Lazurowe Wybrzeże to nie tylko luksusowe jachty. Poznaj nieoczywistą stronę tego miejsca
To miejsce kojarzy się wyłącznie z luksusem i ogromnymi jachtami zacumowanymi w portach. Lazurowe Wybrzeże znane jest jeszcze z niezwykłego światła i kolorów. Mało kto kojarzy je z górskimi wędrówkami. A szkoda!
- Agnieszka Bielecka
W tym artykule:
Z kawałkiem cebulowej zapiekanki, w tych stronach zwanej pissaladière, ruszam na okoliczny placyk. Strategicznie wybieram ławeczkę ukrytą w cieniu drzew oliwnych, z dobrym widokiem, ale na tyle daleko, żeby nie dostać w głowę zabłąkaną srebrzystą kulką. Gorące popołudnia, kiedy całe ogrody Cimiez wypełniają się złotym światłem, to idealny czas na partyjkę buli. Grupki znajomych w każdym wieku wyginają się nad metalowymi kulkami, próbując kolejnych trików. Chodzi o to, żeby przez wyboje odpowiednio pokierować bulą do celu.
Dopijam ostatnie kropelki soku, rozglądam się wokół i ruszam dalej. Przed rdzawoczerwonym pałacykiem drży w słońcu gigantyczny mobil (ruchoma rzeźba) Alexandra Caldera. W środku willi, w przyjemnym chłodzie, błądzę wśród arcydzieł Henriego Matisse’a, który wybrał tutejsze wybrzeże na coroczną ucieczkę od chłodu i deszczu Paryża. Z płócien eksplodują kolory francuskiej riwiery.
Nicea
Lazurowe Wybrzeże, nieoficjalny region na południu Francji, przed przyjazdem kojarzyło mi się głównie z rezydencjami bogaczy i portami pełnymi luksusowych jachtów. Spragniona słońca zaryzykowałam jednak przyjazd do Nicei i niemal od razu się okazało, że francuska riwiera to prawdziwa perełka.
Riwiera Francuska: 3 miejsca, które warto odwiedzić
Przygotowaliśmy krótki przewodnik po 3 miejscach, które warto odwiedzić na Lazurowym Wybrzeżu.Pierwsze, co trzeba zrobić w tym największym mieście tej części wybrzeża, to wybrać się na relaksujący spacer 4-kilometrową Promenadą Anglików. Ja jednak zostawiam to sobie na inną okazję. Bardziej interesuje mnie kamienista plaża, która rozciąga się tuż przy bulwarze, na całej długości Zatoki Aniołów. Kąpielisko w sercu miasta, które daje szansę na chwilę wytchnienia pomiędzy zwiedzaniem a kolacją, to prawdziwy luksus.
Po plażowaniu ruszam na kolację do starej części Nicei. Z całego miasta ta część podoba mi się najbardziej, może dlatego, że czuć tu prawdziwie śródziemnomorski klimat. Vieille Nice (dosłownie: Stara Nicea) to labirynt brukowanych zaułków ciasno zabudowanych kamienicami w każdym odcieniu ochry, czerwieni i pomarańczy. Suszące się nad głowami pranie łopocze w wieczornej bryzie, co chwila ktoś stuka zielonymi okiennicami otwieranymi dopiero, kiedy zelżeje nieco upał dnia.
Niezwykłe światło, słońce przez większą część roku i intensywność barw pejzażu tej części Francji przez lata przyciągała na Lazurowe Wybrzeże śmietankę artystycznej bohemy z całej Europy. Bywali tu Picasso, Coco Chanel czy Hemingway. Marc Chagall, który urodził się w białoruskim sztetlu, spędził w Saint-Paul de Vence, w okolicznych górach, niemal 20 lat. Biały budynek muzeum Chagalla w eleganckiej części Nicei otaczają oliwne ogrody. W środku mienią się wszystkimi kolorami ogromne płótna. Wielka mozaika błyszczy w słońcu, a w audytorium, gdzie okna zastąpione są kobaltowymi witrażami, panuje przyjemny półmrok.
Szlak Le Corbusiera
Pociąg na trasie Nicea-Ventimiglia w niecałą godzinę odwiedza trzy kraje. Kolejka wyrusza z francuskiej riwiery, przejeżdża tunelem pod Monako i kończy kurs we włoskim miasteczku Ventimiglia znanym ze świetnego targu. Chyba każdy przystanek to zapowiedź pierwszorzędnych widoków i miasteczek jak z pocztówki. Wysiadam w Cap-Martin-Roquebrune. Telefon po chwilowej panice o brak roamingu w Monako wita mnie z powrotem w UE, a ja ruszam nad morze. Na plaży du Buse kolejni plażowicze wbijają kijki parasoli między kamyki, a potem ruszają się schłodzić. Unoszę się na idealnie turkusowych falach i obserwuję, jak maleńkie rybki przemykają tuż przy dnie. Odwracam się w kierunku brzegu.
Za plecami mam luksusowe żaglówki, przede mną rozpościera się panorama skalistych wzgórz pokrytych piniowymi zaroślami. Nad nimi bezchmurne, intensywnie błękitne niebo. Kamienne schody prosto z plaży prowadzą na szlak Le Corbusiera. Ścieżka wiedzie wzdłuż brzegu aż do samego koniuszka półwyspu Cap Martin, mijając wille, cyprysowe zagajniki i porośnięte kaktusami ogrody. Le Corbusier, sława modernistycznej architektury, spędzał tu wakacje w zbudowanej przez siebie chatce. Największe wrażenie robią jednak krajobrazy. Od głównego szlaku co chwila odchodzą w prawo ścieżynki, które zaraz znikają między skałami nabrzeża. Przeciskam się wśród głazów.
Kiedy docieram wreszcie na malutki betonowy pomost przyklejony do skał, ześlizguję się do chłodnej przejrzystej wody. Za sobą zostawiłam zacumowane łódki i plażowiczów. Unoszę się na wodzie, cieszę się ciszą i promieniami słońca załamującymi się na falach.
Roquebrune-Cap-Martin
Powtarzam kąpiele jeszcze kilka razy i kiedy wreszcie czuję, że na dziś wystarczy mi słonej wody, decyduję się na trochę wspinaczki. Stara, zabytkowa część miasteczka Roquebrune-Cap-Martin rozciąga się bowiem wysoko na zboczu.
Z plaży w kierunku wieżyczek Roquebrune prowadzą zygzaki schodów. Zasapana docieram wreszcie na szczyt, prosto na główny skwer i na ławeczkę pod wiekowym drzewem oliwnym. Najlepszy widok na okolicę rozciąga się ze średniowiecznego, świetnie zachowanego zamku. Z wieży wartowniczej przyglądam się patchworkowi czerwonych dachów miasteczka. W oddali majaczy szmaragdowy jęzor półwyspu San Martin, a dalej błyszczy morze.
Zaułki Roquebrune-Cap-Martin to Francja jak z pocztówki: pastelowe fasady porośnięte bluszczem, średniowieczne łukowate sklepienia, wiekowe kapliczki na murach i ukryte w willach kawiarenki. Kiedy w niepozornym, ciemnawym lokalu zamawiam filiżankę café crème, właściciel zaprasza mnie na taras ukryty na tyłach lokalu. Rozciąga się stamtąd widok aż po wieżowce Monako.
Z Peille do Peillon
Podobno potrzeba przynajmniej trzech miesięcy, żeby przejść całość trasy Via Alpina, pieszego szlaku z włoskiego Triestu do Monako, który prowadzi przez Alpy. Ostatnie, mniej wymagające etapy to ścieżki przez górzyste okolice Nicei. Nie mam ani tyle czasu, ani wystarczającej kondycji, żeby spróbować sił na całej trasie, ale wędrówka ze świetnie zachowanego miasteczka Peille do wioski Peillon to dobry początek. Siadam na murku fontanny na placu Mont Agel i przyglądam się, jak miasteczko budzi się do życia.
Miejscowy artysta otwiera swoje atelier, właściciel naleśnikarni podlewa rośliny stojące w glinianych donicach przy wejściu. Czas ruszać w drogę. Szlak wiedzie przez piniowe gaje porastające zbocza. Rozgrzany las pachnie obłędnie. Coraz bardziej zmęczona wspinam się na kolejne wzgórza, manewruję między wiekowymi konarami drzew i wypatruję oznaczeń wymalowanych na pniach, żeby mieć pewność, że się nie zgubiłam.
Wreszcie za zakrętem rozrzedzają się zarośla. Ukazują mi się panorama doliny i zbocze oblepione kamiennymi domami. Cynamonowe mury na tle wzgórz i szmaragdowych lasów to widok jak z baśni. Peillon to jedna z ponad stu średniowiecznych villages perchés: wiosek, które przycupnęły na zboczach gór na północ od Nicei.
Ścieżka prowadzi mnie w dół przez oliwny gaj, a potem kamiennymi schodami pod fontannę przy symbolicznym wejściu do wioski. Na stałe mieszka w Peillon kilkaset osób. Zza żaluzji słychać brzęczenie radia, para emerytów wygrzewa się na metalowych krzesłach schowanych w zieleni mikroskopijnego tarasu. Z westchnieniem ulgi zdejmuję plecak i siadam w cieniu wielkiego drzewa. Nad nami kościelny zegar wybija czternastą. Woda z zabytkowej pompy jest przyjemnie chłodna.
Jedyna restauracja w wiosce jest zamknięta na sjestę, więc po spacerze uroczymi uliczkami pora wracać do Nicei. Z górnego Peillon na stację Peillon-Sainte-Thècle u podnóży skał ścieżka prowadzi przez zagajniki i oliwne sady. Poza mną na szlaku nie ma nikogo, upał zamienia się w przyjemnie ciepłe popołudnie. Ścieżka łagodnie schodzi coraz niżej. Kiedy czekam na pociąg, z peronu przyglądam się zabytkowej wiosce gdzieś hen, wysoko na szczycie, skąpanej w ciepłym świetle.
Villefranche-sur-Mer
Ostatnią morską kąpiel w czasie tej podróży zaplanowałam na plaży w miasteczku odległym o przystanek pociągiem z Nicei. Nazywa się Villefranche-sur-Mer i czuję się tu jak we włoskim kurorcie. Na wiekowych murach jedynie intensywne kolory, kawiarniane stoliki rozstawione wprost na bruku, a przed lodziarnią cierpliwy ogonek spacerowiczów.
Zanim ruszę nad wodę, czas na wizytę w kaplicy Chapelle Saint-Pierre. Z fasady łypią na mnie wielkie oczy. Jean Cocteau, francuski awangardowy artysta, potraktował kaplicę jak płótno gotowe na wszystko. Calutkie wnętrze pokryte jest malunkami Cocteau, który ekspresyjną kreską uwiecznił nie tylko biblijne historie, ale też sceny z życia lokalnych rybaków. Tutejsze wybrzeże ma jedyną plażę w okolicy, gdzie zamiast kamieni jest drobny żwirek, dlatego nie muszę już stąpać ostrożnie, pojękując z bólu na ostrych kamieniach.
Rozkładam się w cieniu drzew na odległym krańcu plaży i raz po raz wchodzę do wody, żeby lepiej objąć wzrokiem wzgórza otaczające zatoczkę. Na stację wracam przez Rue Obscure. Z rozgrzanej, słonecznej uliczki wchodzę do średniowiecznego tunelu i natychmiast ogarnia mnie mrok.
Rue Obscure setki lat temu służyła patrolującym żołnierzom, ale w późniejszych latach zabudowano ją od góry kamienicami, tak że stała się w końcu podziemiem. Kamienne łukowate sklepienie oświetla kilka zwisających z sufitu lamp. Mimowolnie oddycham z ulgą, kiedy wychodzę na zalany śródziemnomorskim słońcem plac i podnoszę głowę w kierunku nieba w idealnym odcieniu lazuru.