Reklama

Sytuacja kobiet budzi ogromne emocje podróżników. Bo jak się na niektóre okrutne praktyki godzić? I jak z kobietami na krańcu świata o tym rozmawiać? Podoba mi się tu życie. Jest porządek. Zakładasz burkę, bo nie masz wyboru. Ludzie są z takiego stanu rzeczy zadowoleni”, tak niedawno sytuację kobiet w krajach muzułmańskich skomentował amerykański piosenkarz Prince. Zapytany, co z tymi, które do ubierania się w taki sposób są zmuszane, dodał: „Wszędzie znajdą się osoby, które są z czegoś niezadowolone”. Wybuchła medialna burza. Nazwano go tumanem, ignorantem, „upstrzonym w świecące ciuszki palantem”. Nikt też nie uwierzył, że można polubić parę metrów czarnego materiału, który bezkształtnie zwisa z głowy kobiety i zasłania nie tylko jej figurę, ale dużą część twarzy. W opinii zachodnich mediów noszenie burki czy hidżabu niemal z definicji jest karą. Problem, że ani Prince (który jak zwykle chciał być kontrowersyjny), ani większość dziennikarzy na Zachodzie (którzy szukają mocnych argumentów i prostych odpowiedzi) nie mają pojęcia, jak to jest być kobietą w muzułmańskim kraju. Dlaczego zakrywa ona włosy, co jej to daje, jakie są jej motywy? Tak naprawdę wszyscy chodzimy na skróty. Rzucamy kilka wyświechtanych haseł na temat pozycji kobiet w islamie, okraszamy skrajnymi przykładami (zwykle w oczywisty sposób godnymi potępienia). Generalizujemy, mówiąc o całym „świecie arabskim”, ale także o całej „kulturze macho” czy o ogólnie pojętych „afrykańskich rytuałach”, nie dostrzegając w nich żadnego zróżnicowania. Poza tym do sytuacji kobiet w innej części świata przykładamy swoją miarę, przez nas samych nazywaną „cywilizowaną”. Bo to my mamy licencję na szczęście kobiet w każdym zakątku świata. I – oczywiście – możemy tym „niecywilizowanym” społeczeństwom jej użyczyć. A jeśli zajdzie potrzeba – narzucić. Choćby w czasie swoich podróży.

Reklama

Problem, że niewiele takim podejściem zmienimy. A jeśli już, to na gorsze. Podkreślam, nie chodzi, by przyklaskiwać okrutnym praktykom okaleczania czy ograniczania wolności kobiet. Na te, rzecz jasna, trudno się zgodzić. Tyle że aby krytykować, trzeba wiedzieć, co się tak naprawdę krytykuje. Zobaczyć, gdzie kończy się kultura, której po prostu nie rozumiemy, a gdzie zaczyna prawdziwe ograniczenie wolności. Dopiero wtedy będziemy wiedzieli, jak rozmawiać o problemach kobiet. Zwłaszcza z nimi samymi.

Co się kryje pod burką

Gdy oczy świata zwróciły się w stronę Egiptu czy Tunezji w czasie arabskiej wiosny, ludzie z Zachodu nie mogli wyjść ze zdziwienia, że wśród protestujących są też kobiety, i to zakryte hidżabami.

– To był dla niektórych prawdziwy szok – opowiada magazynowi Time egipska aktywistka Hadil El-Khouly. I wymienia Asmaę Mahfouz, która stała się jedną z liderek rewolucji. Zresztą większość turystów nie potrafi nawet zrozumieć, że kobiety w burkach kupują drogą biżuterię, bo chcą pięknie wyglądać, pracują w taksówkach czy grają w nogę. Na początku podróży wydają się nie widzieć dużo dalej poza fakt, że kobiety te ubierają się inaczej niż na Zachodzie. Burka, hidżab czy inne „zasłony” stały się głównym orężem w dyskusji na temat ucisku kobiet w krajach islamskich. Tak jakby w tym luźnym materiale zebrało się całe zło świata. Sam obowiązek noszenia chustki na głowie to dla nas często najbardziej widoczny symbol nierówności płci, choć w rzeczywistości nie musi być najbardziej istotny.

Potwierdzają to badania Instytutu Gallupa zrobione na zlecenie CNN wśród kobiet z Egiptu, Bahrajnu, Syrii, Tunezji, Jemenu i Libii. Wynika z nich, że priorytetem przebadanych były edukacja i poprawa sytuacji ekonomicznej. Dużo mniej martwią się za to religią czy narzuconymi przez nią prawami i obyczajami. Te wyniki nie zdziwiłyby Lili Abu-Lughod, antropolożki z Uniwersytetu Columbia, która zajmuje się problematyką kobiet Bliskiego Wschodu. Tłumaczy, że burka to przecież nie tylko styl ubrania, ale też symboliczne odseparowanie sfery męskiej i kobiecej. W swoich badaniach podkreśla też, że różne zasłony mogą pełnić rozmaite funkcje. Na przykład w beduińskich społecznościach w Egipcie zasłanianie twarzy przez kobiety to sposób na pokazanie swojej silnej pozycji. Dlatego zamiast od razu oceniać kogoś ze swojego europocentrycznego punktu widzenia, spróbujmy najpierw zrozumieć, jakie są motywy działania, np. takiego ubierania. Dopiero wtedy możemy zacząć wyrabiać sobie zdanie na dany temat.

Poradzić sobie z macho

– Po wielu latach badań nad relacjami płci w krajach Ameryki Łacińskiej wiem, że są sytuacje, w których po prostu trzeba się pogodzić z usankcjonowanymi kulturowo relacjami płci – mówi dr hab Bogumiła Lisocka-Jaegermann z Instytutu Studiów Regionalnych i Globalnych Uniwersytetu Warszawskiego. I opowiada o pracy w stanie Veracruz w Meksyku, gdzie chciała podpytać mężczyzn o ich życie, pracę, emigrację.

Okazało się, że oni w jej obecności odpowiadali wymijająco. Przecież babie o męskich sprawach nie będą opowiadać!

– Za to mój kolega poszedł z nimi do baru. Musiał wprawdzie wypić sporo lokalnego trunku, ale wyciągnął od nich wszystkie informacje ze szczegółami – śmieje się dr Lisocka-Jaegermann.

Podkreśla jednak, że nie wynika to z faktu, że mężczyźni nie szanują tam kobiet. Po prostu dość mocno zarysowana jest linia pomiędzy tym co męskie i tym co kobiece. Prawdziwą sztuką jest umiejętne manipulowanie tymi rolami, w czym Latynoski są mistrzyniami. Najlepiej udowodniły to w latach 80. podczas antyrządowych strajków. Zamiast banerów z hasłami typu: „Żądamy dymisji rządu”, „Wolność kobiet”, na ulice zabrały ze sobą garnki i patelnie i krzyczały, że nie mają co dzieciom dać jeść. Dzięki takiej postawie nie dotknęły ich represje i zostały usłyszane.

– Z postawieniem siebie w tradycyjnych rolach i sformułowaniem konkretnych postulatów wywalczyły więcej, niż gdyby wyszły ze swych tradycyjnych ról – co postuluje zachodni feminizm – podsumowuje dr Lisocka-Jaegermann. (Ilustracja: Bogna Sroka-Mucha)

W Rzymie jak Rzymianin

Piękne plaże, rafa koralowa, pustynie, zabytki sprzed tysięcy lat i pyszne jedzenie w sensownej cenie... Czyli wakacje marzeń. Najczęściej w Egipcie, Tunezji, Syrii, Jordanii, bo to tam – jak pokazują badania ruchu turystycznego – najchętniej wybieramy się na egzotyczny urlop. Rzadziej, choć też chętnie, jeździmy do Indii czy Meksyku. Niezależnie od destynacji pakujemy bikini i obowiązkowe pareo, w którym przechadzać się będziemy po plaży, nie zwracając uwagi na tubylców.

– Jeżeli jedziemy w miejsce, gdzie obyczajowość jest inna od naszej, to my musimy dostosować się do panujących tam tradycji. Nigdy nie działa to odwrotnie. Paradowaniem w skąpych strojach nikogo nie zmienimy, najwyżej urazimy – zaznacza dr Lisocka-Jaegermann. I proponuje zawsze zrobić szybki test: wyobrazić sobie, że ktoś przyjeżdża do nas i narzuca nam swoje, nieprzyjęte w Polsce zwyczaje. Czy nie budzi się w nas wtedy wewnętrzny sprzeciw? Czy nie chcemy powiedzieć, że musi uszanować nasze tradycje? Szacunek do odwiedzanej kultury to podstawa, bez której nie powinniśmy ruszać się z domu.

– Jeżeli ktoś prosi nas, by założyć czador do meczetu czy przykryć ramiona na indyjskim targu, to bezwzględnie powinniśmy się dostosować. Jedynym odstępstwem od tej zasady mogą być enklawy turystyczne, które rządzą się niejako swoimi prawami – dodaje dr Lisocka-Jaegermann. Choć i w nich musimy mieć na uwadze fakt, że nie są odizolowanymi wyspami, a pracownikami zazwyczaj są lokalni mieszkańcy.

Wsparcie zamiast krytyki

No dobrze, ale co zrobić, gdy w trakcie podróży stykamy się z sytuacjami, na które nie dajemy przyzwolenia i które budzą nasz wewnętrzny sprzeciw. Choćby honorowe zabójstwa czy rytualne obrzezanie. Co wtedy zrobić, jak się zachować. Przecież nie możemy przyklasnąć tym okrutnym praktykom. Wewnętrzny głos podpowiada nam, że powinniśmy zadziałać. Zgoda, tylko jak? Szczególne emocje od lat budzi kwestia rytualnego obrzezania kobiet, które ma miejsce m.in. w Etiopii czy Egipcie. Na samą myśl, że któraś z napotkanych kobiet mogła przejść taki horror, chcemy wykrzyczeć, że to jest złe. Zapominamy jednak, że czasem takie zachowanie może przynieść odwrotny skutek do zamierzonego. Wskazuje na to reżyserka Salem Mekuria, która w artykule do New York Timesa przeanalizowała film i książkę pod jednym tytułem Warrior Marks, opisujące okrutne historie kobiet poddanych obrzezaniu m.in. w Gambii i Senegalu. Konkluzją analizy Mekurii było stwierdzenie, że: „Ofiary tej opresyjnej praktyki ukazane są w Warrior Marks w sposób tak upokarzający, że wywołuje to raczej odczucie ich poniżenia niż uwłasnowolnienia”.

– Raz byłam świadkiem takiej praktyki – opowiada Martyna Wojciechowska, autorka programu Kobieta na krańcu świata – I muszę powiedzieć, że było to jedno z najtrudniejszych doświadczeń w moim życiu. Z jednej strony chciałam wyrwać te dziewczynki spod żyletki, z drugiej – wiedziałam, że taki jednostkowy zryw nie przyniesie nic dobrego. Mogłoby się okazać, że przeze mnie, na przykład, żadna z tych dziewczyn nigdy nie mogłaby wyjść za mąż – tłumaczy Wojciechowska.

Sugeruje, że nie możemy zgadzać się na takie praktyki, ale walczyć z nimi musimy w bardziej przemyślany sposób. Na przykład pomagając organizacjom, które je zwalczają. Lub mówić i pisać o tym horrorze po powrocie, naświetlając problem szerszej publiczności. Nie możemy być przecież wobec takiego okrucieństwa obojętni. Jednak będąc na miejscu, nie możemy zapomnieć, że oceniając daną sytuację, oceniamy też osobę, która bierze w niej udział. Mówimy o jej kulturze, tradycji, doświadczeniach. A przecież nikt nie lubi, jak obcy krytykuje ich życie, szczególnie że rzadko podróżnicy mają pogłębioną wiedzę na temat problemu. – Tradycje takie przynależą do układanki, która składa się na wielowiekową kulturę. Nie da się po prostu wyjąć jednego klocka, np. obrzezania, i nie naruszyć jej struktury – mówi dr Lisocka-Jaegermann. Dlatego sugeruje, by stronić od udzielania rad czy wypowiadania się na ten temat. Bo takie uwagi od kogoś z zewnątrz, kto żyje w zupełnie innej rzeczywistości, mogą sprawić, że człowiek tylko bardziej zamknie się w sobie albo usztywni w swoich przekonaniach. Nic naszymi mądrościami nie zdziałamy. A jeżeli będzie taka konieczność? Jeżeli już znajdziemy się w środku takiej rozmowy? No cóż, wtedy oczywiście możemy wyrazić własne zdanie w delikatny sposób. Powiedzieć, jak jest u nas, dlaczego cenimy takie wartości, dlaczego pewne rzeczy odrzucamy. Dajmy komuś możliwość wejścia w nasz świat, bez porównywania go do innej rzeczywistości. Wtedy też jest szansa, że ktoś dla nas wykaże się zrozumieniem. Bo np. dla wielu kobiet z innych kultur niewyobrażalne może być życie singielki czy posiadanie dziecka w związku pozamałżeńskim. Jeżeli czegoś nie możemy pojąć, to możemy też pytać o powody, dla których np. obrzezanie zostało zrobione. Słuchać bez oceniania. Zrozumienie pozwoli nam na mądrzejszą reakcję na ten problem. I tu nie chodzi tylko o takie kwestie jak obrzezanie, ale jakikolwiek kontakt z kobietami z innych kultur. Musimy zobaczyć w nich człowieka. Brzmi jak banał, ale często poprzez moralizowanie i akcentowanie opozycji „my” (ci lepsi z Zachodu) i „wy” (ci biedni, zacofani) zwiększamy tylko dystans. Zamiast budować most porozumienia. Przy pisaniu artykułu korzystałam z publikacji „Kobiety, gender i globalny rozwój” pod red. Nalini Visvanathan, Lynn Duggan, Nan Wiegersmy i Laurie Nisonoff wydanej przez PAH. Burka, czador czy inne „zasłony” stały się głównym orężem w dyskusji na temat ucisku kobiet w krajach islamskich. (Ilustracja: Bogna Sroka-Mucha)

Reklama

Tekst: Julia Lachowicz

Reklama
Reklama
Reklama