Mamy coś dla miłośników średniowiecza. Będziecie tym miejscem zachwyceni
Na południu Francji wciąż słychać echa średniowiecznych dramatów. Dla miłośników średniowiecza to prawdziwy raj. Jednak intrygująca historia nie jest jedynym atutem tej krainy. Co jeszcze warto tam zobaczyć i zrobić?
W tym artykule:
– Teraz już wiesz, czemu to miasto nazywane jest francuskim Rzymem – mówi Aurelien Clavero, przewodnik, który oprowadza mnie po Nîmes. Stoimy przed amfiteatrem równie imponującym, jak Koloseum w Wiecznym Mieście. To jeden z najlepiej zachowanych rzymskich zabytków w Europie. Wznosząca się na ponad 20 m kamienna elipsa mogła pomieścić 24 tys. widzów. Setki lat temu mieszkańcy dzisiejszego Nîmes przychodzili tu zobaczyć walki gladiatorów, współcześnie widzów przyciągają zmagania toreadorów z bykami lub występy artystyczne.
Amfiteatr nie stał się bowiem martwym zabytkiem, który zwiedza się z nabożną czcią. Nadal jest w użyciu, stanowiąc ważne miejsce w krajobrazie miasta. Po przekroczeniu kamiennych bram mogę się swobodnie przechadzać na wszystkich poziomach, wejść na główną arenę, ale też zajrzeć w korytarze i ciasne pomieszczenia, gdzie zwierzęta, niewolnicy i gladiatorzy oczekiwali na walkę.
– Ten budynek miał sporo szczęścia – wyjaśnia Aurelien, gdy wędrujemy po kamiennych stopniach służących niegdyś za miejsce dla widowni. – Po upadku Cesarstwa Rzymskiego, w VI w. Wizygoci (lud germański, odłam Gotów – przyp. red.) przerobili go na fortyfikację, a na głównej arenie wybudowano domy i świątynie. Amfiteatr został zamieniony w miasto i tylko dlatego zachował się w tak dobrym stanie. Wciąż był w użyciu, więc nikt nie myślał o rozbieraniu porzuconej antycznej budowli, by zyskać materiały budowlane.
Amfiteatr to jednak niejedyna wspólna cecha Nîmes i Rzymu – oba miasta otoczone są bowiem siedmioma wzgórzami. Przy dobrej pogodzie można je zobaczyć, wchodząc na najwyższy punkt korony budynku.
Romby przyjemności
Langwedocja, rozciągająca się od Morza Śródziemnego do Pirenejów w południowo-zachodnim rogu Francji, przesiąknięta jest historią. Przez te ziemie przetaczały się nie tylko rzymskie legiony, ale też armie Wizygotów, Karolingów, książąt Tuluzy. Mimo wspaniałego śródziemnomorskiego klimatu i kojącego otoczenia przyrody nigdy tych terenów nie można było uznać za spokojne. Były areną dramatycznych walk, potyczek, burzliwych epizodów. Podróżowanie przez Langwedocję jest więc nieustannym balansowaniem pomiędzy śladami krwawych historii a hedonistyczną współczesnością wyznaczaną kieliszkami costières de pomérols beauvignac i smakołykami podsuwanymi przez kelnerów w lokalach z gwiazdkami Michelina.
O tej dwoistości myślę przy talerzyku calissons, na które przysiadłem w Pâtisserie Courtois po przemierzeniu labiryntu brukowanych ulic starego miasta Nîmes i minięciu niezliczonej ilości eleganckich butików, małych delikatesów spożywczych oraz zalanych słońcem placów. Calissons to regionalny specjał, popularny też w sąsiedniej Prowansji: migdałowe słodycze uformowane w kształt rombu, nasączane likierem pomarańczowym. Pogryzam je przy kawie, czerpiąc radość z każdego kęsa, ale nawet ta przyjemność odsyła mnie do historii – najstarsze zachowane wzmianki o tych słodyczach sięgają XVI w., prawdopodobnie były jednak produkowane już wcześniej.
Ciekawostki o Francji – odkryj najciekawsze informacje o życiu, historii i kulturze francuskiej
Światowa stolica sztuki, mody, wyśmienitej kuchni i najlepszego wina – Francja to kraj niezwykły pod wieloma względami, który naprawdę potrafi zaskoczyć. Zastanawiasz się, czym jeszcze za...Ostatni bastion
Tymi okruchami szczęścia nie raczyli się jednak raczej katarzy, których historia jest nierozerwalnie związana z Langwedocją. I to nie tylko dlatego, że za ich czasów calissons jeszcze raczej nie istniały, ale też dlatego, że ci przedstawiciele religijnej sekty praktykowali ubóstwo i niechętnie patrzyli na wszelkiego rodzaju rozpustę. Za swoje ortodoksyjne poglądy zapłacili najwyższą cenę. Sprzeciwiając się ustrojowi feudalnemu oraz ignorując kościelną hierarchię, szybko podpadli papieżowi, który – co tu dużo mówić – na bogactwo patrzył raczej przychylnym okiem. W 1208 r. Innocenty III uznał katarów za heretyków i uruchomił przeciwko nim machinę inkwizycji. Nad ich głowami zaczęły się kłębić czarne chmury. Przez kolejne lata przedstawiciele sekty byli przepędzani, torturowani, zabijani. Większość rozproszyła się po langwedockich zamkach, szukając schronienia i próbując odpierać wojska krucjaty. Ta historia dobiegła końca w 1244 r. w Montségur.
Docieram tam kilka dni później, przemierzając opustoszałe, rzadko odwiedzane dróżki przecinające senne wioski z garstką mieszkańców i wijące się u podnóży Pirenejów i wzdłuż skalnych klifów.
Kamienny zamek w Montségur tkwi na szczycie góry. Twierdza była jedną z ostatnich kryjówek katarów. Chcąc do niej dojść, muszę się wspiąć po wąskiej ścieżce idącej na szczyt zakosami – ten marsz zajmuje mi niecałą godzinę.
Ruiny zamku są w pełni dostępne. Przez kolejne minuty błąkam się pomiędzy porośniętymi trawami i niską roślinnością murami, spoglądam przez kamienne otwory i próbuję sobie wyobrazić, co czuli kryjący się tu członkowie ruchu religijnego, widząc nadciągające wojska inkwizycji. Po niemal 10-miesięcznym oblężeniu, 16 marca 1244 r., cytadela została zdobyta (a ściśle mówiąc, poddana), a dwustu obrońców, którzy odmówili wyrzeczenia się swoich wierzeń, spalono na stosie. Tak zakończyła się historia katarów. W malutkiej wiosce poniżej zamku zaglądam jeszcze do muzeum poświęconego historii Montségur. Przystaję przy szkieletach dwóch katarów. Odnaleziono ich z grotami strzał pomiędzy kośćmi – prawdopodobnie zginęli, uciekając z obleganej twierdzy.
W nocy dzieje się prawdziwa magia
Surowy ascetyzm katarów wydaje się nie pasować do dzisiejszych czasów, otaczająca religijne bractwo aura niezłomności i odwagi wciąż jednak okazuje się kusząca. Co roku kilka tysięcy piechurów decyduje się na wyruszenie na 250-kilometrowy Szlak Katarów. Górska trasa rozpoczyna się w Port la Nouvelle, na wybrzeżu Morza Śródziemnego, by wciąć się w głąb lądu i zataczając kilka pętli, dotrzeć do Foix.
Nie mam tyle czasu, a pewnie i sił, by podjąć się tak długiego marszu, odwiedzam jednak jeden z ważniejszych punktów na szlaku – Carcassonne. W tym średniowiecznym mieście katarzy rezydowali długo, broniąc się przed kolejnymi atakami. Carcassonne sławę zawdzięcza jednak nie tyle katarom, ile odporności na upływ czasu. Jest jednym z niewielu miejsc w Europie, które zachowało się przez wieki niemal w niezmienionej formie – stare miasto wciąż otoczone jest podwójnym murem strzeżonym przez 52 wieże. Ulokowane na szerokim płaskowyżu jest widoczne z oddali i zbliżając się do niego, bez trudu mogę sobie wyobrazić, jak wyglądał nasz świat w średniowieczu.
Gdy przekraczam jednak bramę murów, zostaję szybko przywrócony do rzeczywistości. Carcassonne padło ofiarą własnego sukcesu – dziś zalane jest tłumem zwiedzających, a idąc brukowanymi uliczkami, muszę się przebijać przez stoiska z plastikowymi mieczami, figurkami bohaterów Gry o tron i Władcy Pierścieni. Niemal nikt tu już dziś nie mieszka, większość obywateli przeniosła się do nowej części miasta, a otoczona murami starówka stała się sceną handlowego spektaklu. Jest jednak sposób na to, by poczuć magię Carcassonne: trzeba zostać tu na noc. Wynająć pokój na starówce i zwiedzać ją późnym wieczorem, gdy sklepiki są już zamknięte, a po wycieczkach zjeżdżających do miasta autokarami nie ma śladu. W żółtym świetle latarni ciężkie mury rzucają cień, a Carcassonne jak za wypowiedzeniem zaklęcia staje się wówczas na powrót kwintesencją średniowiecza.
Najważniejsze wynalazki średniowiecza. Te odkrycia zmieniły świat
Średniowiecze często bywa nazywane również „wiekami ciemnymi” lub „epoką ciemnoty”. To niesprawiedliwe określenie zostało po raz pierwszy użyte przez renesansowych uczonych, którz...Z krewetką w dłoni
Jednym z atutów Langwedocji jest wybrzeże i szerokie plaże obmywane Morzem Śródziemnym. Wyjeżdżam z Carcassonne i spędzam leniwe popołudnie na Plage de L’Espiguette. To ciągnący się przez niemal 10 km pas wydm i jasnego piachu na obrzeżach Le Grau de Roi. Rozległa, niemal pusta plaża i niezagospodarowana dzika linia brzegowa przez te kilka godzin stają się dla mnie całym wszechświatem.
Pod koniec dnia jadę do Le Grau de Roi, które jest drugim co do wielkości francuskim portem rybackim na Morzu Śródziemnym. A to oznacza jedno: kulinarną ucztę. Zachodzę do restauracji Le Vivier na starym mieście, by zamówić świeżo złowione krewetki oraz lokalny specjał: rouille graulenne. To sałatka z duszonej ośmiornicy i ziemniaków podawana z czosnkowym sosem ailloli, idealnie współgrająca z tutejszym winem picpoul de pinet. W tej chwili krwawe dramaty średniowiecza, które rozgrywały się na tych ziemiach, wydają się jedynie jakimś ledwo widocznym obrazem.