Sisu w krainie Muminków
Finlandia nie jest spektakularna. Za to leśno-wodna, spokojna, naturalna, po prostu – urzekająca.
Żadne państwo w Europie nie ma swego południowego krańca leżącego tak daleko na północy. Z punktu widzenia, dajmy na to, helsińczyka mieszkańcy skandynawskiej w końcu Kopenhagi to niemal południowcy. Tak trudne klimatycznie warunki życia ukształtowały narodowy charakter Finów. Defi niują go przez pojęcie sisu, które oznacza zespół cech charakteryzujących prawdziwego Fina. A są to: fi - zyczna krzepa, akuratność, determinacja w dążeniu do celu, niepoddawanie się przeciwnościom oraz doprowadzanie spraw do końca. I prawdopodobnie za sprawą sisu właśnie ten zaledwie pięciomilionowy naród stworzył konkurencyjną gospodarkę, zapewniającą obywatelom godziwy standard życia. (Ich flagowym okrętem jest Nokia, według ostatnich badań najcenniejsza europejska marka, warta 32 mld dolarów).
Poznawanie kraju zaczynamy od Turku. To – można rzec – fiński Kraków. Pierwsza stolica, główny ośrodek gospodarczo- kulturalny w czasach zależności od Szwecji. Helsinki zyskały stołeczny status dopiero w 1812 r., w okresie Wielkiego Księstwa Finlandzkiego, połączonego z Rosją unią personalną. Po prostu carowie chcieli mieć stolicę bliżej swoich granic, poza tym Turku zbyt ciążyło ku Szwecji. Do dziś jest to region dwujęzyczny (szwedzka nazwa Turku brzmi Abo). Miasto, trzecie co do wielkości w kraju, liczy 175 tys. mieszkańców i nie osiągnęło skali przerastającej człowieka. Rozłożyło się nad rzeką Aura, której zielone nadbrzeżne trotuary są jego salonem. Większość godnych uwagi obiektów znajduje się nad rzeką lub niedaleko niej, stąd spacer wzdłuż Aury jest jednym z najoczywistszych sposobów zwiedzania. Między mostami zacumowały na stałe statki-restauracje, zapraszające na posiłek w pięknej scenerii. Za ostatnim mostem zobaczyć już można jednostki wypływające na pełne morze.
Mimo że Turku to miasto północne, rowerowe parkingi są pełne (sprzedaje się tam nawet opony zimowe do rowerów, z metalowymi kolcami). W centrum widać sporo drewnianej zabudowy, „syberyjskiej” z ducha, która wprowadza specyficzny prowincjonalny (w dobrym znaczeniu tego słowa) klimat. Turku długo było zresztą drewniane, w końcu tego budulca Finowie mieli pod dostatkiem. Wzgórze Luostarinmäki daje wyobrażenie o tym, jak wyglądało miasto przed wielkim pożarem w 1827 r. Wzdłuż niebrukowanych uliczek stoją tam parterowe, kryte darnią (przystrzyganą kiedyś przez przywiązane do kominów kozy) domki. W starej rzemieślniczej dzielnicy dziś urządzono Muzeum Rzemiosła – w lecie jego pracownicy w stylowych strojach pokazują, jak w epoce przedprzemysłowej powstawały przedmioty codziennego użytku. Jest więc warsztat kołodzieja, bednarza czy szewca oraz garbarnia i drukarnia.
Ze wzgórza idziemy nad rzekę, do katedry wzniesionej na miejscu pogańskiego kultu, skąd Szwedzi rozpoczęli chrystianizację Finów. Nadal jest najważniejszym narodowym kościołem. Notabene Finowie, na ogół protestanci, nie są zbyt religijni, należą do kategorii wierzących niepraktykujących. Mimo wielu pożarów w świątyni zachowało się sporo historycznych pamiątek. Spacerujemy po pobliskim Starym Rynku Wielkim, by trafić do Aboa Vetus i Ars Nova, połączonych muzeów: archeologicznego (pod dachem znalazły się fundamenty średniowiecznej zabudowy) i sztuki współczesnej, prezentującego dzieła XX-wieczne i wystawy współczesnych twórców. Inny godny uwagi zabytek to dom Qwensela, świadectwo stylu życia zamożnego mieszczaństwa. Zbudowany ok. 1700 r., należał najpierw do sędziego, a potem do profesora medycyny. Mieści się tam ekspozycja sprzętów aptecznych z XIX w., a wśród nich np. kolekcja narzędzi do puszczania krwi. I wreszcie zamek – symbol miasta. Jego bryła nie wydaje się przesadnie atrakcyjna, zwłaszcza że położona jest nietypowo, w sąsiedztwie nabrzeży gwarnego portu. Warownia powstała ok. 1280 r. Czasy jej świetności przypadły na połowę XVI w., okres rządów Jana Wazy, męża polskiej księżniczki Katarzyny Jagiellonki. Ponoć to ona przywiozła do Finlandii nieznane tam... widelce. Dziś zamek to labirynt komnat, w których eksponowane są przedmioty prezentujące historię kultury i obyczajów.
Wyjeżdżamy 15 km poza Turku – do Naan tali. To urocze miasteczko z drewnianą zabudową i brukowanymi uliczkami. Obiad w otwartej na wodę historycznej (a jakże, drewnianej) restauracji jest jak podróż w czasie. Gdyby nie supernowoczesne jachty cumujące na przystani, doświadczenie atmosfery XIX-wiecznego kurortu byłoby pełne. Naantali, wyrosłe niegdyś przy klasztorze św. Brygidy (rozwiązany po przejściu kraju na protestantyzm w 1527 r., do dziś zachował się przyklasztorny kościół) było celem pielgrzymek i z pielgrzymów żyło. Potem utrzymanie mieszkańcom dawała produkcja skarpet. Teraz znów pieniądze przywożą tu przybysze, choć już nie do św. Brygidy ciągną, a do Muumimaailma – Świata Muminków, parku tematycznego poświęconego bohaterom książeczek Tove Jansson. Jego urządzenia to esencja skandynawskości: położenie na zalesionej wyspie, główny budulec – drewno, całość wkomponowana w przyrodę i nieagresywna. (Mimo to, jak powiedziała mi jedna z mam, pracownik parku przebrany za Muminka Bukę – nielubianą przez dzieci istotę zamrażającą ziemię – jest narażony na kopniaki małych nóżek). Można tu zajrzeć do domu Muminków, na statek piratów, pokonać bajkową dróżkę, zobaczyć spektakl teatralny. Maluchy przepadają tam na długie godziny.
Wyruszamy na Archipelago – region, dla którego Turku jest głównym ośrodkiem. Południowa część Finlandii to kraina wody. Na lądzie mamy ogromną liczbę jezior, odgrodzonych przesmykami, z rozlicznymi cyplami, wyspami. Z kolei Archipelago to swego rodzaju negatyw tej rzeźby terenu: postrzępiona linia brzegowa, morze upstrzone szkierami (skalistymi wysepkami), z zatoczkami, cyplami, połączone promami i mostami. Po paru godzinach jazdy samochodem nie wiem już, czy jesteśmy na wyspie, czy na stałym lądzie. Człowiek złapany w tutejszy pejzaż – surowy, z oszczędnie dozowanym światłem, nieco melancholijny, osobliwie wzniosły, inny od kolorowych mórz południa – przestaje się spieszyć.
Moja przewodniczka, opowiadając o Finach, zażartowała, że właściwie jeszcze nie wyszli z lasu. A i ci, którzy wyszli, do lasu chętnie wracają. Prawie każdy mieszczuch ma domek – zwykle bez bieżącej wody i prądu, zwykle na odludziu, często na wysepce – gdzie zaszywa się na czas urlopu. Obok zawsze stoi sauna (wśród wielu zalet ma i tę, że pozwala skryć się przed komarami, które osiągają tu wielkości pszczół). O wylewności mieszkańców tej ziemi może coś powiedzieć taki oto dowcip: Dwaj Finowie spotkawszy się po długim czasie, idą na wódkę. – Co słychać? – pyta jeden po paru godzinach milczącego zalewania robaka. Mija kolejnych kilka godzin płukania gardła i drugi zbiera się na odpowiedź: – Spotkaliśmy się, żeby paplać czy żeby pić?
Inną cechą Finów jest umiarkowanie. Ich domy są skromne. Płot zdaje się tu konstrukcją nieznaną. Na podstawie wyglądu nieruchomości trudno wyrokować o zamożności właściciela. Inna sprawa, że rozpiętość w ich dochodach należy do najniższych w Europie. Drogi na południu mają Finowie świetne. Przy wielu szlakach wybudowali ścieżki rowerowe. Ja z braku czasu zwiedzałem Archipelago samochodem, ale szybko zdałem sobie sprawę, że dopiero podróż rowerowa pozwoliłaby naprawdę poczuć ten kraj. Już o niej myślę, mając nadzieję, że w trakcie krótkiego pobytu udzielił mi się duch sisu, który pomoże zrealizować ten plan.