Reklama

Powoli traciliśmy rezon, bo plany brały w łeb. Nawet przyjaciele Berketa, naszego miejscowego znajomego, żądali 2 tys. dol. za czterodniową eskapadę do Kotliny Danakilskiej, na północy Etiopii. Niewykonalne. – Co robimy? – zapytała Dana. – Jedziemy do Somalilandu – zaproponowałem.
Ten kraj formalnie nie istnieje. Nie ma więc ambasad. Ale przekroczyć jego granicę wolno tylko z wizą. Na szczęście w Addis Abebie działa Liaison Office, zagraniczna placówka dyplomatyczna. Jest oficjalna, choć formalnie nielegalna. Procedura jest krótka: wizę można dostać od ręki, a Ladne – miła i pomocna pracownica placówki, pomoże nam zorganizować transport do Hargejsy, stolicy Somalilandu. Rządowym dżipem docieramy na dworzec minibusów. Przed nami około 700 km, czyli dwa dni drogi. W ostatnim mailu nie przyznajemy się rodzinom, jaki kierunek obraliśmy.
Na granicy droga się urywa i do Hargejsy wjeżdżamy trasą wyrzeźbioną koleinami samochodów terenowych. Wije się między krzakami i co większymi głazami. Choć w głębi Somalilandu istnieje kilka głównych asfaltowych jezdni, poruszanie się po kraju nie jest łatwe. I nie chodzi tylko o nawierzchnię. Checkpointy poustawiane są co 20 min drogi, zaś w środkach transportu panuje straszny tłok. Choć japońscy konstruktorzy przewidzieli Toyotę Land Cruisera na pięć osób, w Somalilandzie to samochód dla siedemnastu, w tym trzech na dachu.

Reklama

FAKTY I MITY MOHAMMEDA

Gdy dojeżdżamy do Hargejsy, mijamy wypisane na wielkim betonowym łuku motto „Sprawiedliwość dla wszystkich w świetle prawa”. ONZ nie chce uznać Somalilandu z obawy przed bałkanizacją Rogu Afryki, czyli ruchami separatystycznymi kolejnych dużych grup etnicznych żyjących w regionie (choćby Oromo). Więc nie robi nic.
Z jednej strony Somaliland to byt wirtualny – tego państwa nie sposób znaleźć w obiegu międzynarodowym. Nie ma go w atlasach, jego waluty nie można dostać w żadnym z kantorów. Nawet wzmianki w encyklopediach – nie wyłączając Wikipedii – traktują go podobnie jak Puntland, samozwańczą republikę powołaną w 1998 r. na samym krańcu Rogu Afryki. Ale Somaliland istnieje naprawdę. Proklamował niepodległość w 1991 r., a nastolatki z tego regionu Afryki nie znają innego państwa w tym miejscu na mapie.
Czy ponowne połączenie Somalii i Somalilandu jest możliwe? – Absolutnie nie – mówi z przekonaniem Mohammed, policjant, którego przydzielono nam w stolicy jako obowiązkową eskortę. Na nasz koszt, ma się rozumieć. Smukły młodzieniec zbiera w swojej sfatygowanej komórce dane przybyszów, których spotkał. Do Australijczyka, Malezyjczyka i Holendra teraz dodaje kolejnych dwoje. Daje mu to wyraźną satysfakcję, jest niczym myśliwskie trofeum na prawdziwie afrykańskim safari. Mohammed ma jedną ciekawą cechę – na co dzień wyluzowany i uśmiechnięty, na zdjęciach śmiertelnie poważnieje.
Z podobną powagą opowiada nam o udziale Etiopii i Erytrei w somalijskich wojnach klanowych, gdy stoimy przy ruinie czołgu na pustyni, w głębi kraju. – Już wcześniej współżycie nie było dobre. Klany nawzajem kradły sobie bydło, waśnie były na porządku dziennym – mówi. Sam Mohammed nie może pamiętać tego, o czym opowiada – ma 28 lat. Wojna wybuchła na dobre w 1989 r., przeradzając się z konfliktu somalijsko-etiopskiego w wojnę domową Somalii. W genezie konfliktu swój udział miały również bardzo dotkliwa susza i głód. To państwo narodziło się z cierpienia. Tak przynajmniej uważa Mohammed. To swego rodzaju mit założycielski, w swojej istocie państwowotwórczy. Przekazywany prywatnie w rodzinach, oficjalnie w mediach, jest propagandowo wmontowany w system edukacji. Tutaj, jak na ironię, przyczynia się jednocześnie do upadku innego kraju, Somalii.
Somaliland ma dziś wszystkie chyba oznaki państwowości: suwerenną władzę, administrację, flagę, pieniądze, wolną prasę. I tylko cztery przedstawicielstwa w świecie poza Etiopią. Ten największy sąsiad jest ważnym partnerem gospodarczym – w zamian za poparcie na arenie międzynarodowej. Ale i Stany Zjednoczone są zainteresowane wpływami w regionie z uwagi na geopolitycznie strategiczne położenie państwa. Pozostałe dwie placówki zagraniczne mieszczą się w Paryżu, który od zawsze marzy o graniu w tej samej lidze co USA, i w Londynie, który od stuleci jest bardziej zainteresowany Afryką i Azją niż Europą. Przez blisko wiek dzisiejszy Somaliland był kolonią brytyjską, zaś reszta kraju znajdowała się pod protektoratem Włochów. Te podskórne doświadczenia w mentalności mieszkańców tkwią do dziś. Ale Somaliland ma coraz lepsze stosunki także z krajami Półwyspu Arabskiego. Tym bardziej że kulturowo i religijnie są sobie bliscy, od kiedy – jak głosi legenda – w 615 r. chorego proroka Mahometa pielęgnowała tutejsza dziewczyna.


REKLAMÓWKI GOTÓWKI

Czy Somaliland staje na nogi? W 2003 i 2009 r. odbyły się wolne wybory prezydenckie, a drukowanie pieniędzy nie jest już jedyną metodą zapobiegania zapaści gospodarczej. Choć do dziś masy bezużytecznych banknotów można dostać na ulicy. – Nikt tego nie chce – mówi Abdi Abdi. Jest przedstawicielem nowej klasy Somalilandczyków ( jeśli takie słowo istnieje). Mieszkał przez 10 lat w Chicago. Nauczył się, jak wyciągać gotówkę od nielicznych białych gości za usługi turystyczne, na niskim zresztą poziomie. Kiedy dowiaduje się, że jesteśmy Polakami, ma dla nas dykteryjkę. – Pamiętam jednego Polaka, któremu wymieniono 100 dol. Na szylingi somalilandzkie w banknotach po 20 i 50. A przecież jeden dolar to dziś 1,5 tys. szylingów. Dostał więc dwie pełne gotówki reklamówki. Prosił, żeby zrobić mu zdjęcie, taki czuł się bogaty – zaśmiewa się Abdi Abdi. Choć wszędzie można płacić amerykańskimi dolarami, miejscowe szylingi pobudzają wyobraźnię. Jestem nimi zafascynowany – tak samo jak miejscowymi cinkciarzami. Siedzą przy głównych zakurzonych ulicach stolicy i mają przy sobie ogromne worki i paczki pieniędzy. Starannie popakowane, poukładane w wysokich stertach, powiązane gumkami. Przypominają klocki, z których można zbudować bajkowy zamek lub wieżę. Krążę wśród kantorów na kocach i wyszukuję co ciekawsze banknoty. Niektóre są zmęczone wieloletnim obrotem, inne właśnie opuściły drukarnię. W końcu jeden z cinkciarzy, skrywający wyraz twarzy za modelowymi ciemnymi okularami w złotych oprawkach, przynosi mi w prezencie 5 szylingów. To banknot z zaiste zamierzchłych czasów. Ponoć jeden z pierwszych w ogóle wydrukowanych, kiedy miał jeszcze jakąkolwiek wartość – choćby papieru.

NURKOWANIE W NIEZNANYM

Największą atrakcją turystyczną Somalilandu jest Las Geel, zespół około 20 jaskiń zamieszkanych od 8 do 3 tys. lat p.n.e. Odkryte zostały przez francusko-somalilandzki zespół dopiero w 2003 r. Neolityczne ryty na skałach są w doskonałym stanie. Oglądamy setki kolorowych postaci mężczyzn, kobiet – rysowanych wyłącznie od pasa w górę – oraz dzieci, psów i krów. Wynajęty przez nas guide operuje pięcioma angielskimi słowami potrzebnymi do wykonania swojej pracy: „mężczyzna”, „kobieta”, „krowa”, „taniec”, piąte to „hello”. Na szczęście obrazy na ścianach i widoki naokoło rekompensują niedociągnięcia opiekuna i skromność ekspozycji w budce, którą 10-stronicowy przewodnik po Somalilandzie nad wyrost określa mianem „muzeum”. Las Geel pozostanie miejscem nieskażonym masową turystyką tak długo, jak kraj będzie wegetował poza międzynarodową sceną polityczną. I tak samo długo ta neolityczna niezwykłość pozostanie poza listą światowego dziedzictwa UNESCO.
Potem jedziemy na plażę w Berbera, przy Zatoce Adeńskiej. Piasek jest tu cudownie drobny, a lokalny biznesmen, Abdulkader, dba o promocję miejsca od wielu lat. Jest człowiekiem może nazbyt ambitnym, ale jego cel to wytworzenie mody turystycznej na Somaliland. Czeka go jeszcze niemały wysiłek, ale Abdulkader jest wytrwały. Wybudował wzorcowy hotel, jakiego nie powstydziłaby się żadna riwiera na świecie, a także założył ośrodek snorklingu. Nurkowanie w Somalilandzie? Chyba właśnie po to, by na pytanie zdumionych przyjaciół: „Coś ty u diabła robił w Somalilandzie?!”, spokojnie odpowiedzieć: „Nurkowałem”.
Rozkruszone chodniki, sterty gumowych klapek z tajlandzkiego demobilu i strumienie śmieci w wyschniętych korytach rzek. Jeśli czuć tu atmosferę wojny, to tworzy ją właśnie irytująco nieświeża prowizorka. Estetykę mają podnieść ręcznie malowane reklamy sklepowe oraz upiększane ciężarówki – z frędzlami na lusterkach, kalkomaniami na obitej karoserii nadwozia i firankami w oknach. Mnie urzeka zupełnie coś innego. W cieniu samolotu Mig-21, najbardziej znanego pomnika stolicy, dumnie pręży się monument daleko bardziej oryginalny. To pomnik wielkiego telefonu komórkowego, prawdopodobnie reklama firmy Telesom.

BANAN GRATIS

Jednak największe wrażenie robią ludzie. Podobnych spotkałem tylko w Iranie – kraju, któremu zachodnie media także zgotowały czarny PR. I na perską modłę ludzie z plemienia Somali pytają z troską: „Co skłoniło was, by tu przyjechać?”. I tak samo zależy im na opinii przybyszów. Ludzie są bezpretensjonalni. Rozluźnieni khatem, rośliną o zawartości związku organicznego podobnego w działaniu do amfetaminy (wskutek czego Światowa Organizacja Zdrowia WHO zaliczyła krzew do grupy substancji uzależniających), łatwo nawiązują kontakt, dzielą się swoim czasem. Przy drobnych zakupach dostaje się banana lub kilka minut w kafejce internetowej więcej, niż by to wynikało z odliczonej sumy. Czy to pogadanka w lotnym sklepie krawieckim, czy z przypadkowo napotkanym muzykiem kultowego zespołu tego regionu Brothers Stereo Jigjiga – czas spędzony z miejscowymi jest czasem zyskanym. Jednak w ostatnim czasie ich zaufanie do białych trochę zostało zachwiane. Mieszkańcy powtarzają historię o Niemcu, który wykorzystując ufność lokalnych kobiet, nakłonił je do udziału w produkcjach porno. Ponoć siedzi teraz w lokalnym więzieniu. W muzułmańskiej społeczności ta plotka wywołała głęboki uraz psychiczny.
Somaliland ma dwa oblicza. Jedno medialne – kraju wielkiej niewiadomej, a więc niestabilnego i niebezpiecznego. I drugie – takie, jakim rzeczywiście jest. I to dzięki temu ostatniemu, wsiadając do dżipa, którym za dobę dostaniemy się do sąsiedniego Dżibuti, wiem, że jestem tym przemiłym ludziom winien tych kilka pozytywnych słów.
PS. Somaliland nie da o sobie od razu zapomnieć. Na granicy spędzimy wiele godzin, targując się o łapówkę. Szef posterunku zażąda opłaty za opuszczenie kraju – mimo iż funkcjonuje ona tylko na lotniskach. Następnie stwierdzi, że jednokrotna wiza obowiązywać ma tylko na wjazd, ale nie na wyjazd. W końcu powie wprost: „Addis Abeba i Hargejsa są daleko, a my jesteśmy tutaj”. Ale my potrafi my już zachować się nie po europejsku – i przeczekać. Aż wreszcie komendant wręcza nam paszporty z upragnioną pieczątką – i opuszczamy Somaliland. Nie zmieniając zdania o tutejszych ludziach.


CZAS: 14 dni
KOSZT: 4 tys. zł (plus dojazd)

INFO:

Powierzchnia: 137 tys. km2.
Ludność: ok. 3,5 mln.
Stolica: Hargejsa (1,3 mln).
Języki: somalijski, popularny arabski, można się porozumieć też po angielsku.
Religie: islam.
Waluta: szyling somalijski, 500 SOS = 1 zł.
Latem panuje tu gorąca pora sucha, od marca do czerwca i od września do grudnia trwa pora deszczowa. Najlepszy okres to przełom roku. Minusem jest tylko, że nomadzi są wtedy po etiopskiej stronie.
Wymagana. Nie można jej otrzymać na lotnisku. Najprościej dostać ją w Addis Abebie. Koszt: ok. 40 dol.
Można ją otrzymać również w którymś z zagranicznych przedstawicielstw w miastach wymienionych w tekście albo prosić o pośrednictwo w hotelach Hargejsy, np. Oriental albo Ambassador. Przesłany od nich mailem załącznik należy wydrukować i okazać na granicy. Pośrednik powinien czekać na przejściu granicznym z oryginałem wizy. Za pomoc zapłacisz ok. 20–50 dol., dobrze jest także spędzić kilka nocy w ich hotelu.
Lądem: dwie doby z Addis Abeby lub dobę z Dżibuti.
Samolotem: do Hargejsy latają Daallo airlines, Suhura airlines i Ethiopian airlines, zaś do Berbery african Express. Ceny z Addis Abeby lub Dżibuti zaczynają się od 850 dol. Należy uiścić dodatkową opłatę 25–35 dol. za przylot i wylot. Drogi od południa nie polecam.

Najlepiej niewielkimi busami lub terenówkami pełniącymi funkcję autobusotaksówek. Z Hargejsy do Berbery można dotrzeć zatłoczonym samochodem za 5 dol.

Kraj jest bezpieczny. W razie problemów nie można jednak liczyć na pomoc dyplomatyczną. Przed przyjazdem należy zasięgnąć informacji w przedstawicielstwie Somalilandu na temat obecnego stanu bezpieczeństwa.
Ostatnio napięta sytuacja jest w prowincjach Sool i Sanaag, do których prawa rości sobie Puntland.
Poza stolicą obligatoryjna eskorta: 1 żołnierz, na koszt podróżującego (ok. 20 dol. za dzień).
Zalecane szczepienia: wirusowe zapalenie wątroby typu A i B, żółta gorączka, błonica, tężec, polio, dur brzuszny, wścieklizna, ewentualnie również japońskie zapalenie mózgu i szczepionka meningokokowa (a+c).
NIEPEŁNOSPRAWNI
Niestety infrastruktura nawet większych miejscowości jest żadna – piach i beton.

wwww.somalilandgov.com – oficjalna strona rządu,
www.visitsomaliland.com – przydatne informacje o podróżowaniu,
http://shunuuf.tripod.com – strona poetów i muzyków z Somalilandu

Książki: Józef hr. Potocki – Notatki myśliwskie z Afryki, XIX-wieczny „blog” z hrabiowskiego polowania na lwy w brytyjskiej kolonii. Seventeen Trips Through Somaliland: A Record Of Exploration And Big Game Shooting 1885 To 1893 – reprint XIX-wiecznego oryginału.
Muzyka: Brothers Stereo Jigjiga, Hasan adan Samatar, Mohammed Saleban Tubeec.
Nie wolno zapominać, że to kraj islamski. O fotografie należy pytać, kobietom zdjęć zasadniczo nie robić.


3 SPOSOBY NA SOMALILAND

NOCLEG

Hadhwanwanaag w stolicy, 15 dol. za dwójkę (tańsze opcje to prawdziwie afrykański hardcore). Tel. 51 28 20. hhbulbul@hotmail.com
Oriental Hotel, 15–30 dol. za dwójkę z łazienką. Widok na główne ulice Hargejsy. Tel. 51 49 99. www.orientalhotelhargeisa. com
Maan-Soor Hotel Berbera, w promocji 200 dol. za 3 noce. Czysto, luksusowo, międzynarodowo. Nie w stylu Somalilandu. www.maan-soor.com

JEDZENIE

Indżera, czyli naleśnik z miodem, praktycznie nieznana w Etiopii. Na ulicy powinna kosztować ok. 2 dol.
Jakakolwiek ryba lub smażona wielbłądzina w Dalxiis Restaurant, w Hargejsie. Obfity obiad do 5 dol.
Przyjęcie w hotelu Ambassador. Szansa na spotkanie prezydenta kraju spora. www. ambassadorhotelhargeisa. com

Reklama

ROZRYWKA

Rynek wielbłądów w Hargejsie lub gdziekolwiek indziej. Za darmo.
Malowidła Las Geel, 20 dol. od osoby + żołnierz + dojazd (razem ok. 100 dol.), mniej atrakcji niż w Luwrze, ale starsze i na swoim miejscu.
Nurkowanie w Berberze, ok. 40 dol. za każdy raz (cena z ekwipunkiem). Diving Centre w hotelu Maan-Soor.

Reklama
Reklama
Reklama