolni pomocnicy tego niezwykłego oddziału Caritasu? Przybywają zewsząd. Mają możliwość pobytu w Cité od 10 do 21 dni. Pracują 6 dni w tygodniu. Pomagają w recepcji, w kuchni i restauracji, animują zajęcia, wykonują prace techniczne i ogrodnicze. Wiek od 18 do 75 lat. Liczą się chęci, potrzebne jest zdrowie. Dobrze widziana znajomość podstaw francuskiego. Cité czynne jest od 20 stycznia do 15 grudnia każdego roku.

Na co mogą liczyć woluntariusze? Zapewnia się im noclegi i posiłki, ręczniki, ubrania robocze. Organizuje wieczory z kulturą, spotkania muzyczne, wycieczki w okolice. Oczywiście istnieje możliwość uczestniczenia w nabożeństwach.

Cité St. Pierre założył ksiądz Jean Rodhain. Pozostałością i wspomnieniem po nim jest stojący w sali jadalnej zegar bez wskazówek. Pewnego razu, wróciwszy z dłuższej podróży do Cité, zastał ojciec Rodhain na drzwiach ośrodka tabliczki z napisami typu: pielgrzymów przyjmuje się w dni robocze w godzinach od – do itp. Zdenerwowawszy się, ze stojącego wówczas w centralnej sali dużego zegara wyrwał wskazówki, a na cyferblacie napisał: miłość bliźniego nie zna czasu.

Reklama

Janusz Plewniak (użytkownik: jajo13)

Reklama
Reklama
Reklama