Miejsce dla miłośników dzikiej natury i owoców morza. Nawet Polacy uwielbiają Normandię
Ten wysunięty najbardziej na północ region Francji to miejsce, do którego pielgrzymują miłośnicy historii, dzikiej natury i owoców morza.
- Piotr Milewski
W tym artykule:
Gdy z niedużego lotniska w Beauvais wyruszam na północ, niewiele zapowiada późniejsze przygody. Droga prowadzi przez wioski i miasteczka, w których cegła i kamień opierają się wpływowi czasu i siłom natury. Jest ładnie i spokojnie.
Pierwszy przystanek – Rouen. Stolica Normandii jest pięknym miastem, którego korzenie sięgają czasów rzymskich. To również port rzeczny nad Sekwaną, która zatacza tutaj imponujący łuk. Spaceruję wśród średniowiecznej zabudowy, kierując się pod okrągłą, wykonaną z białego kamienia wieżę. Muszę wysoko zadrzeć głowę, by dostrzec jej wierzchołek. To właśnie tutaj w 1430 r. przetrzymywana była patronka Francji Joanna d’Arc, po tym jak normandzkie ziemie podbił król angielski Henryk V.
Rouen
Ruszam dalej labiryntem uliczek, aż nagle wyrasta przede mną potężna bryła Cathédrale Notre-Dame. Czuję dreszcz na jej widok. Trudno się dziwić, że w wiekach średnich dosłownie padano przed nią na kolana. Jej trzy strzeliste wieże zdają się sięgać samego nieba. Jedna z nich – Tour de Beurre – miała powstać ze środków pozyskanych z podatku od masła – stąd nazwa: „wieża maślana”.
Te plaże w Europie królują na Instagramie. Wypoczniesz i przywieziesz udane zdjęcia
Plaże w Europie to nie tylko Włochy, Grecja i Hiszpania. Gdzie jeszcze warto zaplanować wakacyjny wypoczynek?Jeszcze w latach 70. XIX w. katedra w Rouen była najwyższą budowlą na świecie. Jej piękno przyciągało nie tylko wiernych, ale również artystów. Hołd oddał jej sam Claude’a Monet, który stworzył słynny cykl 31 impresjonistycznych obrazów przedstawiających fasadę świątyni skąpaną w świetle różnych pór roku.
Zanurzam się w jej chłodnym wnętrzu. A gdy wzrok oswaja się z półmrokiem, podziwiam piękną grę światła, które wpada przez okienne witraże i rozlewa się wieloma barwami po ścianach.
Bayeux
Rouen to jednak tylko przystanek. Czas ruszać w dalszą drogę. Prowadzi ona przez soczyście zielony, nieco pagórkowaty krajobraz poszatkowany siatką pól. Jestem w departamencie Calvados w Dolnej Normandii. Widok za oknem przynosi ukojenie i spokój. Mijam miasto Caen, obiecując sobie, że następnym razem zatrzymam się tu na dłużej, i jadę dalej.
Do Bayeux. Stare miasto wygląda, jakby wyciosane zostało z kamienia. Maszeruję wąskimi brukowanymi uliczkami przypominającymi kanion, o ścianach wytyczonych przez niewysokie, dwu-, trzypiętrowe kamienice. Fasady niektórych z nich w doskonały sposób łączą kamień i drewno. W Bayeux życie toczy się na parterach, w sklepikach i kawiarniach, z których na uliczki wylewają się głosy rozmów i śmiech.
I znów, jak na normandzkie miasteczko przystało, w jego sercu trafiam na gotycką katedrę. Jej widok oszałamia. Wstrzymuję oddech i ślizgam się wzrokiem po bogatych zdobieniach, eleganckich łukach i wieżyczkach. Zaraz obok mieści się kolejny skarb. To słynna Tkanina z Bayeux. Wykonana została w XI w., wkrótce po normańskiej inwazji na Anglię. Ze słuchawkami na uszach wkraczam do zatopionego w ciemnościach i ciszy pomieszczenia.
Za podświetloną szybą ciągnie się długie na ponad 68 m i wysokie na 50 cm płótno, na którym wyhaftowano 58 scen z historii. Głos w słuchawkach opisuje kolejne postaci i wydarzenia. Słyszę rżenie koni, tętent ich kopyt, trzask ognia, szczęk mieczy i jęki konających wojów. Widzę jak Wilhelm I Zdobywca wraz ze swoimi rycerzami przeprawiają się przez kanał La Manche. A potem w bitwie pod Hastings w 1066 r. pokonują króla Anglii Harolda.
Powrót na uliczki Bayeux jest jak podróż w wehikule czasu. W okamgnieniu przeskakuję całe milenium i z mroku przenoszę się w jasność dnia. Znów jestem w XXI w., choć – gdyby nie reklamy, samochody i przechodnie ze smartfonami – mógłbym pomyśleć, że od wieków średnich niewiele się tu zmieniło.
Port-en-Bessin-Huppain
Z Bayeux kieruję się na północ. Wiatr kołysze samochodem. To znak, że zbliżam się do morza. Zdradza je również delikatny gorzko-słony aromat, który wpada przez uchylone okno, i pisk mew. Po kwadransie jazdy parkuję w Port-en-Bessin-Huppain. Mimo niewielkich rozmiarów to największy port rybacki w Normandii i siódmy we Francji.
Co roku w listopadzie miasteczko zamienia się we francuską stolicę małży św. Jakuba (fr.: coquille Saint-Jacques), znanych również jako przegrzebki. Widać je wszędzie: surowe na targu, w kartach menu restauracji, w postaci maskotek i suwenirów oraz na plakatach. Przez dwa dni weekendu niewielki port odwiedza 50 tys. gości. Przybywają na festiwal Le Goût du Large (fr.: „smaki morza”), który po raz pierwszy odbył się w 2004 r.
Termin Le Goût du Large nie jest przypadkowy. Skorelowany jest z rozpoczęciem sezonu połowu „saint-jacques’ów”, który trwa od listopada do marca. W tym czasie niemal każdego dnia setka kutrów wypływa w morze, by wrócić przed wysokim przypływem witana przez przeciągły dźwięk portowej syreny, rodziny i współpracowników. Ich pokłady wprost uginają się pod ciężarem małży. To niesamowity widok i choćby tylko dla niego warto zajrzeć do Port-en-Bessin-Huppain.
Mont Saint Michel
Jest to jedna z tych atrakcji Normandii, których pominięcie byłoby niewybaczalnym błędem.Wzdłuż portowej alejki ciągną się kramy z rękodziełem i jedzeniem. Główną rolę grają oczywiście przegrzebki serwowane na wiele sposobów: smażone w maśle, duszone, gotowane, marynowane. Ale smakosze skosztują tu również, jakżeby inaczej: wina, serów, pieczywa i innych pysznych wypieków. Od rana do wieczora jest gwarno, wesoło i głośno. Ulicą drepcze orkiestra dęta: pięciu muzyków w czarnych melonikach, spodniach, kamizelkach i żółtych koszulach w paski. Widać i słychać ich z daleka. Wokół nich, w rytm dudniącej waltorni, złotej trąbki, saksofonu i bandżo, podskakują i tańczą dzieci.
Kieruję się do hali targowej. Na co dzień to tu, prosto z łodzi, trafia połów i odbywa się aukcja. Postronni nie mają na nią wstępu, ale w czasie festiwalu to się zmienia. Można wejść do środka. W przestronnym wnętrzu na stoiskach piętrzą się owoce morza. Dostaniemy też świeże ryby: flądry, płaszczki, a nawet małe rekiny. Kupuję porcję małży. Sprzedawca pakuje je do siatki, a ja już nie mogę się doczekać wieczornej kolacji. Skosztuję je w postaci sashimi, surowego dania, które tutaj nie jest popularne.
Teraz jednak czas na obiad. Zanurzam się w przytulnym wnętrzu jednej z portowych restauracji i już po chwili przede mną paruje talerz soupe aux moules – zupy z małży z marchewką. Potem carpaccio – jakże by inaczej – z małży. Białe mięso jest delikatne i słodkawe. Rozpuszcza się w ustach. Na koniec deser: crème brûlée, i mogę ruszać w dalszą drogę.
Longues-sur-Mer i Étretat
Z Port-en-Bessin-Huppain jest już przysłowiowy rzut beretem na słynne plaże Omaha i Gold. Zanim tam dotrę, odwiedzam Longues-sur-Mer. Według przewodników zobaczyć stąd można najpiękniejszy widok w Normandii. Po krótkiej jeździe i spacerze wśród pól staję na krawędzi wysokiego klifu.
Jest późne popołudnie i niebo pokrywa się purpurą. Przede mną rozlewa się granatowa toń kanału La Manche. Na gładkiej niczym lustro tafli kołyszą się rybackie kutry. 60 m pod moimi stopami fale obmywają kamieniste plaże. Słyszę ich jednostajny szum. Morze jest tego dnia spokojne.
Równie spektakularne widoki podziwiać można z położonych we wschodniej części Normandii klifów Étretat w departamencie Seine-Maritime. To jeden z cudów tej części Francji. Monstrualne skały tworzą tu potężny łuk, który jeszcze pogłębia wrażenie. Étretat nie bez przyczyny nazywane jest perłą Wybrzeża Alabastrowego.
Będąc tu, warto spędzić trochę czasu na plaży we wsi o tej samej nazwie. Jest wprawdzie kamienista, ale też wyjątkowo malownicza. Nieopodal znaleźć można mnóstwo restauracji serwujących znakomite lokalne dania – nierzadko z owocami morza.
Bunkry w Normandii
Z kolei wybrzeże La Côte Fleurie zachwyca bujną roślinnością i szerokimi piaszczystymi plażami. Tu znajduje się między innymi słynny kurort Deauville, do którego latem zwyczajowo zjeżdża francuska bohema.
Niestety tym razem ani Étretat, ani La Côte Fleurie nie znalazły się na mojej trasie po Normandii. Dalsza część wycieczki to dla mnie ważna lekcja historii. Cofam się w głąb lądu i cofam się w czasie. Wyrastają przede mną cztery betonowe bunkry, z których wystają długie lufy dział artyleryjskich.
Zamykam oczy i oczami wyobraźni obserwuję D-Day, czyli 6 czerwca 1944 r. Wczesnym rankiem alianckie wojska lądują na plażach Normandii. Z baterii w Longues-sur-Mer (i innych) zasypuje je grad ognia. Tysiące żołnierzy żegna się z życiem. To początek alianckiej kontrofensywny w Europie, tak zwanej operacji Overlord. Dziś tylko tu zobaczyć można oryginalne niemieckie działa używane podczas krwawych zmagań. To bardzo przejmujący widok.
Plaża Omaha
Następnego dnia o poranku studiuję pamiętne wydarzenia w Muzeum Overlord. Na multimedialnej wystawie czuję się niemal, jakbym był na polu bitwy. W przyciemnionej olbrzymiej sali pod sufitem wisi oryginalny samolot, stoją czołgi, wozy pancerne, amfibie, wojskowe motocykle i działa. Manekiny w mundurach celują z broni automatycznej i moździerzy. Z ukrytych głośników słychać ryk silników i odgłosy wystrzałów. Po plecach przebiegają mi ciarki i gdy wreszcie wychodzę w jasność dnia, oddycham z ulgą.
Kilka minut później zatrzymuję się jeszcze na amerykańskim cmentarzu wojennym w Colleville-sur-Mer. Widok tysięcy wyciosanych w białym marmurze krzyży stojących w równych rzędach i szeregach na równo przystrzyżonych, soczyście zielonych trawnikach robi niesamowite wrażenie. Pochowanych zostało tu 9387 żołnierzy. Odkąd w 1987 r. przybył tutaj Jimmy Carter, cmentarz stał się obowiązkowym miejscem wizyt prezydentów USA.
Zanim opuszczę okolicę, stromą ścieżką schodzę na słynną plażę Omaha. To tutaj zginęło najwięcej amerykańskich żołnierzy. Staję na piasku pomiędzy wodami kanału a skałą stromego klifu. Wieje delikatny wiatr, skrzeczą mewy, a nad głową rozlewa się błękit nieba. Dziś nic mi nie grozi, a Normandia ukazuje swoje piękne oblicze. Historii nie wolno zapomnieć, z jej lekcji wyciągnąć warto wnioski, ale patrzeć trzeba w przyszłość.