Szlakiem karpackich wilków
Sześcioma autami terenowymi wybraliśmy się na wyprawę szlakiem karpackich wilków po polskich i ukraińskich Bieszczadach. W odróżnieniu od innych tras, nasza prowadziła wąskimi, zarośniętymi drogami, na których nieczęsto pojawiają się turyści.
Każdy z nas mógł wcielić się w rajdowca i pokazać, na co go stać. Pierwszy raz w życiu spróbowałam własnych sił za kierownicą terenówki, ale już po kilkuset metrach przekazałam ster w bardziej doświadczone ręce. Na początku objechaliśmy nieistniejące wsie, gdzie w zieleni skrywały się ruiny cerkwi (Hulskie i Krywe).
Otrzymawszy zgodę leśnika, ruszyliśmy na drogi, którymi na co dzień jeżdżą ciężarówki zwożące drewno. Rzeźbią one tak głębokie koleiny, że nawet nie musieliśmy zjeżdżać z trasy i niszczyć lasu, by poczuć smak off-roadu. Ulewny deszcz był dodatkową atrakcją: wśród rozbryzgów błota z trudem omijaliśmy wyrwy w pozbawionej asfaltu drodze, a wybujałe krzewy i leżące gałęzie nieustannie nam przypominały, że jedziemy przez las. Postój zrobiliśmy w Łopience, przy odbudowanej murowanej cerkwi pw. św. Paraskewii; przed wojną było to popularne wśród Bojków miejsce kultu maryjnego. Zachwaszczoną ścieżką pojechaliśmy do Duszatyna. Przejeżdżaliśmy przez brody Osławy po śliskich kamiennych płytach.
Na drugi dzień powitał nas dziurawy asfalt Ukrainy. W strugach deszczu bocznymi drogami przejeżdżaliśmy przez malowane bojkowskie wioski. Zahaczając o Stary Sambor, dotarliśmy do Ławriwu, gdzie znajduje się XVI-wieczny monaster oo. Bazylianów pw. św. Onufrego. Koło Rybnika przyszło nam zmierzyć się z błotnistym brzegiem Stryja. Gdyby samochód się zatrzymał, osiadłby na amen. Jechaliśmy więc powoli, chlapiąc błotem na wszystkie strony. Auto kołysało się na boki, ale udało nam się wyjechać na drogę. Wyboista szosa pełna błyszczących cerkwi powiodła nas do Truskawca.
Zwiedziliśmy Drohobycz, miasto Brunona Schulza. Naszym celem był jednak Pikuj, najwyższy szczyt Bieszczadów (1407 m). Pogoda nas nie oszczędzała, a dziur w drodze było więcej niż asfaltu. Co jakiś czas zwalnialiśmy, by przepuścić paradujące po szosie stada krów, prowadzone przez staruszki i dzieci uzbrojone w długie patyki. Kiedy dotarliśmy wreszcie do bazy turystycznej we wsi Husne Wyżne, okazało się, że wjazd na szczyt uniemożliwia zła pogoda. I dobrze, góry są piękniejsze, gdy się je zdobywa na własnych nogach.
Zobacz również: Przewodnik po Ukrainie