Jak zwiedzić Irlandię w trzy dni i nie zwariować? Będzie intensywnie, ale niedrogo
Będzie trekking, będzie czas na uroki miasta i mocne piwo. Szybko, ale nie byle jak. Zapraszamy do poznania Irlandii w przyspieszonym tempie.
- Małgorzata Kreft
Gdzie lecieć na kilkudniowy urlop, gdy ma się ochotę pochodzić po górach, popływać w jeziorze, napić się piwa prosto z browaru i przejść całą stolicę w jeden dzień? To proste! Do Irlandii!
A co zrobić, gdy ma się mało pieniędzy i czasu, ale dużo zapału i siły w nogach? Jeszcze prostsze! Przeczytać ten subiektywny poradnik, co warto zwiedzić w Irlandii.
Ponieważ lubię „wycisnąć” z podróży jak najwięcej i nie marnować ani jednego dnia, najchętniej poznaję nowe miejsca metodą studencką, czyli szybko i tanio, ale intensywnie. Wylegiwanie na plaży i picie drinków z palemką zostawiam sobie na emeryturę.
Zapraszam zatem do poznania Irlandii w przyspieszonym tempie! W ciągu trzech dni też można wiele zwiedzić i poczuć klimat tego kraju. Wszystko sprawdziłam na własnej skórze i uwierzcie mi, da się!
Szybko: Dublin w jeden dzień
Pierwszy dzień spędzimy w stolicy Irlandii – Dublinie. Samolotem docieramy do największego portu lotniczego pod względem obsługiwanej ilości pasażerów na wyspie, który położony jest ok. 10 km od Dublina (Dublin Airport).
Jest kilka sposobów, by dostać się z lotniska do centrum. Można wybrać pociąg, autobus lub taksówkę. Najlepszą i najtańszą opcją jest autobus AIRLINK 747 – jedzie ok. 55 minut, a koszt biletu to 6 euro. W sam raz na studencką kieszeń. Trzeba jednak pamiętać, że wszystkie przystanki są na żądanie, wystarczy chwila nieuwagi i można znaleźć się w zupełnie w innym miejscu niż się planowało. Wiem jak to jest zgubić się w obcym mieście i uczucia tego nie polecam.
Z autobusu proponuje wysiąść na O’Connell Street, która znajduje się w samym centrum miasta. Jest także jedną z najszerszych ulic w Europie i jedną z bardziej zatłoczonych w Dublinie. Liczba restauracji, sklepów, punktów turystycznych i... Polaków na metr kwadratowy jest ogromna jak na tak małe miasto.
Przez chwilę zastanawiałam się, czy aby na pewno wyjechałam z Polski i nie znajduję się właśnie na Nowym Świecie w godzinach szczytu. Obowiązkowym punktem na O’Connell Street jest tzw. Iglica Dublina (The Spire of Dublin).
To wysoki monument w kształcie wydłużonego stożka sięgający 120 m. Trudno go nie zauważyć, więc stanowi doskonały punkt orientacyjny dla zagubionych turystów. Widać go niemal z każdej części miasta, niczym Pałac Kultury i Nauki w Warszawie.
Niestety, nie można spojrzeć na miasto z jego wierzchołka, ale posiada inną zaletę. Metal, z którego jest zbudowany, zmienia kolor podczas zmroku zależnie od koloru nieba, co powoduje złudzenie zlewania się szczytu z niebem. Warto to zobaczyć!
Nie jestem miłośniczką hoteli z niezliczoną ilością gwiazdek, zwłaszcza, gdy mam mało czasu i bardzo chcę poznać miasto, w którym aktualnie się znajduję. Hotelowa obsługa potrafi czasami bardzo zatroszczyć się o swoich gości i ciężko im opuścić hotel, gdy są rozpieszczani na wszelkie możliwe sposoby.
Wynajęcie pokoju na kilka dni w samym centrum nie należy do tanich, dlatego lepszym sposobem na zaoszczędzenie kilkunastu euro jest pokój w dalszych dzielnicach miasta. Dojście z dzielnicy Fairview, w której się zatrzymałam (znajduje się dość daleko od centrum Dublina) pieszo do centrum to 20 minut drogi, a można również podjechać autobusem.
Ja z reguły wybieram opcję nr 1. Korzyści jest więcej, gdy pokonuje się trasę we własnym tempie bez patrzenia na rozkład jazdy. Można przypadkiem trafić do ciekawych zaułków, których nie opisano w żadnym przewodniku, a które są niezauważalne w czasie drogi autobusem.
Mimo że Dublin jest największym miastem Irlandii, jest tak mały, że można go przejść w jeden dzień po drodze zahaczając o ważniejsze zabytki i co chwila zatrzymując się na obowiązkowe zdjęcie.
To również sprawdziłam. Z mapą w dłoniach przeszłam ok. 30 km jednego dnia, nie ułatwiając sobie życia i nie korzystając z komunikacji miejskiej. Opcja również dobra jak na studencką kieszeń, chociaż tylko dla ambitnych i lubiących wyzwania.
Godne polecenia są wszystkie muzea, które mieszczą się niedaleko siebie. Wstęp do nich jest darmowy. Osobom, które lubią poznawać kulturę i historię kraju od podszewki, poleciłabym Muzeum Narodowe, w którym można obejrzeć eksponaty zarówno z Irlandii, jak i z całego świata.
Polecam także Muzeum Historii Naturalnej ze skamielinami z czasów wiktoriańskich, od małych komarów i motyli po ogromnego rekina i jelenia z porożem większym niż niektóre łazienki w polskich domach.
Polecam również Trinity College, najstarszą uczelnię w Irlandii, założoną w 1592 roku. Jednym ze słynnych absolwentów Trinity jest Oscar Wilde i jestem więcej niż pewna, że wiedzę zdobywał w Old Library, czego bardzo mu zazdroszczę, gdyż jest to najpiękniejsza biblioteka, jaką widziałam w życiu, żywcem wyjęta z książek o Harrym Potterze. Wstęp do biblioteki kosztuje ok. 9 euro, ale warto. Poczujecie się jak w Hogwarcie!
Oprócz zwiedzania muzeów, obowiązkowym przystankiem jest Zamek Dubliński oraz Katedra Świętego Patryka - największy kościół w całej Irlandii.
Dla spragnionych innego rodzaju wrażeń albo spragnionych po prostu, polecam Browarnie Guinness, w którym obejrzycie wystawę wraz z repliką starego browaru i napijecie się najpopularniejszego irlandzkiego piwa.
Po ciężkim dniu zwiedzania, wieczorową porą koniecznie trzeba wybrać się do Temple Bar, słynnej dzielnicy pubów, barów i restauracji.
Tanio: Półwysep Howth
We wszystkich przewodnikach, jakie wpadły mi w ręce, przeczytałam, że absolutnie koniecznie powinnam zobaczyć klify Moher. To miejsce uchodzi za najpiękniejsze w całej Irlandii!
Owszem, warto tam pojechać. Jeśli jednak stacjonujemy w położonym na wschodzie kraju Dublinie, (podczas gdy klify znajdują się w części zachodniej), do tego nie mamy samochodu, a bilet na pociąg kosztuje fortunę - polecam tańszy i bliższy centrum Dublina zamiennik. Mowa o przepięknej wiosce rybackiej na półwyspie Howth.
Port, latarnia morska, niesamowita linia brzegowa z widokiem na morze oraz szlak wiodący po klifach zapiera dech w piersiach. Przejście całego szlaku zajmuje kilka godzin ale warto zrobić sobie mały spacerek, gdyż jest to miejsce praktycznie nietknięte przez człowieka i dzięki temu wygląda tak imponująco.
Ku przestrodze, nie polecam butów na obcasie. Moja towarzyszka podróży nie doceniła klifów w Howth twierdząc, że nie są tak majestatyczne jak klify Moher. Jakże wielkie było jej zdziwienie. Co najmniej tak wielkie, jak to na twarzach mijających ją na klifach ludzi.
Po przejściu kilku kilometrów, naszym oczom ukazała się latarnia morska. Pierwszą w tym miejscu latarnię wybudowano nie bagatela! ok. 1665 roku.
Na półwyspie Howth trzeba spróbować tradycyjnego fish and chips, czyli dorsza z frytkami polewanymi octem. Ryby pochodzą od lokalnych rybaków, a miasteczko utrzymuje się głównie z turystyki.
Na śniadanie polecam full irish breakfast. Składa się z kiełbaski, jajka sadzonego, bekonu, fasolki w sosie pomidorowym, pieczarek, pomidora. Dodatkowo black pudding (kawałek czegoś, co łudząco przypomina naszą polską kaszankę) i hash brown (polskim odpowiednikiem są placki ziemniaczane).
Po takim śniadaniu, gwarantuję, że nie będziecie głodni przez dobrych kilka godzin. Przynajmniej do kolacji, na którą polecam skosztować zupy chowder na bazie bekonu i owoców morza. Połączenie dość specyficzne, ale smaczne i tylko od 3 do 5 euro za talerz. Smacznego!
Żeby dostać się z Dublina do Howth musicie pojechać pociągiem. Irlandczycy przywiązują ogromną wagę do symboli i koloru narodowego. Stąd koniczynki przynoszące szczęście i wszechobecne harfy, a i pociąg jest w całości zielony!
Zielono: Góry Wicklow
Trzeci dzień będzie bardzo ekscytujący i jeszcze bardziej zielony niż irlandzki pociąg. Koniecznie wybierzcie się do Wicklow. Jeżeli kolejny raz napiszę, że warto, uwierzycie mi? Naprawdę warto.
To miasteczko i zarazem ogromne pasmo górskie na południe od Dublina. O takiej Irlandii czytaliście w książkach. Doliny, wyżyny, góry i jeziora. Urok i piękne żyzne tereny Wicklow docenili producenci filmowi. To tutaj kręcono niektóre sceny z filmu „Braveheart – Waleczne Serce” z Melem Gibsonem w roli głównej. Pasmo gór rozciąga się przez kilkanaście kilometrów pomiędzy dwoma jeziorami tworząc niesamowity krajobraz. Żeby się tam dostać, należy wsiąść w autobus z Dublina do polodowcowej doliny Glendalough. Z centrum autobus odjeżdża tylko raz dziennie, a droga potrwa około godziny.
Górskie tereny szczególnie polecam bardziej aktywnym podróżnikom. Wzdłuż pasma górskiego jest kilka szlaków turystycznych, z czego najdłuższym jest Wicklow Way, który mierzy ponad 130 km. Potrzeba kilku dni żeby przejść cały.
Wicklow oferuje również kilkudniowe survivale w górach. Trzeba zbudować sobie schron, rozpalić ogień i przetrwać bez kompasu i mapy. Wyzwanie dla ambitnych.
Kto nie ma ochoty na takie dzikie przygody może pozostać w Dublinie. Tam również jest zielono, choć nie tak jak na terenach Wicklow. Jest kilka parków miejskich w stolicy, takich jak Stephen’s Green, czy Iveagh Gardens, który jest dość ukryty i ciężko go znaleźć w wielkomiejskiej dżungli. Posiada zapierający dech w piersiach wodospad. Polecam także Phoenix Park, który jest największym miejskim parkiem w Europie. Powierzchnia? 707 km kwadratowy!
By dobrze poznać Irlandię potrzeba kilkunastu dni, a nawet miesięcy. Ja podjęłam próbę poznania jej w trzy dni. Wiem jedno - Irlandia, którą zobaczyłam na własne oczy, jest jeszcze piękniejsza niż ta z przewodników!
1 z 7
Irlandia
Góry Wicklow Fot. Shutterstock
2 z 7
Irlandia
Dublin Fot. Shutterstock
3 z 7
Irlandia
Półwysep Howth Fot. Shutterstock
4 z 7
Irlandia
Półwysep Howth Fot. Shutterstock
5 z 7
Dublin
Dublin ,Temple Bar (Fot. Małgorzata Kreft)
6 z 7
Dublin
Dublin (Fot. Małgorzata Kreft)
7 z 7
shutterstock_190117613
Góry Wicklow (Fot. Shutterstock)