Pozdrowienia ze Swazilandu
Pierwszy raz o Credo usłyszałem pewnego wieczoru w tajskim Chiang Mai. Przypadkowo poznany amerykański psycholog Steven Larsen opowiedział mi o swoim spotkaniu z sangomą, szamanem z RPA - Credo Mutwa.
Pierwszy raz o Credo usłyszałem pewnego wieczoru w tajskim Chiang Mai. Przypadkowo poznany amerykański psycholog Steven Larsen opowiedział mi o swoim spotkaniu z sangomą, szamanem z RPA - Credo Mutwa.
Cztery lata później postanowiliśmy pojechać z Asią do RPA. Zacząłem szukać w internecie kontaktów na Credo, afrykańskim szamanem urodzonym w 1921 r., uważanym za skarb narodowy Zulusów. Przewidział AIDS, ataki terrorystyczne i wyznaje teorię, że na świecie żyją kosmici. Do tego malarz, rzeźbiarz, pisarz, uzdrowiciel – czyli człowiek orkiestra.
Zacząłem wysyłać maile do ludzi, którzy wspominali o Credo – wydawców, dziennikarzy. Żadnej odpowiedzi.
Spotkanie trzecie We wrześniu 2006 roku znaleźliśmy się w Johannesburgu. My na miejscu, a nasz bagaż gdzieś indziej. Z nim sprzęt filmowy. Musieliśmy zmienić plany. Zamiast Namibii i filmu o Buszmenach – przestronne lotnisko.
Na lotnisku powiedzieli, że nie wiedzą, gdzie jest nasz bagaż. Wszystkie plany wzięły w łeb. Drugiego dnia postanowiliśmy zmienić otoczenie i pojechać do Credo Mutwa Culture Village.
Ta wioska to niewielki park pośrodku Soweto. Chaty, w których Credo uczył młodych sangoma, i betonowe rzeźby demonów, ludzi, zwierząt.
Między rzeźbami chodził niewysoki mężczyzna. – Może wiesz, gdzie znajdę Credo? – zapytałem. – Tak. Mam numer jego komórki. Chcesz?
Spotkanie czwarte Następnego dnia na lotnisku oddano nam bagaż. Nie wiadomo, gdzie był. Po prostu się znalazł. Wsiedliśmy do samochodu i w drogę – do Credo. Kilkaset kilometrów.
Dom i klinika Credo leżą parę kilometrów za Kuruman. Dookoła wyrasta nowe osiedle. Na kilku hektarach ziemi widać tylko dziwne przecinki wychodków. Hektary wychodków.
Weszliśmy do jednej z chat. Na ścianach obrazy przedstawiające wizje Credo. Na jednym z nich, obrazie z początku lat 90., dwie potężne wieże pochylone jakby od uderzenia. Na innym postacie ludzi-gadów i potężnych wybuchów.
– Każdy człowiek może mieć wizje przyszłości. To nie dar. To przekleństwo. Wiesz, co będzie i jesteś związany – Credo podniósł do góry skrzyżowane w nadgarstkach ręce. – Nic nie możesz zrobić. A jestem już zmęczony. Widziałem tyle bólu i śmierci. A jeszcze wiele przyjdzie. Wojna z terroryzmem przeniesie się do Afryki. Ameryka przegra.
Z moją głową działo się coś dziwnego. Z jednej strony szukałem tego mężczyzny, bo uważałem, że przypadek nie istnieje i po coś mam tu przyjechać, ale z drugiej coś we mnie nie chciało w to wszystko wierzyć. Bo w wizjach Credo nie było nadziei. Był tylko ból.
– Ludzie będą umierać. Już nie chcę tego widzieć. Za dużo śmierci widziałem. Trójka moich dzieci umarła na AIDS. Nie chcieli się leczyć ziołami, bo ich kościół im powiedział, że sangoma są źli. Umarli, bo myśleli, że jestem szatanem. Rozumiesz? Ich własny ojciec...
Credo podniósł się z krzesła.
– Chodźcie, coś wam pokażę.
Rozrzucone po podwórku dziwne i czasami przerażające rzeźby. Metalowe postaci ludzi, demonów i kosmitów. Potężny, betonowy krzyż, Matka Boska trzymająca na kolanach umierającego Chrystusa, obok rzymski żołdak i czerwonoskóra kobieta o dużych piersiach trzymająca za rękę małego chłopca.
– To Maria Magdalena, żona Chrystusa i jego syn. Wiesz, że Chrystus miał syna?
Mężczyzna przeszedł wolno za plecy Marii Magdaleny. Na czerwonej ziemi rósł maleńki krzak.
– Tę roślinę biali nazywają „Suderlandia Fructosate”. Afrykanerzy zwą ją „krzak raka”. Od tysięcy lat znana jest w Afryce. Leczy depresje, poprawia trawienie, ale to też jedna z najmocniejszych na świecie roślin wspomagających system immunologiczny. Ale nie mogę jej stosować, muszę dla chorych kupować lekarstwa zrobione z tej rośliny przez jakąś firmę farmaceutyczną, a że to jest drogie i nie tak skuteczne, nikogo nie obchodzi. Mam jeszcze jedną trójkę dzieci chorych na AIDS. Ta roślina utrzymuje ich przy życiu od 13 lat. Ja mam raka od kilkunastu lat. Już nie powinienem żyć.
Patrzyłem na Credo i nie widziałem już Wielkiego Czarownika, ale ojca, na którego oczach umierały jego dzieci. Zacząłem rozumieć, czemu w Credo jest tyle smutku. On wiedział, że w świecie, który przyjdzie, nie będzie już miejsca na sangoma, na wizje, na duchy przodków, które leczą i dbają o ludzi. W świecie, który powstawał za płotem jego domu, nie będzie już miejsca na Credo.
– Ta roślina – Credo podniósł do góry jedną z gałęzi – pozwala mi żyć. Ona nie jest dziełem Boga. Tak jak to wszystko. Mężczyzna pokazał ręką w kierunku lasu toalet. – Oprócz tych wychodków.