Włochy: On i ona na wirażach Sardynii
Relacja z ciekawej i pełnej przygód podroży!
Sardynia
Kto: Karolina Grubich
Z kim: Robertem Gwizdałą
O nas:
Mieszkamy w Gdyni. Karolina pracuje w agencji marketingowej. Pasjonują ją ludzie i codzienne sprawy wokół – stara się je fotografować. Robert dba o wymiary statków (jako geodeta) i wspina się po ścianach boulderowych (z zamiłowania).
Mężczyzno: Nie popędzaj kozy
Ona wie, kiedy ma ruszyć. Koza to stworzenie typowo sardyńskie. Mieszka z pasterzami dłużej niż kartagińscy, rzymscy, katalońscy, austriaccy i wszyscy inni zdobywcy wyspy. Koza jest u siebie. Więc jej nie przeszkadzamy. Kiedy schodzi z drogi – jedziemy. A z natury koza sardyńska jest uprzejma, często nas przepuszcza.
Dzięki takim postojom delektujemy się tym, co Sardynia ma najpiękniejszego – dźwiękiem fal z lazurowego morza uderzających o kilkusetmetrowe skaliste klify. I drogami tak krętymi, że męska połówka wyprawy czuła się jak Kubica. To było szczęście!
Kobieto: Jest ryzyko, jest zabawa
Po przejechaniu kilkudziesięciu serpentynowych kilometrów… skończyła się nam droga. A dokładniej: ziemia pod nogami. Jest most, który miał być naszym łącznikiem przez zatokę na południe. Most jest, ale z ruchem jednostronnym. I oczywiście nie z naszej strony.
– Co robisz? – prawie krzyczę, gdy micra rusza trochę za szybko jak na micrę (ach, ten Kubica we krwi!). No i jedziemy pod prąd. Kilometrowym mostem. Micrą, która w poprzednim życiu musiała być ferrari. – Albo przejedziemy tędy, albo będziemy wracali przez góry i objedziemy całą zatokę. Jest ryzyko, jest zabawa – tłumaczy i pędzi przez zatokę. Przejechaliśmy. Jesteśmy po drugiej stronie, a on patrzy na mnie z uśmiechem. Znam to spojrzenie – ma nazwę: „A nie mówiłem?”.
Czasami trzeba nieco szaleństwa, żeby poczuć smak przygody. Lub tylko po to, by jak najdłużej patrzeć na nieskazitelny błękit – z Oristano na południe, wzdłuż wybrzeża Morza Śródziemnego.
Mężczyzno: Kochaj mnie mimo wszystko
Dotarliśmy do Giovanni – trafiamy tam na plażę kitesurferów, a także rezerwat ptaków. Jest tak magicznie i beztrosko. Cisza uspokaja umysł, a krajobraz uspokaja ducha. Zostajemy na kolejną noc w apartamencie na czterech kołach.
Podróżowanie wynajętym samochodem to sama frajda – jedziesz, dokąd zechcesz, zatrzymujesz się, gdzie pragniesz. Spędzasz też z kimś pięć dni, przez 24 h na dobę, w malutkim samochodziku. Warto wtedy wiele rzeczy sobie uzmysłowić.
Jeśli po czterech dość chłodnych wiosennych nocach przespanych w samochodzie mężczyzna oddaje ci wspólny śpiwór, by przykryć twoje ramię… to wiedz, że to znak. Równie dobry jak ten, gdy poczochrana i nieumalowana kobieta słyszy, że kochaną jest. Wniosek? Podróż we dwoje: 100-procentowa weryfikacja mężczyzny gwarantowana.
Kobieto: Prysznic? 1 litr wody. Dla dwojga
„Volare, ooooo”! Noc mija w rytmach Bella Italia. Śpiewamy do upadłego pośród parkingowej nocy. Zasypiamy umęczeni morską bryzą i włoskimi poematami muzycznymi.
Wita nas poranek w Porto Torres. Kwietniowe słońce na Sardynii jest bardziej słoneczne niż polskie w lipcu. Szukamy miejsca na prysznic. Nieopodal parkingu jest skalny uskok – dojście z jednej strony i widok tylko z jednej, od strony morza. Idealnie. Roberto podaje mi butelkę po wodzie mineralnej. Każda miejscowość posiada własny system studzienek z kranami i słodką wodą. To pozostałości po czasach, gdy nie każdy Sardyńczyk miał w domu kanalizację. Ale dziś mnóstwo mieszkańców wyspy korzysta z tej wody – jest podobno dużo smaczniejsza i zdrowsza niż ta miejska. No cóż, dobra i za darmo – bierzemy! Patrzę na małą butelkę i nie wierzę. „Ale jak?”, mówią moje oczy. – Jak musi, to wystarczy spokojnie na nas dwoje – dociera do mnie zabójcza pewność głosu Roberta. Pięć minut później okazało się, że miał rację. Znowu.
Mężczyzno: Jedz ser
Jak sprawdzić, czy mężczyzna to twardziel? Podaj mu tradycyjny sardyński ser. Trudno pokroić go nożem, a co dopiero pogryźć. Koniecznie trzeba też spróbować sera owczego z rasy hodowanej przez sardyńskich pasterzy, np. pecorino sardo oraz fiore sardo dop. Zakochać się za to można w dziesiątkach rodzajów serów typu ricotta czy serów z mleka koziego, np. provolone. Będąc na Sardynii, ziemi pasterzy, ser to obowiązek. Warto także sięgnąć po „gastronomiczny wynalazek”, np. pizzę z pistacjami. A potem pojechać na wybrzeże, smakować. I patrzeć na lazurową wodę.
Kobieto: Uważaj na cappuccino
Miły wieczór na starówce w Iglesias. – Cappuccino poproszę, po pizzy – zamawiam i dziękuję kelnerce. A ona patrzy. Stoi i patrzy na mnie ta biedna dziewczyna. Odchodzi. Przychodzi znów i pyta, czy na pewno chcę to cappuccino. No jasne, że chcę (już nieco mniej pewna). Dziewczyna odchodzi strapiona.
Miesiąc później dowiaduję się (z kolejnego numeru Travelera), że we Włoszech zamawianie cappuccino po 11 rano jest nie do pomyślenia. Po śniadaniu odpadają wszystkie kawy z mlekiem (czyli macchiato, latte, no i cappuccino). Kelner może też odmówić podania takiej kawy o niewłaściwej porze. Z troski o właściwe trawienie mleka u biednego gościa.
I to nie był mój jedyny grzech kawowy podczas tej wyprawy. Na początku zamawiam w kawiarni espresso – pytają mnie, czy chcę „un caffé”, i… dostaję espresso. Wymęczona mocnymi „kopniakami” espresso proszę o latte… I dostaję mleko.
To była ważna lekcja włoskiego, a raczej „kawowego” języka.
Ludzie: Podróżujcie we dwoje!
Czy ta wyprawa była beztroskim podróżowaniem we dwoje? Była, na tyle na ile kobieta i mężczyzna po drodze „odpuszczają” sobie, na ile są otwarci na swoje (czasem zaskakujące) pomysły. I na ile pozwalają im kozy.