Hanoi: Czy naprawdę trzeba Cię przekonać by tam pojechać? Tak? Dobrze, wyzwanie przyjęte
Jest wiele powodów, by przyjechać do Hanoi. Ale dwa są szczególnie istotne: żółw, który przynosi szczęście. I kawa, której smaku nie zapomnę do końca życia
W samym sercu stolicy Wietnamu znajduje się jezioro Hoan Kiem – Zwróconego Miecza. Każdego dnia tłumy Wietnamczyków wypatrują w jego toni żółwia, który jest dla nich świętością. Traktują go z taką samą czułością, jak traktuje się członka rodziny, mówią o nim „czcigodny prawnuczek”. Wierzą, że gad ma ponad 100 lat i jest wcieleniem legendarnego przodka, który w XV w., podczas chińskiej okupacji, wyłonił się z jeziora, by generałowi Le Loi wręczyć magiczny miecz. Ten za jego pomocą wypędził z kraju Chińczyków. A gdy ogłosił się cesarzem Le Thai To, ponownie przybył nad jezioro. Wówczas boski żółw zażądał zwrotu miecza, by w kraju zawsze panował pokój.
Wczesnym rankiem nad jeziorem unosi się mgła. Starsi Wietnamczycy ćwiczą tai-chi, młodsi rozkładają swoje kramiki z wachlarzami, drewnianymi lalkami, maskami i papierowymi kartami z wizerunkiem żółwia. Są też portreciści, którzy za jakieś 41 tys. dongów (ok. 6 zł) namalują karykaturę. Ja, wmieszany w poranny tłum, wypatruję potomka legendarnego gada. Według naukowców długi na dwa metry i ważący ponad 250 kg żółw jest jednym z czterech takich żyjących na świecie! Dla Wietnamczyków tak cennym, że gdy trzy lata temu coraz częściej wynurzał się z wody, a na jego ciele dostrzegli oni mnóstwo ran, zarządzono ogólnonarodową akcję ratunkową. Specjalna grupa złożona z ekologów, urzędników i wojskowych wyłowiła go z wody, opatrzyła, a na jeziorze zbudowano z worków z piaskiem prowizoryczną wyspę, na której dochodził do zdrowia.
Wypatrując prawnuczka
– Dziś w Hoan Kiem na pewno żyje jeden żółw olbrzym, chociaż kiedyś były cztery – zapewnia mnie prof. Ha Dinh Duc, biolog z Narodowego Uniwersytetu Wietnamu. Od ponad 20 lat studiuje życie gada z jeziora i uważany jest za jego opiekuna. Jako pierwszy zauważył go w 1991 r. Profesora dopytuję o wiek zwierzęcia, bo jakoś trudno mi uwierzyć, że może mieć ponad sto lat. Ten powtarza słowo „święty” i przyznaje, że nikt nie jest tego pewien. Podobnie jak tego, czy jest to samiec i czy na pewno unikatowy żółwiak szanghajski. – Różni się od niego wyglądem, ma białą plamę na pysku, inne pazury i skorupę – mówi.
„Prawnuczek” pokazuje się niezwykle rzadko, dlatego każde takie zdarzenie odnotowują gazety w Hanoi, rozpisując się o tym, że kolejny raz żółw udowadnia, że nie jest tylko legendą jak potwór z Loch Ness. I podawane są historie Wietnamczyków, którzy dzień w dzień od ponad pół wieku siadają na tych samych ławeczkach w cieniu płaczących wierzb i zajadając zupę pho z makaronem i wołowiną albo smażoną rybę cha ca, czekają na cud. Profesor Ha Dinh Duc zdradza, że on widuje gada znacznie częściej. Staje naprzeciw znajdującej się na środku jeziora małej pagody Thap Rua, czyli Wieży Żółwia. – Czasami czekam godzinę, czasami dwie i nagle się pojawia. Łączy mnie z nim niezwykła więź – zwierza się Ha Dinh Duc.
Na czerwonym moście
Szkoda, że ja nie mam tyle szczęścia. Zresztą jak inni gapie oblegający czerwony most Wschodzącego Słońca. Prowadzi on do położonej na wyspie po północnej stronie Hoan Kiem świątyni Den Ngoc Son (nefrytowej góry). Poświęcona jest duchom gleby, medycyny, literatury i generałowi Tran Hung Dao, pogromcy Mongołów. W niej też znajduje się żółw olbrzym, ale wypchany. Niemal pół wieku temu znaleziono go martwego w jeziorze i jak ogłoszono, żył co najmniej 400 lat. Na pocieszenie pozostaje mi dobra zupa pho – miejscowy przysmak. Podobno najlepszą można zjeść tuż obok jeziora. W maleńkich knajpkach w budynkach w stylu kolonialnym, jakie zostały w spadku po Francuzach. Wybieram bar Pho Ga przy Hang Hom 15, polecony przez Thuy, u której wynająłem pokój. Danie jest tak pyszne, że kończy się na dwóch dokładkach. Mam jednak jeszcze ochotę na kilka szklaneczek wietnamskiego piwa. To z Hanoi, lane Bia hoi produkowane od 1961 r., serwowane w piwiarniach niemal na każdym rogu, jest lekkie, ma tylko 4 proc. alkoholu i świetnie gasi pragnienie. I ta cena: ok. 4 tys. dongów, a więc 60 groszy za szklankę! Świeżo warzone w beczkach codziennie nad ranem dowożone jest z lokalnych browarów do knajpek w całym mieście. Patrząc na Wietnamczyków pijących je litrami, myślę sobie, że dobrze wiedzą, iż złoty trunek trzeba szybko wypić. Świeżość zachowuje bowiem tylko przez dobę.
Lalki w basenie
Wieczór spędzam kulturalnie, w Miejskim Teatrze Lalek na Wodzie (Mua Roi Thang Long). Rzeźbione głównie z figowca kukiełki, malowane w jaskrawe kolory, występują na wietnamskiej scenie od tysiąca lat. Kiedyś we wsiach w delcie Rzeki Czerwonej na północy kraju, najczęściej na mokrych polach ryżowych, a dziś w teatrach. Sceną jest basen, a za rozwieszonymi bambusowymi matami chowają się artyści. Oni ożywiają lalki, które odgrywają scenki z życia Wietnamczyków pracujących na roli, pływających łódkami po jeziorach i rzekach wijących się między polami i łąkami. Są też smoki, feniksy, bawoły. I, co oczywiste, legenda o żółwiu z mieczem. Może mi się przyśni?
„Założyć długie spodnie, a najlepiej też koszulę z długim rękawem. Nie śmiać się, nie rozmawiać, nie machać rękami, nie trzymać ich w kieszeni” – na jednym z forów internetowych znajduję poradę, jak się zachować w Mauzoleum Ho Chi Minha, komunistycznego przywódcy Wietnamu. Po śmierci (1969 r.) chciał być skremowany, ale jego ostatniej woli nie uszanowano. Leży więc w szklanej trumnie, wystawiony na widok wycieczek, w ogromnym masywnym budynku z kamienia pochodzącego z Gór Marmurowych pod Danangiem, na zachodnim brzegu rzeki Han.
Taksówkarz, który mnie do niego zawiezie, czeka pod budynkiem Opery, wzorowanej na tej paryskiej. Ten „wielki dom pieśni” – tak scena nazywana jest przez Wietnamczyków – znajduje się w pobliżu jeziora Hoan Kiem. Został otwarty w 1911 r. i do II wojny światowej tętnił życiem. Niestety po jej zakończeniu aż do lat 90. popadał w ruinę. Zły okres na szczęście ma za sobą, zjeżdżają tu na występy artyści z całego świata. W ogóle okolica tętni życiem. Galerie z antykami, księgarnie, luksusowe hoteliki, restauracje, butiki Chanel i Jimmy Choo. Są też przenośne kramiki fryzjerów z krzesłem dla klienta i lustrem wieszanym na płocie oraz uliczni sprzedawcy sajgonek mieniących się w słońcu niczym sztabki złota.
Przed kompleksem Ho Chi Minha (oprócz mauzoleum jest też jego muzeum i dawna rezydencja) w dzielnicy Ba Dinh stawiam się pół godziny przed otwarciem. Chwilę później jest już spory tłum Wietnamczyków. Thuy, która towarzyszy mi w spacerze, nie daje się namówić na wizytę u Ho Chi Minha. – Pamiętam go – tłumaczy mi. By po chwili dodać, że miał „poczciwą twarz”. Był przeciwnikiem kolonializmu, dążył do zjednoczenia Wietnamu. W historii zapisał się jednak tym, że był wyjątkowo brutalny. Wobec Wietnamczyków posądzonych o współpracę z Amerykanami stosował terror, morderstwa i reedukację.
Nieboszczyka pilnują żołnierze w białych mundurach i w białych wypolerowanych butach. Nie ma mowy, by ktoś ze zwiedzających zboczył z wyznaczonej ścieżki. W przeciwnym razie rozlega się odgłos gwizdka przywracający delikwentów do porządku. Tuż przed wejściem do sali, gdzie leży dyktator, zapominam się i krzyżuję ręce na piersiach. Natychmiast podbiega strażnik i niemal uderza mnie, dając do zrozumienia, bym opuścił dłonie. Nie uśmiecham się, idę wyprostowany, z rękami wzdłuż ciała. Patrzę na zabalsamowane przez radzieckich specjalistów w 1975 r. ciało i wychodzę z budynku. Według zamierzeń architektów miał być wzniesiony na wzór Mauzoleum Lenina, a do tego przypominać kwiat lotosu. Zaglądam jeszcze do muzeum, w którym wiele miejsca poświęcono rewolucji wietnamskiej i osiągnięciom Ho Chi Minha.
Dzielnica 36 ulic
Po tej dawce propagandy wybieram się do Starej Dzielnicy na najlepszą w Hanoi mrożoną kawę. Wzdłuż Rzeki Czerwonej dzielnica rodziła się w XIII w., gdy osiedlali się tu najróżniejsi rzemieślnicy, a każda ulica specjalizowała się w jednym konkretnym towarze. Do dziś miejscowi nazywają ją dzielnicą „36 ulic”. Próbuję dotrzeć do Hang Buom, na której w sklepiku Anan Coffee pod nr. 101 można się napić aromatycznej, czekoladowej mokki. Zanim usiądę na maleńkim stołeczku, jakich pełno w tutejszych knajpach, i poproszę o ca phe, wydaję dongi na ulicach jedwabiu, kadzidlanej, bawełnianej i papierowej.
Wietnamska kawa, parzona w specjalnym metalowym filtrze, ma niepowtarzalny smak, który, jak wyjaśnia mi sprzedawca, nie jest jedynie efektem jej parzenia. Tajemnica tkwi ponoć w maśle dodawanym podczas palenia kawy. Na ziarenkach powstaje wówczas karmelowa otoczka i to ona nadaje ten czekoladowy posmak, który zostaje na ustach. W upalny dzień, z dodatkiem kostek lodu i skondensowanego mleka, taki napój smakuje wybornie.
Żywe szachy
Po chwili relaksu wybieram się małą klimatyzowaną taksówką do Świątyni Literatury wniesionej w 1070 r. na cześć chińskiego filozofa Konfucjusza. W tyle zostawiam pomnik Lenina i Muzeum Historii Wojskowości Wietnamu, w którym mnóstwo jest pamiątek z czasów wojny wietnamskiej. Świątynia to inny świat. Brama, zacienione dziedzińce, studnia Niebiańskiej Jasności, spokój, zieleń i cisza. W tym miejscu – na pierwszym w Wietnamie uniwersytecie założonym w 1076 r. – przez ponad siedem wieków kształcono urzędników państwowych. Uczelnię kończyli z tytułem doktora tylko najzdolniejsi (przez 700 lat – tysiąc osób). Ich nazwiska są wyryte na kamiennych tablicach. Do dziś zachowały się 82 kamienne stele.
Świątynia ożywa podczas święta Tet (wietnamskiego Nowego Roku przypadającego zazwyczaj na koniec stycznia albo początek lutego). Wtedy można m.in. zagrać w „żywe” szachy – wcielają się w nie mieszkańcy Hanoi – i posłuchać poezji. A na jeziorze Hoan Kiem obejrzeć przebogate pokazy fajerwerków. Wtedy też Wietnamczycy proszą żółwia o szczęście na całe życie. A ja chętnie do nich dołączę.
Informacje praktyczne
* Północ i południe kraju różnią się pogodowo, a od kwietnia do listopada jest pora deszczowa. Najlepiej więc jechać wczesną wiosną albo jesienią. Latem temp. dochodzi do 40°C, jest bardzo wilgotno i nieznośnie, a zimą temp. na północy waha się od 10 do 13°C. W górach wtedy spada poniżej zera. Na południu cały rok jest upalny.
* Wiza jest potrzebna. Można ją wyrobić w Ambasadzie Socjalistycznej Republiki Wietnamu przy ul. Resorowej 36 w Warszawie, vietnamembassy-poland.org. Cena miesięcznej wizy jednokrotnej to 250 zł, wielokrotnego wjazdu – 300 zł. Można także za 80 zł wyrobić przez internet promesę wizową, np. na stronie szybka-wiza.pl, i wizę za 45 dol. otrzymać na lotnisku w Wietnamie.
* Walutą jest dong wietnamski;
*Samolotem, np. liniami lotniczymi Finnair z Warszawy przez Helsinki (między jednym a drugim lotem jest tylko godzina przerwy). Ceny biletów zaczynają się od 2,7 tys. zł, ale w promocji mogą być tańsze. finnair.com
* Po Hanoi najbezpieczniej i tanio poruszać się taksówkami. Można też skorzystać z mototaksówek, jednak ruch na ulicach miasta jest tak duży, że jazda dwukołowcem może być niebezpieczna. Są też autobusy, bilet kosztuje ok. 50 gr.
* Hosteli i hoteli jest niezliczona ilość, a ponieważ ceny noclegów nie są wysokie, można zaszaleć i np. pierwszą noc spędzić w położonym na Jeziorze Zachodnim hotelu Intercontinental Hanoi Westlake. Za dwuosobowy pokój zapłaciłem ok. 200 zł, ihg.com.
* Najwięcej noclegowni jest w Starej Dzielnicy. Niedrogi jest np. Hanoi Backpackers Hostel, w którym łóżko w sali wieloosobowej to wydatek 25 zł, vietnambackpacker-hostels.com.
* Mieszkałem w Rising Dragon Legend Hotel, w którym w promocji można zapłacić za pokój dwuosobowy ok. 110 zł, risingdragonhotel.com.
* Najlepiej jadać w ulicznych budkach. Najwięcej jest ich w Starej Dzielnicy, wybieramy te, w których na małych stołeczkach siedzi najwięcej ludzi. Na pewno zjemy pyszną zupę pho (z wołowiną i makaronem), za którą zapłacimy ok. 5 zł. Wietnam słynie też z ryb i owoców morza. Dobre są też naleśniki banh xeo i oczywiście nem, czyli sajgonki.