Kraj pilzneński od Pilzna po najwyższy zamek królewski w Czechach. Tak smakuje południowy slow life
Polacy chętnie odwiedzają Czechy. Najczęściej jednak nasze wycieczki zaczynają się i kończą na atrakcjach położonych niedaleko granicy. Ewentualnie na Pradze. Warto ruszyć głębiej na południe. Kraj pilzneński zauroczył mnie przepięknymi panoramami gór, niezadeptanymi szlakami i naturalną ciszą. Idealne miejsce na praktykowane slow life.
W tym artykule:
- Duma Pilzna
- Co jeszcze zobaczyć w Pilźnie?
- Z Hartmanic do Dobrej Vody przez góry Szumawa
- Czeska Szwajcaria
- Kašperské Hory na jednośladzie i pieszo
– Za pół godziny widzimy się przy Jubilee Gate – mówi na odchodne Jaroslav, mój przewodnik.
Wspominaną bramę widzę z okna pokoju hotelowego. Wyróżnia się na tle innych budynków. Trochę przypomina łuk triumfalny. Jak się potem dowiem, prawdopodobnie była wzorowana na Porta Gemina w Puli. Ta brama nie prowadziła jednak do miasta, a do jednego z najsłynniejszych browarów nie tylko w Czechach, ale i na świecie. Jestem w Pilźnie, a więc wizyta w Pilsner Urquell to oczywista oczywistość.
Duma Pilzna
Pierwszy na świecie pilsner został wyprodukowany w Pilźnie w 1842 r. pod okiem Josefa Grolla, piwowara z Bawarii. 50 lat później, kiedy Pilsner Urquell święcił już poważne triumfy, wybudowano Jubilee Gate. Zdobienia na bramie nawiązują do silnej do dziś browarniczej tradycji miasta i całego kraju pilzneńskiego.
Piwoszem nie jestem. O browarnictwie też wiem niewiele, ale ponad godzinne zwiedzanie mija mi bardzo szybko. Duża w tym zasługa przewodnika, który z pasją przeprowadza nas przez kolejne etapy powstawania złocistego trunku.
Na chwilę zapuszczamy się nawet do korytarzy biegnących pod miastem. Niespodziewanie temperatura spada do zaledwie kilku stopni. To tam w drewnianych beczkach pilsner czeka na filtrowanie, a dopiero później na spożycie. Degustuję słynne piwo jeszcze w wersji nieprzeznaczonej do dystrybucji.
Na filtrowane piwa czas przyjdzie później. Oto zaczynam zwiedzanie Kraju Pilzneńskiego, gdzie rytm życia, a właściwie slow life, nadają liczne mikrobrowary. I nie tylko one.
Co jeszcze zobaczyć w Pilźnie?
Rozpogadza się akurat, kiedy ruszam w stronę Placu Republiki. Jest bardzo przestrzenny. Uwagę poza kolorowymi kamienicami przyciągają oryginalne fontanny przypominające złote krany. Taka czeska fantazja.
W centrum placu stoi katedra św. Bartłomieja, która katedrą jest dopiero od 1993 r. Przyczynił się do tego Jan Paweł II. Wcześniej kościół był znany między innymi z tego, że jeszcze do lat 80. ubiegłego wieku uchodził za najwyższy budynek w Czechach. Obecnie tytuł należy do wieżowca AZ Tower w Brnie, mierzącego 111 m. Katedra nadal zachowała jedno swoje „naj”. Ma najwyższą wieżę kościelną w Czechach – 102,26 m.
Naprzeciwko świątyni znajduje się renesansowy ratusz. Można do niego wejść bezpłatnie. Na parterze znajduje się imponujących rozmiarów makieta najstarszej części Pilzna.
Kilkaset metrów dalej w jednej z kamienic mieści się z kolei Muzeum Lalek. Jak dowiaduję się na miejscu, Pilzno jest jedną z kolebek tradycyjnego czeskiego lalkarstwa. Lata temu po Czechach podróżowały grupy lalkarzy ze swoim kramem. Eksponaty w pilzneńskim muzeum to małe dzieła sztuki. Przedstawiają cały szereg postaci. Jest diabeł, wojak Szwejk oraz oczywiście Spejbl i Hurvinek – najpopularniejszy duet czeskiego teatru lalkowego.
Z Hartmanic do Dobrej Vody przez góry Szumawa
Z Pilzna wyjeżdżam zaraz po śniadaniu. Kierunek: południe. Po drodze patrzę, jak zmienia się krajobraz. Robi się coraz bardziej pagórkowato i zielono. Słońce na razie chowa się za chmurami, przez co okolica wygląda na senną i melancholijną. Zanim zdążę zapomnieć o śniadaniu, jestem już w Hartmanicach. Małe miasteczko zamieszkuje niewiele ponad tysiąc osób. Przed ruszeniem na pieszy szlak do wsi Dobrá Voda, zaglądam do najwyżej położonej w Europie Środkowej synagogi. Od ukończenia budowy w 1898 r. świątynia pełniła różne funkcje, także magazynu i stolarni.
– W okolicy nie ma już praktycznie żadnych wiernych wyznania mojżeszowego. Ostatnie żydowskie wesele zorganizowano tu w 2011 r. Teraz to przede wszystkim muzeum i miejsce spotkań kulturalnych. Po remoncie o obiekt dba stowarzyszenie obywatelskie Památník Hartmanice – opowiada kustosz.
W Hartmanicach uderza mnie cisza. Zarówno w synagodze, jak i na szlaku jestem właściwie sam. Towarzyszy mi przewodnik i dwóch innych dziennikarzy, ale nie mijamy po drodze innych turystów. Udziela mi się spokojna aura. Odruchowo ściszam nawet głos w trakcie krótkich wymian zdań z moimi towarzyszami.
Pierwszym postojem po drodze jest Dobrá Voda, gdzie znajduje się muzeum historii żydowskiego klanu Adlerów i źródło z, no właśnie, dobrą wodą. – Odnotowano tu kilkaset cudów. Ostatni w XVIII w. Potrzebujemy nowego, tak że śmiało, przemyjcie oczy – zachęca nas Weronika z muzeum. Cudowna woda ma leczyć problemy ze wzrokiem. Mnie niestety nie pomogła.
Obok kapliczki stoi niewielki kościółek. Wyjątkowy z dwóch powodów. To jedyny na świecie kościół pod wezwaniem świętego Guntera. Warto wejść do środka. Oprócz szklanej podobizny mnicha znajduje się tam również wykonany ze szkła ołtarz, ambona i obrazy przedstawiające stacje drogi krzyżowej – również szklane.
Ruszam dalej na szlak i zachwycam się przyrodą. Po lewej stronie mam bujne lasy, po prawej w oddali góry Szumawa. To od nich swoją nazwę wziął największy park narodowy w Czechach. Pierwszy raz widzę innych turystów, całe dwie osoby. Pozdrawiamy się serdecznym „Ahoj” i uśmiechem. Dochodząc do polecanej przez lokalsów restauracji Chata Rovina, mijam stado owiec. Leniwie pasą się i wygrzewają na słońcu. Im też udziela się miejscowy slow life. Slow life nieoczywisty, bo hasło nie pojawia się w przewodnikach czy reklamach, ale jak inaczej nazwać niespieszne odkrywanie jednego z najbardziej malowniczych miejsc w Czechach?
Czeska Szwajcaria
Turyści chętnie odwiedzają kraj pilzneński. Najwięcej osób przyjeżdża z Niemiec i Czech. Jakimś cudem nie trafiam jednak na tłumy, mimo że przed hotelem w miejscowości Srni, gdzie zostaję na dwie noce, samochodów jest od groma.
Wieczorem zagaduję Jaroslava o fenomen zwiedzanego przez nas regionu. – Tu możesz wiele, ale nie musisz nic. Ludzie przyjeżdżają tu, żeby odpocząć od miasta i się wyciszyć. Łatwo wejść w ten powolny rytm dnia, nawet jeśli przemieszczasz się między wioskami i miastami. Wszędzie jest blisko – wymienia spokojnie.
Po hikingu czas na rowery. I to nie byle jakie. W miejscowości Modrava wypożyczamy całą czwórką elektryczne rowery górskie. Zanim znikniemy za drzewami, mijamy miejscowy mikrobrowar, rwący strumień i wybieg z kangurowatymi. Modrava przypomina mi alpejskie wioski. Sielankę po prostu czuć w powietrzu.
Rowerzyści mają do wyboru szlaki różnej długości. Poza mapą warto patrzeć też na oznaczenia przy drodze. Niektóre trasy są przeznaczone tylko dla piechurów. Jest na nich bardziej stromo, a nawierzchnia to miejscami naturalna ściółka.
Kašperské Hory na jednośladzie i pieszo
Kraj pilzneński i góry Szumawa to nie tylko aktywności na łonie natury. To też raj dla miłośników urokliwych miasteczek. Do takich należą Kašperské Hory. Odwiedzam tu muzeum motocykli – jedno z największych w kraju. Na rozległym poddaszu od lat 90. zgromadzono 170 jednośladów, w tym 80 rowerów.
Właściciel imponującej kolekcji z dumą podkreśla, że większość pojazdów jest sprawna. Jak powstawało muzeum? Część motocykli odkupił, inne dostał w opłakanym stanie. Niektóre modele pochodzą też z niemieckich fabryk.
Za poleceniem moto-specjalisty kieruję się do zamku Kašperk mniej popularną trasą, za to bardziej malowniczą. Skręcam w ciasną uliczkę między wiekowe domostwa i po chwili jestem na wzgórzu, z którego rozpościera się widok, za którym będę tęsknił. To jednak dopiero początek podejścia na zamek. Do celu prowadzi droga pod skosem. Można się zmęczyć, a to dlatego, że Kašperk to najwyżej położony zamek królewski w Czechach – 886 metrów nad poziomem morza. Latem na zamkowym dziedzińcu wystawiane są sztuki teatralne na podstawie dzieł Williama Szekspira. Trudno wyobrazić sobie lepsze miejsce na takie spotkania z kulturą. Niedawno otworzono też kameralną salę koncertową, w której mieści się nie więcej niż 100 osób.
Mimo że ostatnie kilkaset metrów mocno odczułem w nogach, wchodzę jeszcze wyżej – na najwyższy poziom odrestaurowanej wieży. Przepiękna panorama rekompensuje wysiłek. Podchodzę do okien wychodzących na cztery strony świata, a przewodnik zdradza mi, że widać stąd miejsca, które odwiedziłem: „Tam są Kašperské Hory, tam dalej wczoraj jeździliśmy na rowerach. A w tamtą stronę jest nasz hotel”.
Wystarczyły trzy dni, żebym poczuł się w kraju pilzneńskim jak w domu.