Dziewczyna z tatuażem
Zawodowo ściga się z facetami na tradycyjnych łodziach fautasi. Honorowo pełni funkcję konsula Francji. Prywatnie jest matką czwórki chłopaków i szczęśliwą żoną. Przyjechała do Polski, by opowiedzieć, jak przesuwa się horyzont po drugiej stronie świata.
Kiedy był ten pierwszy raz?
Widzę, że wywiad zapowiada się ciekawie.
Pytam o tatuaż.
Ponad trzy lata temu. Dokładnie tydzień przed bardzo ważnymi wyścigami tradycyjnych fautasi. Są to długie łodzie zrobione z drewna. Przypominają wydłużone kanu. Kiedyś służyły do transportowania towarów z wielkich statków na ląd, dziś Samoańczycy się na nich ścigają.
Dlaczego zrobiłaś go na kręgosłupie?
Chciałam, żeby był symbolem mojego życia na łodzi. A to najdłuższa niezłamana linia na naszym ciele. Wiedziałam, że łączy się z tym zabiegiem ogromne ryzyko.
Na przykład paraliż.
Między innymi. Bo, oczywiście, musiał być on wykonany tradycyjną metodą. Czyli zaostrzonymi kośćmi wieloryba, w różnych rozmiarach. Mistrz tatuażu zamacza je w atramencie zrobionym z podpalanych samoańskich roślin i wbija w ciało. Na zasadzie gwoździa i młotka. Sto procent natury, żadnych nowoczesnych technik.
Musiało boleć.
Bolało, bo nie stosujemy znieczulenia. Ale to nic w porównaniu ze zrobieniem malu, tradycyjnego kobiecego tatuażu na udach. Jest tak bolesny, że normalnie rozkłada się ten rytuał na dwa dni.
Ale ty zrobiłaś go w ciągu jednego dnia?
Tak, ponieważ był on wykonywany publicznie w czasie narodowego dnia Samoa na Expo w Szanghaju. Chciałam zrobić go w całości, inaczej ktoś mógłby zarzucić, że jest on „made in China”. Wykonanie malu trwało pięć godzin. Mistrz zaczyna z tyłu, tuż nad kolanami. Potem boki, a na końcu przód. Przez ostatnie pół godziny ból był już tak nieznośny, że byłam na granicy omdlenia. Krew się lała, a całą ceremonię oglądało kilka tysięcy osób odwiedzających nasz pawilon w Expo. Ten rodzaj cierpienia mogę porównać jedynie do porodu. Boli, ale kiedy dziecko wyjdzie na świat, przestajesz pamiętać o cierpieniu. I tak było w tym przypadku. Po wykonaniu tatuażu mistrz rozbił jajko na mojej głowie i posmarował mnie olejem z rośliny lama, a potem tańczyliśmy. Czułam się lekka, szczęśliwa. Ten cały rytuał oznacza odrodzenie, moje nowe, pełniejsze życie jako Samoanki. Malu w naszym języku oznacza ochronę. Wierzymy, że z nim każda kobieta jest bezpieczna, bo ubrana w tradycyjne ubranie.
Ubranie? Mając tatuaż, nie musisz się ubierać?
Aż tak to nie. Ale mogę nosić krótkie spódniczki i szorty. Wcześniej nigdy bym nie pomyślała, żeby pokazywać swoje nogi. W Samoa kobiety chodzą w długich spódnicach i nawet na zawodach miss nie pokazują się w bikini. No chyba że właśnie mają malu. Wtedy wolno im odsłonić niemal całe nogi. Zaraz po powrocie z Chin, po mszy podszedł do mnie starszy Samoańczyk, klepnął po udzie i dziarsko oznajmił, że powinnam pokazać tatuaż. Od tego czasu nie mam skrupułów i bardzo mi się to podoba. Kto by pomyślał, że tuż przed pięćdziesiątką zacznę chodzić w sukienkach mini i szortach!
Może to właśnie dlatego chciałaś mieć malu?
Tak naprawdę nie chciałam! Zostałam w to niemal wmanewrowana przez premiera. Szukał znanej Samoanki, która by go zrobiła na Expo. Nie mogłam odmówić. Tak samo zresztą było, gdy zaczęłam trenować na długich łodziach.
Nie mów mi, że przyszedł do ciebie premier i zapytał, czy nie chcesz zostać pierwszą kobietą sternikiem w Samoa?
Wiem, że to brzmi nieprawdopodobnie, ale właśnie tak było. W kościele, do którego należę i ja, i on, zbudowano fautasi – tradycyjną łódź na obchody dwutysiąclecia chrześcijaństwa. Nie było jednak nikogo, kto mógłby ją poprowadzić. Nie wiem, jak to się stało, że pomyślano właśnie o mnie. Co prawda wcześniej trenowałam pływanie na kanu, ale nigdy nawet nie siedziałam w fautasi, nie mówiąc już o sterowaniu nią. Poza tym to był wyłącznie męski sport! Dlatego początkowo odmówiłam. „To znaczy, że nie masz jaj!” – usłyszałam jednak. Nie miałam wyjścia, podjęłam ryzyko.
Ryzyko?
No bo jak inaczej nazwać trenowanie 120 chłopów, którzy nigdy na oczy nie widzieli kobiety sternika? Do tego moją pierwszą prawdziwą drużyną byli policjanci. Pierwsze spotkanie z nimi wspominam jako największy stres w moim życiu. Musiałam być twarda jak skała, wprowadzić dyscyplinę: żadnego spóźniania czy opuszczania treningów. Zaczęli mnie szanować, dopiero jak zaczęliśmy wygrywać. Teraz kieruję drużyną ze szkoły zawodowej Don Bosco. Gdy robię rekrutację, przychodzi nawet kilkuset chłopaków. Wybieram 45, którzy będą wiosłować na zawodach. I trenuję z nimi do upadłego przez dwa, trzy miesiące przed zawodami.
Niezła harówka.
Ale jaka przyjemna! Bo fautasi stało się moją największą miłością. Oczywiście oprócz moich czterech synów i męża, którzy dają mi siłę do działania. Wszystkie moje sukcesy zawodowe wymiękają przy tym, by stworzyć zdrową rodzinę z pięcioma facetami. Ale jak do tej pory wszystko się udaje.
Wszyscy Samoańczycy są tak oryginalni?
Łamanie stereotypów to nasza specjalność. Na przykład pięć lat temu nasz rząd podjął decyzję o zmianie ruchu ulicznego na lewostronny. 8 września 2009 r. dokładnie o szóstej rano zabrzmiały syreny i musieliśmy zacząć jeździć drugą stroną.
Szaleństwo.
Ale jest w nim metoda. Możemy teraz kupować znacznie tańsze samochody z pobliskiej Nowej Zelandii zamiast ze Stanów Zjednoczonych. Z podobnego powodu zmienili nam teraz strefę czasową.
Tak po prostu?
A co! Leżymy blisko linii zmiany czasu. Tak naprawdę najwięcej relacji handlowych (i nie tylko) mamy z Nową Zelandią, a dzieliła nas doba różnicy. Co w biznesie często bywało kłopotliwe. U nas był piątek, u nich już sobota, a w weekend, wiadomo, nikt nie pracuje. U nas leniwa niedziela, a tam początek tygodnia. Dlatego wykreśliliśmy z kalendarza 30 grudnia 2011 r., i tak właśnie przeszliśmy na drugą stronę tej linii. Moja siostra, która się tego właśnie dnia urodziła, nie miała w tym roku urodzin!
Za to w 2010 r. mogła je mieć dwa razy. Raz u was, a dzień później na przykład w Wellingtonie.
Zawsze mnie śmieszyło zdziwienie turystów, gdy przyjeżdżali z Nowej Zelandii i odkrywali, że znowu jest poniedziałek. „Przecież lecieliśmy tylko parę godzin” – zachodzili w głowę.
Co jeszcze dziwi obcokrajowców, gdy przyjeżdżają do Samoa?
Otwartość. Nasze domy, tzw. fale, nie mają ani drzwi, ani ścian. Widać wszystko na przestrzał. „Ale jak to” – pytają mnie. „Gdzie wasza prywatność? Nikt was nie okrada? Jak uprawiacie seks?”. Zawsze spokojnie tłumaczę, że złodzieja każdy by zauważył, więc nie ma szans. A do miłości niepotrzebna jest sypialnia ze ścianami. Bo przecież jest jeszcze natura i takie miejsca, gdzie zobaczyć cię mogą co najwyżej żółwie albo delfiny. Zresztą szokuje otwartość nie tylko domów, ale i ludzi. Samoańczycy są wyjątkowo przyjaźni. Z tego powodu to właśnie tu chciałam wychować swoich synów.
Brzmi, jakby to był raj.
I tak właśnie jest. Dlatego na 50. urodziny zdecydowałam się na trzeci tatuaż – na prawej ręce. W środku wzoru jest napis Samoa. Nie mogłabym wymyślić nic bardziej adekwatnego.