Słowacki Raj to perła w koronie atrakcji naszego południowego sąsiada. Jakie szlaki tu na was czekają?
Słowacki Raj jest częścią łańcucha Słowackich Rudaw. Na turystów czeka tu 300 km szlaków pieszych i 150 km tras rowerowych. Co warto zobaczyć w Słowackim Raju?
- Piotr Trybalski
W tym artykule:
- Słowacki Raj – zielony szlak
- Misowe Wodospady
- Kolejne wodospady
- Słowacki Raj czy Góry Straceńskie?
- Doliny Słowackiego Raju
- Atrakcje okolic Słowackiego Raju
- Słowacki Raj – informacje praktyczne
Poranek na kempingu Podlesok w Hrabušicach na Słowacji był nieco mglisty i chłodny. Wprawdzie mieliśmy środek lata, ale rozgwieżdżone minionej nocy niebo wskazywało, że pobudka będzie wymagająca. I była, a wymagała przede wszystkim wyjścia z ciepłego namiotu, zagotowania wody na kawę i przygotowania czegoś na ząb. Dodatkowo trzeba było się nieco pospieszyć, bo imponująca ilość namiotów rozbitych dookoła wróżyła tłok na szlaku. A ten – jak się później okazało – mógł stwarzać niebezpieczeństwo. Przed wejściem na szlak czuliśmy z Dorotą pewną tremę.
Naczytałem się różnych relacji z wypadów do Słowackiego Raju. Gdy mój kumpel – dowiedziawszy się o naszych planach – pokręcił głową i skwitował krótkim „nooo, nooo”, a potem zażartował i poradził: „zabierzcie raki” – poczułem obawę. A ta zaczęła rosnąć. Gdy dzień wcześniej siedzieliśmy pochyleni nad mapą, palcem rysowaliśmy po jej śliskiej powierzchni plany, to ów palec jakoś sam unikał tych nazw, które w przeczytanych opowieściach brzmiały... no właśnie. Strasznie? Ale przecież strach ma wielkie oczy!
Słowacki Raj – zielony szlak
– Jeśli nie będzie nam się podobało, to przynajmniej zaliczymy największą atrakcję parku Słowacki Raj – Dorota racjonalizowała decyzję, by na pierwszy raz wybrać się doliną Suchá Belá. Najbardziej popularna, relatywnie krótka, bo samo przejście jednokierunkowego zielonego szlaku – od dołu do góry – nie powinno zająć więcej niż 2 godz. Nie powinno, ale wszystko zależy od ilości turystów oraz zasobów posiadanej odwagi.
Szlak startował tuż obok kempingu, więc nie traciliśmy czasu na dojście. Wędrując dnem potoku, który tamtego lata nie toczył zbyt dużej ilości wody, a potem wchodząc na drewniane, poziomo ułożone nad lustrem wody śliskie drabiny, zaczęliśmy przeczuwać, co nas czeka. Dolina zwężała się, mijaliśmy połamane i zwalone drzewa, których nikt tu nie usuwa – no chyba że tarasują przejście. Było coraz bardziej ślisko. Większą uwagę zwracaliśmy na to, jak idziemy, niż na to, co dookoła.
Na szczęście byliśmy tylko we dwójkę, więc od czasu do czasu, nie blokując szlaku, zatrzymywaliśmy się i rozglądaliśmy. Mijały kolejne chwile. Gdy zaczął nas ogarniać huraoptymizm, bo z wycieczki popularnym szlakiem wykuwał się romantyczny spacer we dwoje, dotarliśmy do miejsca, w którym przywitał nas gwar.
Misowe Wodospady
– Misiowe Wodospady – przeczytała Dorota na tabliczce informacyjnej. A potem sprostowała: – Misowe to chyba od mis, co? Cóż, pytanie zostało bez odpowiedzi. Mój wzrok lizał teraz wysoki na blisko 30 m – to dziewięć pięter – system stalowych drabin praktycznie w całości wypełniony ludźmi, którzy umilali sobie czas rozmowami i dowcipkowaniem. Stali na metalowych platforemkach albo wprost na stopniach drabin, trzymając się kurczowo stalowych łańcuchów.
Ktoś tam na górze bał się iść dalej, wyżej, a reszta ekipy próbowała go przekonywać do zrobienia kolejnego kroku. Powstały w ten sposób korek miał jedną zaletę. Czekając, można było zasięgnąć języka. Spokojnie poprzyglądać się sporych rozmiarów kamiennym misom, do których przy wysokiej wodzie z impetem zwalał się potok. Wody było niezbyt dużo, jak na standard tego miejsca. Przynajmniej tak twierdziły osoby, które stały przed nami, gdy dołączyliśmy w końcu do wesołej gromady.
Zaczęło się mozolne wspinanie: krok, drugi, chwila odpoczynku i kolejny. Platforma, stroma drabina. Umknęła gdzieś cała ta obawa, strach, to gromadne oczekiwaniu odczarowało nieco miejsce uznawane za najbardziej wymagające w całym Słowackim Raju. Trudności, wysokie drabiny zostały oswojone.
Kolejne wodospady
Szlak oferował nam kolejne atrakcje z nutką adrenaliny. I kolejne korki. Przecisnęliśmy się przez wąską skalną gardziel. Na prawie tak samo słynnym co misy punkcie, Okienkovým Vodopádzie, znów zastaliśmy zatamowany ruch. Blisko 12-metrowej wysokości wodospad wymagał od nas przejścia bardzo długą położoną drabiną przez skalne okienko. Na prawo lały się potoki wody. To był bez wątpienia jeden z najbardziej malowniczych fragmentów trasy.
Ostatnim wyzwaniem był Korytový Vodopád. Pokonawszy blisko 4 km, dotarliśmy do drogowskazu. Z jednej strony zachęcał do kolejnych atrakcji, z drugiej wskazywał żółty, a potem czerwony szlak, wprost na kemping. Nieopodal drewnianej wiaty postanowiliśmy rozbić tymczasowe obozowisko i zjeść to wszystko, co zabraliśmy ze sobą.
Przed nami kolejne grupki turystów kierowały się w drogę powrotną. Cześć z nich skusiła się na dość drogą ofertę wypożyczenia roweru i wygodnie zjeżdżali w dół. Cóż, 3,5-kilometrowy powrót niezbyt interesującą poznawczo okolicą okazał się najnudniejszym fragmentem dnia.
Słowacki Raj czy Góry Straceńskie?
Co powiecie na nazwę „Góry Straceńskie”? To nie mój pomysł, ale uznanego polskiego geografa Jerzego Kondrackiego, który w swojej regionalizacji tak właśnie ochrzcił góry Słowackiego Raju. Ale Słowakom ta nazwa się nie podobała. Zwłaszcza że wielki, pocięty krasowymi dolinami płaskowyż jest jedną z największych górskich atrakcji kraju, więc to „rajskie” nazwanie brzmi lepiej. I dumniej.
A poza tym to mnisi – kartuzi, którzy na przełomie XIII i XIV w. założyli tu klasztor (dziś to miejsce nazywamy Kláštorisko) – posługiwali się w swych księgach niewzbudzającym wątpliwości określeniem paradisus. Mimo przestrzegania bardzo surowej zakonnej reguły malownicza okolica musiała wywołać u nich takie, a nie inne skojarzenia.
Oficjalnie nazwa pojawiła się w 1921 r. w czasopiśmie „Piękna Słowacja”. Wcześniej lokalny działacz, aktywista, taternik i narciarz Martin Róth próbował przejść całą dolinę Suchá Belá. Bez drabin było to niemożliwe, a śmiałek utknął nomen omen przy „misach”. Dopiero zimą 1910 r. ekipa Alexandra Mervaya pokonała cały wąwóz, który w 1957 r. został udostępniony turystom. Park narodowy ustanowiono dopiero w 1988 r.
Doliny Słowackiego Raju
Dziś „rajskich” dolin do zwiedzania jest osiem. Ta, którą pokonaliśmy jako pierwszą, posiada największe walory łączące przygodę, widowiskowość i czas przejścia. Nie da się tu zbytnio zmęczyć i na krótki weekendowy wypad, gdy park narodowy nie jest celem samym w sobie, nadaje się najlepiej.
Drugą, która skusiła nas opisem i perspektywą pięknych widoków, była ta prowadząca przez Przełom Hornadu. Niebieski dwukierunkowy szlak był znacznie dłuższy i poświęciliśmy cały dzień, by go pokonać. Ciśnienie podniósł nam już sam początek szlaku. Pokonanie przymocowanych do wapiennej ściany metalowych podestów – stupaček – rosnąca ekspozycja, a w dole całkiem spory potok i perspektywa spotkania innych turystów idących z naprzeciwka sprawiały, że trudności Železnych Vrát pokonaliśmy błyskawicznie. Nie wyobrażałem sobie, jak mogłaby tu wyglądać mijanka: wąski podest, wysokość, dość luźny łańcuch i wystraszony turysta.
Dzień żegnaliśmy na jednym z najwspanialszych punktów widokowych górującym blisko 150 m nad doliną. Tomášovský Výhľad jest skalną platformą, z której rozpościera się panorama parku, zaś przy dobrych warunkach panorama Tatr. Miejsce upodobali sobie słowaccy wspinacze, wytyczając tu dziesiątki dróg wspinaczkowych. Turyści zostają tu na piknik i podziwianie zachodu słońca.
Atrakcje okolic Słowackiego Raju
Okolice Słowackiego Raju również można nazwać rajskimi – u wrót parku sporo jest atrakcji. My wybraliśmy te miejskie. Sobotnie popołudnie po wyjściu z doliny Suchá Belá spędziliśmy w oddalonej od kempingu o kwadrans jazdy samochodem Lewoczy. Miasteczko, jedno z najbardziej uroczych w Słowacji, wraz z pobliskim Spiskim Zamkiem zostało wpisane w 2009 r. na listę UNESCO.
Świetnie odrestaurowane, z malowniczym rynkiem i słynną klatką na czarownice jest zazwyczaj pomijane – bo gdzieś z boku Tatr, bo kawałek od nowej autostrady. Bo w końcu jakoś przyćmione przez Spiską Sobotę – kiedyś samodzielne miasto, dziś dzielnicę Popradu odwiedzaną przy okazji pobytu w parku wodnym Aqua City. Pomijane niesłusznie, a żeby się o tym przekonać, wystarczy pospacerować po rynku – jednym z największych we wschodniej Europie. Zajrzeć w okna kamienic, z których kilka pamięta czasy XIV i XV w., gdy zyskały gotyckie zdobienia, oraz do monumentalnej bazyliki Świętego Jakuba.
Gdy tam wchodziliśmy, w myślach szykowałem niespodziankę dla Doroty. Rodowita krakowianka nie spodziewała się, że zobaczy gotycki ołtarz, bardzo przypominający ten z bazyliki Mariackiej. Historię Pawła z Lewoczy, rzeźbiarza i autora tego najwyższego na świecie gotyckiego ołtarza, opowiedziałem jej, gdy po odwiedzeniu bazyliki i spacerze po mieście siedzieliśmy w restauracji U Leva. Przez okno lśnił w zachodzącym słońcu lewocki rynek, z talerza zniknęła właśnie bryndzová zupa, zaś lada chwila miały się pojawić halušky – tradycyjne słowackie danie, nieco zapomniane i trochę wyparte przez mało paradny smażony ser z frytkami.
W mojej opowieści Mistrz Paweł – jak mówią o nim Słowacy – jawił się jako uczeń Wita Stwosza, możny artysta i kupiec handlujący winem. Mało o nim wiemy, bo pożar miasta w połowie XVI w. zniszczył większość dokumentów źródłowych. Jedno jest pewne: styl rzeźbiarski miał tak podobny do szkoły Stwosza, że trudno mieć wątpliwości co do bliskich związków Pawła, Wita, Lewoczy i Krakowa.
Słowacki Raj – informacje praktyczne
Dojazd
Najlepiej samochodem, kierując się na Hrabušice i dalej na kemping Podlesok. Z Krakowa to ok. 190 km, po drodze można się zatrzymać i zwiedzić partnerskie miasto Lewoczy, jakim jest Stary Sącz. Parking u bram parku kosztuje 5 euro za dzień.
Noclegi
Kemping Podlesok to najlepsza baza wypadowa. Pobyt kosztuje 155 zł za weekend dla 2 osób we własnym namiocie. W cenie jest wejściówka do parku oraz ubezpieczenie. W okolicy znajduje się mnóstwo kwater prywatnych, dwójka na weekend to wydatek od 130 zł, bilet w cenie.
Jedzenie
Przy kempingu oraz w Hrabušicach znajduje się kilka restauracji i barów. Polecam Poniklec, serwują dobre słowackie jadło. W Lewoczy warto zjeść U Leva i w Planéta Levoča. Główne danie z zupą, piwem i deserem to wydatek ok. 60–70 zł.
Wejście do Parku Narodowego Słowacki Raj
Darmowe dla osób nocujących w regionie. Bilety całodniowe: 4 euro za wejście do wąwozu Suchá Belá, 3 euro za wejście do pozostałych wąwozów. Dzieci do 6. roku gratis, młodzież do 15. roku – 1 euro mniej.
Rowery
Warto się wybrać na trasy rowerowe. Informacje i mapy dostaniecie w centrum informacji Chata na Rázcestí w Spišskich Tomášovcach. Za wypożyczenie roweru górskiego zapłacicie 20 euro za dzień lub 4 euro za godzinę. Rower elektryczny to wydatek odpowiednio 40 euro za dzień lub 30 euro za 4 godz.