Poleciałem do Wilna i już pierwszego dnia trafiłem do więzienia
Pierwszy raz w Wilnie miałem być już wiosną ubiegłego roku. Plany pokrzyżowała mi jednak pandemia koronawirusa. Na szczęście Litwa otworzyła się już na turystów zza granicy. Skorzystałem z zaproszenia i kilka godzin po wylocie znalazłem się w celi. Nie pomogła nawet konstytucja, zgodnie z którą każdy ma prawo do wolności i... leniuchowania.
W tym artykule:
- Więzienie na Łukiszkach – każdy chce tu trafić
- Wileńskie Stare Miasto
- Republika Zarzecza z własną konstytucją
- W Wilnie jak w Lublinie
To mój najkrótszy lot w życiu. Po niespełna godzinie od startu w Warszawie ląduję na wileńskim lotnisku. Przyzwyczajony do tego, że porty lotnicze leżą zazwyczaj na obrzeżach miast, dziwię się, kiedy podróż do hotelu na Starym Mieście (Pilies gatvė) trwa zaledwie 20 minut. O tym, że Wilno jest kompaktowe i wszędzie można szybko dojść na piechotę, przekonam się w ten weekend jeszcze nie raz.
Stolica Litwy idzie z duchem czasu. W drodze z hotelu Artagonist na kolację moją uwagę zwracają nie tylko stacje z rowerami miejskimi, ale też darmowe krany z wodą pitną. Może napić się na miejscu lub uzupełnić butelkę. Jest eko!
Więzienie na Łukiszkach – każdy chce tu trafić
Zwiedzanie Wilna zaczynam w dość nietypowy sposób. O 20:00 stawiam się przed bramą słynnego więzienia na Łukiszkach, gdzie jeszcze dwa lata temu przebywali skazani. Dziś cele, podobnie, jak i inne wnętrza obiektu, można zwiedzać z przewodnikiem. Z kolei na placu, gdzie więźniowie grali w koszykówkę (świętość na Litwie!), obecnie rozwija się strefa gastronomiczna. Tuż za budkami z przekąskami i trunkami stoi scena. I to jedna z najbardziej zaawansowanych technicznie w całym kraju. W tej niecodziennej scenerii regularnie odbywają się koncerty zarówno litewskich, jak zagranicznych artystów. Byłe więzienie na Łukiszkach z miejsca stało się jednym z najciekawszych i najgorętszych miejsc w Wilnie, co wcale mnie nie dziwi.
Po krótkim zapoznaniu się z historią 170-letniego obiektu razem z moją przewodniczką Martyną idziemy do cerkwi św. Mikołaja Cudotwórcy. To zdecydowanie najbardziej rzucający się w oczy budynek starego więzienia.
– Władze były przekonane, że wiara pomaga w stawaniu się lepszym człowiekiem. Poza cerkwią więźniowie mogli też brać udział w nabożeństwach w katolickiej kaplicy i synagodze. Taka tolerancja na wyznania nie była czymś oczywistym – opowiada Martyna.
Jak dodaje, cerkiew ma za sobą wiele remontów, ale witraże i podłoga to oryginały. Budynek świątyni został zdesakralizowany. To oznacza, że w środku nie odprawia się już mszy, za to można organizować świeckie wydarzenia, na przykład dancingi lub konferencje.
Przez kolejne dwie godziny zaglądamy w najciekawsze zakamarki byłego więzienia. Wieczorową porą zwiedzanie takich miejsc smakuje jeszcze lepiej. Przewodnicy odpowiednio dostosowują program do pory dnia. Tylko nocą usłyszymy o największych zbrodniarzach, którzy odsiadywali tu wyrok.
Cela celi nie równa. Te, w których żyli skazani na dożywocie, różnią się od tych przeznaczonych dla mniej szkodliwych przestępców. W jednej z nich oglądam kolekcję więziennych gadżetów. Wszystkie ręcznie robione. Wśród nich pistolet, maszynka do tatuowania, oryginalne schowki na telefony, strzykawki i inne przedmioty codziennego użytku za kratkami.
Poza celami (w których obowiązuje zakaz fotografowania) wchodzimy też do pomieszczeń, gdzie więźniowie rozpoczynali swoją odsiadkę. Najpierw każdy z nich musiał zostać dokładnie obejrzany, przeszukany, sfotografowany i umyty. Dopiero wtedy osadzeni trafiali na kilkudniową kwarantannę.
Na wolność wychodzę z pamiątkowym polaroidem.
Wileńskie Stare Miasto
Stare Miasto w Wilnie, na czele oczywiście z Ostrą Bramą, to jeden z głównych powodów, dla których turyści z Polski przyjeżdżają na Litwę. Razem z moją przewodniczką Zytą zaczynamy od Uniwersytetu Wileńskiego. To właśnie tu studiowali Adam Mickiewicz i Juliusz Słowacki. Główny kampus uniwersytetu jest otwarty dla zwiedzających. W centralnym punkcie placu znajduje się kościół św. Jana Chrzciciela i św. Jana Apostoła i Ewangelisty. Wchodzimy do środka. Bogato zdobiony ołtarz zachwyca rozmiarami, ale to nie on jest tutaj rekordzistą.
– Za nami są największe organy na Litwie. Grywał na nich Stanisław Moniuszko – opowiada z dumą Zyta.
Idziemy dalej śladami polskich artystów na ulicę Literacką. Jej nazwa nie jest przypadkowa. Na przełomie XIX i XX w. mieściło się tu wiele małych księgarni, a od 2008 r. mury zdobią dzieła najbardziej uznanych pisarzy – nie tylko wspomnianych Mickiewicza i Słowackiego, ale też Gałczyńskiego, Kraszewskiego czy Miłosza.
Do Ostrej Bramy idziemy okrężną drogą przez teren byłego getta żydowskiego. Tam też znajduje się Sanktuarium Miłosierdzia Bożego, gdzie przez całą dobę wierni mogą modlić się do oryginalnego obrazu Jezusa Miłosiernego namalowanego na prośbę siostry Faustyny Kowalskiej.
– Kiedy go zobaczyła, to się rozpłakała. Ponoć zupełnie nie zgadzał się z jej wizją. Taki już jednak został, a wszystkie kolejne to kopie – mówi Zyta.
W sanktuarium msze święte są sprawowane zarówno w języki litewskim, jak i w polskim.
Była dzielnica żydowska kwitnie dziś życiem. To głównie tutaj młodzi ludzie spotykają się, żeby coś zjeść lub zrelaksować przy drinku. Klimatu nadają zawieszone nad ulicami ozdoby.
Ostra Brama to jeden z symboli Wilna. Przy dobrej pogodzie okna są otwarte i wtedy obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej widać jeszcze z ulicy. Warto jednak wejść do środka (wstęp bezpłatny) i zobaczyć go z bliska. Bez względu na wyznanie, chyba każdemu, kto czytał Pana Tadeusza, zadrży serce. A skoro o Mickiewiczu raz jeszcze mowa, jego najbardziej efektowny wizerunek zobaczymy przed wejściem do klasycystycznego ratuszu miasta na rynku. Latem organizowane są tu plenerowe koncerty muzyki klasycznej.
Kilkugodzinny spacer kończymy przed Bazyliką archikatedralną św. Stanisława Biskupa i św. Władysława, gdzie spoczywają królowie Polski – między innymi Aleksander Jagiellończyk i Barbara Radziwiłłówna. W tym miejscu warto patrzeć pod nogi. Jedna z płytek jest wyjątkowa. Jak się dowiaduję, należy na niej stanąć, zakręcić się trzy razy i pomyśleć życzenie.
Wileńskie Stare Miasto ma do zaoferowania naprawdę wiele. Od klimatycznych, poukrywanych podwórek, przez urokliwe knajpki, po niecodzienne punkty kultu – przykładowo kamień dedykowany Bogu Piwa. W jeden dzień nie sposób nacieszyć oka wszystkimi atrakcjami. Zwiedzanie śladami polskiej historii to oczywiście tylko jedna z propozycji. Ja w wolnym czasie wybieram spontaniczny spacer i gubienie się między świątyniami i kamienicami. Tak też trafiam przykładowo na stare przejście pod ulicą.
Republika Zarzecza z własną konstytucją
Po historii czas na sztukę. Jesteśmy na Zarzeczu, najmniejszej, ale zdecydowanie najbarwniejszej dzielnicy Wilna. W 1997 r. jej mieszkańcy deklarowali niepodległość i do dziś obowiązuje tu wyjątkowa konstytucja. Zgodnie z zapisem każdy człowiek ma prawo m.in. do wolności, płaczu, bycia kochanym i szczęśliwym czy też do leniuchowania. Pies ma za to prawo być psem, a kot nie musi kochać swojego gospodarza, ale „w trudnej chwili powinien mu pomóc”. Przetłumaczoną konstytucję czytam na jednym z murów. Obok widnieje symbol dłoni z okręgiem w środku. Widzę go potem jeszcze kilka razy na flagach Republiki Zarzecza.
– To przypomnienie, że nie można kraść – tłumaczy Zyta.
Zarzecze to ulubiona dzielnica artystów, o czym przypominają wszechobecne instalacje. Najwięcej jest ich na podwórku Inkubatora Sztuki. Nie sposób przejść też obojętnie obok krzeseł postawionych w rzece Wilence czy zebry na biegunach. Najważniejszą rzeźbą jest jednak pomnik Anioła Zarzecza, wokół którego 1 kwietnia mieszkańcy dzielnicy świętują swoją niepodległość.
Do Republiki Zarzecza prowadzi wybudowany ponad 100 lat temu most. Co prawda na granicy nie musimy pokazywać paszportów, ale w punkcie informacji turystycznej chętni mogą uzyskać symboliczną wizę. Tam też mieści się urząd pocztowy, z którego możemy wysłać pocztówki przedstawiające najciekawsze eksponaty artystycznej dzielnicy.
W Wilnie jak w Lublinie
Portal łączący Wilno z Lublinem to jedna z najnowszych i najciekawszych atrakcji w mieście. W obu miastach od dwóch miesięcy stoją identyczne, trzymetrowe konstrukcje z lustrem. W rzeczywistości jest to zapis z kamery rejestrującej obraz na żywo. Litwini i Polacy mogą więc zaglądać do siebie i machać. Wystarczyła chwila, żeby nawiązać interakcje z rodakami spacerującymi po Placu Litewskim w Lublinie. W Wilnie Portal stanął naprzeciwko dworca kolejowego.
Inspiracją dla projektu była pandemia koronawirusa i globalna izolacja. Pomysłodawcy Portalu z Fundacji Benediktasa Gylysa tłumaczą, że zależało im na tym, aby połączyć ze sobą mieszkańców obu miast i skłonić do refleksji nad jednością. Instalacja okazała się strzałem w dziesiątkę. Internauci z całego świata domagają się, aby w ich miejscach zamieszkania również stanęły podobne Portale.