Reklama

Granicy na Izerze pilnuje św. Jan Nepomucen. Ręka na biodrze, druga na brzuchu, w niej krucyfiks, twarz raczej zasępiona. Tak patrona mostów wyrzeźbił Maciej Wokan ze Szklarskiej Poręby, gdy w 2005 r. nad graniczną rzeką przerzucano któryś już z kolei most łączący dwa światy: ten śląski i ten czeski. Bo niby od paru dekad to była granica przyjaźni, ale taka grodzona drutem kolczastym i strzeżona nie przez „Nepomucka”, a wopistów. „Zatrzymanie do wyjaśnienia” na dwie doby skutecznie odstraszało turystów w czasach PRL-u.

Reklama

Dziś wszystko wygląda inaczej, o przyjaźni nikt nie mówi, ona po prostu jest. Dawną drogę celną z huty Carlsthal zamieniono na zielony szlak turystyczny. Ze schroniska Orle, które ulokowało się w jej budynkach, do czeskiej Jizerki szedłem może dwa kwadranse. Po polskiej stronie w dół doliny prowadziła klatka schodowa z korzeni smreków, w górę, po czeskiej, droga z jasnoszarych kamieni. Las pachniał ściętym drewnem. Po drodze minąłem jeszcze Granicznik, 12-metrową granitową skałę z paroma drogami dla wspinaczy. Ale nie miałem ani uprzęży, ani asekuracji. Szedłem do Czech na krótki spacer właściwie po to, żeby zabić czas. Czekałem zmroku, a do niego były jeszcze dwie godziny.

Wszystkie barwy mroku

Pierwszy był Księżyc. W nowiu, cienki jak przyrost paznokcia, pojawił się na zachodnim niebie gdzieś nad Bukowcem, a może jeszcze dalej, nad Zielonym Wierchem. Potem z tej ciemnej masy wyłaniały się kolejne migoczące punkty.

Pierwszy meteor z roju Perseidów wystrzelił z samego szczytu nieba, kolejne przecinały je w regularnych odstępach. Kiedy oczy przyzwyczaiły się już do ciemności absolutnej, po dłuższej chwili gapienia się przez lornetkę na Drogę Mleczną uświadomiłem sobie, że na każdym skrawku nieba coś się porusza. Że nocne niebo jest dyskoteką, parkietem dla roztańczonych satelitów, których przez parę dekad eksploracji kosmosu wysłaliśmy na orbitę multum. A potem, oglądając zrobione po ciemku zdjęcia, zobaczyłem też, że te wszystkie obiekty mają kolory. Błękit, żółć, czerwień. Że to, co na niebie, nigdy nie jest po prostu białym punktem. Podobno Vincent van Gogh doszedł do tego samego wniosku w Prowansji. Ja potrzebowałem Gór Izerskich.

To nie są wysokie góry, a jeszcze na dodatek schowały się za Karkonoszami. Tysiąc, tysiąc sto metrów n.p.m. na szczytach, które tak naprawdę są raczej porośniętymi świerczyną pagórami. Pewnie nigdy bym nie wpadł na to, by przyjechać tu na nocne obserwacje, gdyby nie Polsko-Czeski Park Ciemnego Nieba. Ustanowiono go w 2009 r., gdy polscy i czescy astronomowie spojrzeli na mapy zanieczyszczenia światłem i doszli do wniosku, że w dolinie Izery jest go po prostu najmniej. Powstał więc symboliczny model Układu Słonecznego pod postacią długiej na 11 km ścieżki edukacyjnej. Od tamtej pory rokrocznie organizuje się tu też liczne imprezy astronomiczne, a kilka razy w roku zamiast nart i rowerów królują tu teleskopy.

Biegiem na narty

Bo mimo tych ciemności prym wiodą jednak biegówki. Kiedy szedłem następnego dnia z Orla w kierunku nieczynnej kopalni kwarcu Stanisław, co rusz natrafiałem na oznaczenia tras narciarskich. Łącznie jest ich tu ponad 100 km, wszystkie wiją się po leśnych duktach w bliższym lub dalszym sąsiedztwie Polany Jakuszyckiej. Miejsce jest mekką narciarzy biegowych, co roku na tych terenach odbywa się słynny Bieg Piastów. Jeśli dodamy do tego ponad drugie tyle kilometrów tras na Izerskiej Magistrali Narciarskiej po czeskiej stronie, okaże się, że nie trzeba lecieć do Skandynawii, by biegać na nartach.

Z tym śniegiem w okolicy sprawa jest zresztą ciekawa. Góry Izerskie charakteryzują się nietypową topografią. Są jak płaskowyż, pośrodku którego powstała dolina o płaskim dnie. Podczas bezchmurnych zimowych nocy gromadzi się w niej zimne powietrze, które spływa z okolicznych stoków. W efekcie w dolinie jest o wiele chłodniej niż na szczytach. W 2012 r. na Hali Izerskiej (820 m n.p.m.) zanotowano -36°C, a silne mrozy nie są tu wcale rzadkością nawet w lecie. Schowajcie się, Suwałki, to tu jest prawdziwy polski biegun zimna. Potwierdzą to zresztą polarnicy, którzy często przyjeżdżają nad Izerę w poszukiwaniu namiastki Arktyki. Narciarze dostają zaś śnieg zalegający jak na tę wysokość bardzo długo.

Kiedy nie ma śniegu, asfaltem śmigają rowery. Kolarze też mają pociechę z tej topografii – bo choć to góry, to jednak raczej płaskie niż strome. Do dawnej kopalni kwarcu na czerwonym szlaku ze Szklarskiej do Świeradowa-Zdroju nikt na rowerze jednak nie podjeżdżał. Wiało tak, że ledwo stałem na nogach, ale dzięki tej zawierusze z góry widać było na kilometry. Z jednej strony zęby masywu Szrenicy w Karkonoszach, z drugiej pogórze poszatkowane polami uprawnymi. Tarasy kamieniołomu pozarastały już świerkowym młodnikiem, a na jego dnie stała woda. Kiedyś była tu góra Biały Kamień, teraz straszyła dziura w ziemi. Podobno wciąż znaleźć tu można mnóstwo wartościowych skał, ale ich masowe wydobycie przestało się opłacać.

Szedłem dalej czerwonym szlakiem na wschód, w stronę największego skarbu izerskiej przyrody – torfowisk doliny Izery. Powstały, bo woda lubi stać na tutejszych bezodpływowych łąkach, tworząc krajobraz niespotykany zwykle w górach. Większość bagien ma 5 tys. lat, ale znaleziono i torf sprzed 11 tys. lat. Wszedłem na teren rezerwatu, którego na mojej mapie nie było – widać ochrona przyrody w Górach Izerskich postępuje. Ścieżka wiła się pośród krzewin jagody i borówki bagiennej, co rusz musiałem skakać przez placki błota. Wsadziłem w jeden z nich patyk – zniknął na ponad 30 cm. Sądząc po śladach, niektórzy próbowali pokonać ten szlak rowerem, ale o jeździe nie mogło być mowy.

Tu była wieś

A potem, już na Hali Izerskiej, wreszcie poczułem przeciąg. Tak rozległa przestrzeń zdawała się marnotrawstwem przestrzeni. Kiedyś zresztą przez trzy wieki była tu wieś Gross Iser, ale potem przyszli czerwonoarmiści, wszystkich wysiedlono, a malownicza łąka stała się pasem pogranicza, po którym hasali wopiści. Po Niemcach został już tylko budynek szkoły, w którym w latach 80. uruchomiono kultowe schronisko. Z miską jarzynowej prosto z tamtejszej kuchni siadłem w Chatce Górzystów. Do Orla, a więc zamknięcia pętli, którą zaplanowałem, miałem jeszcze godzinę marszu wzdłuż Izery. Bezchmurne niebo zapowiadało kolejną chłodną i gwiezdną noc.

■ DOJAZD
W góry najwygodniej wybrać się pociągiem z Wrocławia lub Jeleniej Góry do Szklarskiej Poręby, a potem (na jednym bilecie) czeskimi kolejami do Jakuszyc. Jeśli jednak naszą bazą ma być Świeradów-Zdrój, wybierzmy auto.

■ NOCLEG
W jednym z kilku schronisk górskich, np. w Stacji Turystycznej „Orle”, albo w którymś z pensjonatów i kwater w Świeradowie-Zdroju lub Szklarskiej Porębie.

■ JEDZENIE
Chata Górzystów na Hali Izerskiej serwuje dania schroniskowe. Z kolei Izerska Chata w Świeradowie kusi pstrągiem pieczonym na kamieniu. Warto też zobaczyć dom zdrojowy i spróbować wód mineralnych.

Reklama

Adam Robiński

Reklama
Reklama
Reklama