Tu wiosna trwa wiecznie! Wybierz się z nami na Wyspy Kanaryjskie
Gdy Herkules wyruszył na koniec świata w poszukiwaniu pełnego złotych jabłek sadu Hesperyd, najprawdopodobniej zawędrował na Wyspy Kanaryjskie.
1 z 4
Screen Shot 2016-02-19 at 15
A to wcale nie najtrudniejsza z tras, jakie znajdą kierowcy na tej wyspie. Aj, aj, aj – tak ochrzczono fragment drogi prowadzącej z centrum prawie idealnie okrągłej Gran Canarii do plaży Playa del Inglés. Nerwy trzeba mieć na niej ze stali. Wąsko, stromo i jedzie się tuż nad urwiskiem. Z duszą na ramieniu, a przed każdym zakrętem obowiązkowy klakson. Gwarna w dzień i w nocy Playa del Ingles ciągnie się wzdłuż wschodniego wybrzeża. Nieopodal, na łagodnych zielonych wzgórzach, bielą się wiatraki. Nie mielą ziarna, służą odsalaniu morskiej wody. Na wyspie brakuje wody – na domiar złego ta z mineralnych źródeł jest zdrowa, ale niezbyt smaczna. Rajski ogród ma swoje problemy. Na szczęście dni w roku, kiedy wieje sirocco, niosąc drobniutki piach znad Afryki i przykrywając słońce brunatną zasłoną, jest niewiele. Co ciekawe, to wcale nie bliskości Czarnego Lądu wyspa zawdzięcza spektakularne, bo nawet 20-metrowej wysokości wydmy Dunas de Maspalomas. Ten długi na 6 i szeroki na 2 km pas białego piachu nazywany jest Skrawkiem Sahary. Rzeczywiście nie jest stąd do niej daleko.
Kiedy ziemia pluje ogniem
Cały archipelag Kanaryjski leży na Oceanie Atlantyckim, na północny zachód od Sahary, idealnie w poprzek 28. równoleżnika. Trochę bliższe wybrzeżom afrykańskim od Gran Canarii są Fuerteventura, oddalona o jakieś 100 km, i leżąca na północ od niej Lanzarote. Kierując wzrok w drugą stronę, zobaczymy na mapie Teneryfę, Gomerę, La Palmę i Hierro. Wszystkie wulkaniczne – zaczęły po kolei wynurzać się z oceanu jakieś 15 mln lat temu. Ich skały wcale nie są jednolite, mają niezwykłe barwy, od turkusowych los azulejos na zachodzie Gran Canarii, przez czernie i brązy w Parku Narodowym Timanfaya, po energetyczne ochry w El Golfo na Lanzarote.
W tej ziemi można się zakochać. Lanzarote darzył wyjątkowym uczuciem César Manrique. Urodzony tam artysta, malarz, przede wszystkim jednak architekt, swój dom wybudował w zastygłym potoku lawy, a dokładnie w pięciu połączonych ze sobą wulkanicznych grotach, z których każda miała nieco inny odcień. Taro de Tahiche to zadziwiające miejsce – wśród labiryntu pomieszczeń biją źródła, palmy zwieszają się do basenów i nie daj Boże któryś z ogromnych kulistych kaktusów pomylić z fotelem (mówią tam o nich żartobliwie – fotele teściowej). Ale taka była idea artysty – tworzyć zgodnie z prawami natury, tak aby wyspa stała się najpiękniejszym miejscem w świecie. Utalentowany wizjoner zginął ponad 20 lat temu w wypadku samochodowym, dziś w Taro de Tahiche mieści się siedziba Fundacji Césara Manrique i Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Ale na sztukę spod jego znaku, tę najwyższych lotów, można się natknąć na całej wyspie. Stwarza nieziemski klimat.
2 z 4
Screen Shot 2016-02-19 at 15
Warto dotrzeć na północny kraniec Lanzarote i odszukać Mirador del Río. Ten punkt widokowy powstał również według projektu Manrique. Nie zawahał się ściąć część naturalnego wzniesienia, by w powstałej niecce wybudować restaurację. Efekt jest niezwykły. Po śmiałej ingerencji z pozoru ani śladu, roślinność zabliźniła ziemię; za to teraz w skale błyszczy panoramiczne okno. Wspomnienie widoku z wnętrza restauracji na leżące w oddali wysepki będzie jednym z tych niezatartych (urwisko ma 479 m). Pod stopami pryskająca wściekle piana oceanicznych fal próbujących zmieścić się w wąskim przesmyku pomiędzy Lanzarote a najbliższą z pięciu wysepek archipelagu Chinijo, płaską jak stół, oddaloną o jakieś 2 km piaszczystą La Graciosą (nie ma na niej ani jednej asfaltowej drogi).
Kontemplując krajobraz z kieliszkiem tutejszego wyśmienitego wina, trudno uwierzyć, że Lanzarote była kiedyś na skraju zagłady. Przez długie sześć lat (między rokiem 1730 a 1736) słońce nie przebijało się przez czarną zasłonę dymu, chmur i popiołów. Tyle czasu trwały nieprzerwanie erupcje okolicznych wulkanów. Wiadomo, że mieszkańcy nie uciekli, trwali związani miłością z tym skrawkiem lądu, na którym spokojne życie przyroda zmieniła im w piekło. Totalny kataklizm opisał proboszcz jednej z udręczonych wiosek. W prostych słowach dał przerażające świadectwo zniszczenia. Wiadomo, że mieszkańcy modlili się na klęczkach przed pełznącym i palącym wszystko na swojej drodze purpurowym jęzorem lawy. Jaki Bóg wysłuchał modlitw, nieistotne. Ważne, że w końcu szał żywiołów ustał.
W podzięce za cud wzniesiono w Mancha Blanca kościół Matki Boskiej Bolesnej. Za to w miejscu, gdzie wylało morze lawy, powstał w połowie lat 70. ubiegłego wieku Park Narodowy Timanfaya. W jego centralnej części znajduje się pasmo kraterów znanych jako Góry Ognia. Kiedy tak jedzie się drogą przez te dzikie, księżycowe Montañas del Fuego, a z głośników dudni Prokofiew czy Piąta symfonia Beethovena, nie ma mocnych, ciarki przechodzą po skórze. Są miejsca, gdzie auto dosłownie ociera się o skalne ostrogi. Można jechać z prędkością piechura, ale postój jest zabroniony, nie pospacerujemy po Timanfaya. Musiały minąć stulecia, żeby na skalnej skorupie zaczęły kiełkować rośliny. Teraz są ściśle chronione. Na terenie parku nadal można znaleźć obszary, gdzie rejestrowana jest podwyższona aktywność geotermiczna. W miejscu zwanym Islote de Hilario (tuż przy parkingu) już parę centymetrów pod powierzchnią ziemi temperatura sięga 100 stopni Celsjusza. A na głębokości 6 m ma ich aż 600! Manrique zaprojektował tam restaurację, a wewnątrz El Diablo umieścił wielki naturalny grill, do którego ogrzania wykorzystywany jest naturalny żar. Dziś, jak w czasach, kiedy to wulkany rządziły na tej ziemi, można upiec tu słodkie ziemniaki i zjeść je z typowo kanaryjskim z sosem. Czerwonym – mojo picón robionym na bazie oleju, octu i czerwonych papryczek. Albo zielonym – mojo verde, w którym paprykę zastępuje się kolendrą lub pietruszką.
3 z 4
Screen Shot 2016-02-19 at 15
Koncert pod ziemią
Ale jeśli kogoś interesują wulkany, koniecznie powinien ruszyć jeszcze na północny skraj wyspy, bo poza arcyciekawym muzeum, Casa de los Volcanes, będzie miał okazję zejść do wnętrza ziemi. Przespacerować się Tunelem de Atlántida (fragmentem Cueva de los Verdes), najdłuższym na świecie tunelem, jaki powstał w wyniku erupcji wulkanu. Godzinny marsz podświetlonym labiryntem korytarzy zastygłej lawy wulkanu Monte Corona, kluczenie dróżkami wokół błyszczących, niezmąconych tafli podziemnych jezior to przeżycie metafizyczne.
Nieopodal znajduje się druga część tunelu. Do kształtu Jameos del Agua znów przyłożył swoją rękę Manrique, była to pierwsza zaprojektowana przez niego przestrzeń na wyspie (1968 r.). Po kamiennych stopniach schodzi się 10 m w dół, tam w podziemnym jeziorze żyje endemiczny gatunek maleńkich ślepych krabów albinosów. Cangrejo albino stały się symbolem tego miejsca. (Endemicznych gatunków zwierząt jest na wyspach sporo, ale nie tyle co roślin. Tych jest ponad tysiąc). Nie tylko one czynią to miejsce wyjątkowym. Jedną z grot Jameos del Agua zamieniono w salę koncertową – ma niesamowitą akustykę i mieści kilkaset osób. Bywa zamk-nięta, bo czasem z sufitu odrywają się fragmenty lawy i trzeba go zabezpieczać, ale jeśli tylko można, warto wysupłać na bilet na taki podziemny koncert.
Już na powierzchni, w otwartej grocie, znajduje się naturalny basen. Jego turkusowe dno kontrastuje z pomalowanymi na biało brzegami. Że sztucznie? Ciekawe, dlaczego na ogromnym kamieniu pod samotną palmą każdy chce mieć zdjęcie. I ciężko oderwać oczy od tego widoku, robiąc w drodze powrotnej na powierzchnię przystanek na jednym z tarasów.
Przy dobrej pogodzie z Lanzarote można dostrzec ścięty, ośnieżony szczyt El Teide (3718 m). Trzeci co do wielkości wulkan świata znajduje się w centralnej części Teneryfy. Dziś śpi, ale geolodzy przewidują kolejne erupcje. Im wyżej, tym stopniowo lasy eukaliptusowe ustępują miejsca sosnom kanaryjskim – w końcu i one oddają pole pomarańczowym skałom. Mogą wydawać się niektórym znajome – to tu kręcono niektóre sceny Gwiezdnych wojen. Sam Pico de Teide wyłania się spektakularnie z Las Kanada, ogromnego krateru o średnicy 12 km. Hipnotyzujący widok znajdziemy też na zachód od niego. To nadmorskie pionowe klify Los Gigantes. Czasem blisko nich podpływają wieloryby, w wodach między Teneryfą a Gomerą żyje ich kilkaset. Gdyby przeprowadzić ankietę, która ze wszystkich kanaryjskich dróg jest najbardziej „aj, aj, aj”, oddałabym głos na serpentynę wiodącą od klifów do maleńkiej wioski z domkami krytymi czerwoną dachówką.
4 z 4
Screen Shot 2016-02-19 at 15
Do wioski Masca docierają tylko nieustraszeni i szaleńcy, co drugie auto zawraca. Na szczęście jest to możliwe – co kilkaset metrów rozmieszczono szersze punkty widokowe, z panoramą na granatowy Atlantyk. Ale tu nie ma złego kierunku, bo jeśli nie tam, z pewnością trafimy do Icod de los Vinos, gdzie rośnie najstarsze na Wyspach smocze drzewo – relikt epoki przedlodowcowej. To z Icod liczy 2 tys. lat. Koronę nobliwa Dracena draco ma niczym młokos fryzurę – sterczącą plątaninę gałęzi. Nazwę zawdzięcza żywicy, która ma kolor czerwony. Leczono nią śmiertelne choroby. Ale w samym miasteczku wypada przyjrzeć się misternie rzeźbionym drewnianym balkonom – to znak rozpoznawczy wyspiarskiej architektury.
Nieco dalej, 20 km na zachód, w LaOrotavie, stoi zjawiskowy XVII-wieczny Dom z Balkonami. Cudów tu można znaleźć więcej. Słońce na Kanarach świeci przez ponad 300 dni w roku, temperatura rzadko spada poniżej 25 stopni. W krainie wiecznej wiosny pełno jest sadów z drzewami uginającymi się od ciężaru brzoskwiń i cytrusów. Czy rośnie tu również mityczna złota jabłoń pilnowana przez ziejącego ogniem smoka? Starożytni pisarze widzieli go w widoku Teide podczas erupcji. Zresztą może jej lepiej nie szukać? Wystarczą mandarynki i pomarańcze, niech smok śpi sobie spokojnie.
Autorka: Monika Berkowska