Reklama

Z lotu ptaka wyspa przypomina kształtem jaszczurkę. Jej głowa jest zwrócona na zachód, w stronę Krety, ogon celuje w granicę turecko-syryjską. Lewe oko to miasto Pafos, którym gad spogląda na Afrykę, zaś prawym, czyli miasteczkiem Polis, patrzy na wybrzeże Turcji oddalone o niecałe 100 km. Skrawek lądu o takim położeniu geograficzno-politycznym (to przecież Unia Europejska w... Azji) powinien mieć osobliwości co niemiara.

Reklama

Pierwszą z nich okazuje się lotnisko. Samolot ląduje w Larnace na południowym wybrzeżu, nie zaś w Nikozji. To chyba jedyny kraj na świecie, którego główny port lotniczy jest zlokalizowany daleko od stolicy. Czy to znaczy, że Nikozja nigdy lotniska nie miała? Nic podobnego. Leży ono na zachód od miasta i od 1974 r. zarasta trawą. Wtedy to Turcja zajęła ogon i prawą tylną nogę wyspy-jaszczurki, a jakiś czas później ogłosiła niepodległość Tureckiej Republiki Cypru Północnego – uznanej zresztą tylko przez Turcję. Po tych wydarzeniach turecką i grecką część wyspy oddzieliła zdemilitaryzowana strefa buforowa kontrolowana przez ONZ. Przedzieliła ona Nikozję i objęła również międzynarodowe niegdyś lotnisko.

Wynajmujemy ze znajomymi samochód w Larnace i pędzimy autostradą na zachód, do Pafos. W czasach rzymskich i hellenistycznych to portowe miasto było stolicą Cypru, dziś jest oblegane przez tłumy zagranicznych emerytów. Ale hotele otwierają się tu już w marcu, obieramy więc Pafos za naszą bazę wypadową w góry Troodos, na dziki półwysep Akamas i w inne zakątki zachodniej części wyspy.

Od czego zacząć poznawanie Cypru? Od jakiegoś obiektu związanego z Afrodytą. Wyspa była głównym ośrodkiem kultu greckiej bogini miłości, a także miejscem jej narodzin. Z Pafos wyjeżdżamy na wschód „starą” drogą biegnącą równolegle do autostrady w kierunku Limassol. Z pobliskiej wioski Geroskipou na przedmieściach Pafos wyruszały przed wiekami pielgrzymki do Palaipafos, gdzie znajdowało się jedno z najważniejszych w starożytnym świecie sanktuariów Afrodyty. Tam właśnie się udajemy. W Geroskipou mijamy jeszcze Agia Paraskevi, pięciokopułową cerkiew z IX w., do której pielgrzymują osoby mające problemy ze wzrokiem. Poprawiam okulary, by się lepiej przyjrzeć pięknej budowli uznanej za najlepszy przykład bizantyńskiej architektury.

Sanktuarium Afrodyty – jeden z obiektów w parku archeologicznym Palaipafos w wiosce KUKLIA – funkcjonowało od XII w. p.n.e., wspominał o nim m.in. Homer. W znajdującym się tam muzeum najważniejszym obiektem jest tajemniczy czarny kamień o fallicznym kształcie. Bazaltowy głaz wysokości półtora metra był prawdopodobnie ołtarzem ku czci Afrodyty, w początkowym okresie kultu bogini nie wyobrażano jej bowiem osobowo. Namaszczano go wonnymi olejkami, niewykluczone też, że dziewice cypryjskie oddawały na nim swą niewinność. Ten proceder, zwany świętą prostytucją (jakkolwiek to dziś brzmi), był w starożytności obowiązkiem państwowym i religijnym.

O tym, jak na Cyprze starożytność przenika się ze współczesnością, świadczy kamienny sarkofag stojący w gigantycznym „akwarium” w jednej z muzealnych sal. Został odkryty trzy lata temu podczas kopania... przydomowego basenu. Przez okna muzeum widać białe domki, przy których go znaleziono. Sarkofag okazał się, niestety, pusty, ale na zdobiących go płaskorzeźbach zachowały się resztki barwników, co jest prawdziwym ewenementem.

Według mitologii Afrodyta wyłoniła się z morskiej piany przy skałach Petra tu Romiu, ok. 25 km na wschód od Pafos. Bardziej pikantna wersja mówi nie tylko o pianie, ale także o genitaliach boga Uranosa, odciętych sierpem podczas przegranej walki z tytanem Kronosem, które wpadły do morza w pobliżu Cypru. Dopiero wtedy w pianie otaczającej przyrodzenie ukazała się piękna bogini.

Kiedy schodzimy na niewielką kamienistą plażę, fale pienią się przy wystających z wody skałach. Nie ma mowy o kąpieli, bo choć od rana świeci słońce, mocno wieje, co wiosną nie jest tu niczym niezwykłym. Zaczynamy więc przerzucać płaskie otoczaki, z których jest usypana plaża. Ponoć gdy ktoś znajdzie kamień w kształcie serca, rychło pozna miłość swego życia, a jeśli już jest w jakimś związku, będzie on trwały i szczęśliwy. Gdybyśmy mieli więcej czasu, zapewne przekopalibyśmy plażę na całej jej długości...

Znajdujące się w pobliżu Limassol sanktuarium Apolla (Apollo Ylatis) z V w. p.n.e. zachowało się w lepszym stanie niż sanktuarium Afrodyty. Jest też pięknie położone na wzgórzu, gdzie nawet w największy upał wieje bryza. Za starożytnymi kolumnami widać lazurowe morze połyskujące w słońcu. Rozległy dach osłania kompleks łaźni parowych z wolną przestrzenią pod posadzką, którędy przepływało kiedyś gorące powietrze z pieców. Jak widać, ogrzewanie podłogowe wcale nie jest współczesnym wynalazkiem. Po lewej stronie od głównego wejścia widać ruiny palestry (miejsca przeznaczonego do ćwiczeń gimnastycznych) i latryn, za łaźniami wyrastają kolumny częściowo zrekonstruowanej w 1980 r. świątyni Apolla.

W drodze powrotnej do Pafos przyglądam się z autostrady mijanym wioskom. Na dachach domów bielą się zbiorniki z wodą, którą ogrzewa mocne cypryjskie słońce. Inny stały element w pobliżu domostw to gliniane kopulaste piece. Przygotowuje się w nich kleftiko – tradycyjną potrawę z mięsa, ziemniaków i czosnku. Kiedyś wypiekano tu także chleb.

W okolicach wsi Episkopi rzucają się w oczy okazałe domy na wzgórzach otoczone solidnym ogrodzeniem. To Akrotiri – jedna z dwóch suwerennych brytyjskich baz wojskowych na wyspie. Zgoda na ich utworzenie była warunkiem odzyskania niepodległości przez Cypr w 1960 r.

Rankiem ruszamy w góry Troodos do słynnego klasztoru Kykkos, najbogatszego na wyspie. Gdybyśmy mieli kilka dni więcej, można byłoby się pokusić o dotarcie do którejś z dziewięciu starych cerkiewek ukrytych w górach, wpisanych na listę UNESCO. Z zielonych dolin powoli pniemy się na porośnięte sosnami zbocza, mijamy wsie i kwitnące sady migdałowe. Po drodze chcemy zobaczyć Kelefos – jeden z zachowanych na Cyprze średniowiecznych mostów. Za wioską Agios Nikolaos skręcamy w szutrową drogę i docieramy do pięknego łuku z kamieni przerzuconego nad rzeką Diarizos. Kelefos jest największym i najbardziej znanym ze wszystkich mostów. W pobliżu znajdują się jeszcze dwa: Elaia i Roudias. Wszystkie je łączy pieszy szlak nazwany Venetian Bridges Nature Trail długości ok. 20 km, biegnący od wioski Kaminaria w pobliże Pafos. Tak jak na innych pieszych szlakach, także na tym stoją dziesiątki tabliczek z opisami fl ory i utworów geologicznych.

Mamy szczęście – kilka dni wcześniej mocno padało i pod mostem płynie teraz bystra spieniona rzeka. Skąd taka radość z powodu deszczu? Cypr od kilku lat boryka się z suszą, w zeszłym roku sytuacja była tak tragiczna, że wodę dowożono na wyspę tankowcami. Na wielu rzekach, a większość jest okresowych, wybudowano zapory, by łapać każdą kroplę słodkiej wody. Cóż za ironia losu – w kraju, w którym wzniesiono ponad sto zapór, woda musi być reglamentowana.

Z krętej drogi wiodącej nas do klasztoru widać zalesiony i jeszcze ośnieżony o tej porze roku wierzchołek Olymposu (1950 m) – najwyższego szczytu gór Troodos i Cypru. Jego tradycyjna nazwa – Chionistra – pojawia się na niektórych mapach. Nie jest on siedzibą mitologicznych bogów (nie należy go mylić z greckim masywem Olimpu), lecz miejscem lokalizacji brytyjskiej bazy wojskowej i radarów w kształcie gigantycznych piłek golfowych.

Założony w XI w. monaster Kykkos jest najbardziej znanym klasztorem na Cyprze, celem pielgrzymów i ataku licznych turystów. Przy głównym wejściu przedstawiciele tej drugiej grupy fotografują się z kolorowymi mozaikami przedstawiającymi archaniołów Michała i Gabriela. W krużgankach na głównym dziedzińcu można dostać oczopląsu – ściany są pokryte jeszcze wspanialszymi niż przy wejściu mozaikami i malowidłami przedstawiającymi sceny biblijne. W cieniu jest jednak zimno – daje o sobie znać wysokość 1300 m n.p.m. i wczesna pora roku. Uciekam do klasztornej cerkwi. Zaraz po wejściu zdumiewa mnie widok szerokiego ikonostasu kapiącego od złota. Wśród licznych wizerunków świętych jeden jest zasłonięty. Mnisi uznali, że blask ikony Matki Boskiej, której wykonanie przypisuje się Łukaszowi Ewangeliście, mógłby oślepić wiernych. Kobiety, które nie mogą mieć dzieci, modlą się jednak przed inną ikoną Matki Boskiej – także umieszczonej w ikonostasie, ale bardziej niepozornej. Gdy to nie pomoże, pozostaje założenie na biodra pasa przechowywanego w klasztorze, zawierającego ponoć fragment szaty Bogurodzicy.

Ikonostas oświetlają dziesiątki lamp oliwnych. Dziwię się, że jedno z „ogniw” łańcuchów, na których są zawieszone, stanowią... strusie jaja. Niektórzy dopatrują się w nich symboliki, ale wyjaśnienie jest prozaiczne. To pułapka na cerkiewne myszy wypijające oliwę z lampek – śliska skorupa jest dla nich nie do pokonania.

W drodze powrotnej do Pafos żołądki podchodzą nam do gardeł na licznych stromych zakrętach. Nie kusi nas nawet drogowskaz z napisem „Cedar Valley”. Zamiast podziwiać tysiące cedrów porastających dolinę, a może nawet dziko żyjące tam mufl ony (widzieliśmy je tylko w zagrodzie koło stacji leśnej Stavros tis Psokas), wybieramy najkrótszą opcję, byle szybciej znaleźć ulgę na prostej autostradzie.

Następnego dnia rozpoczynamy podbój półwyspu Akamas, najdzikszego zakątka Cypru, raju dla miłośników trekkingu, rowerowych wycieczek, ornitologów i herpetologów. Do niedawna służył wojsku brytyjskiemu za poligon. Całe szczęście – można powiedzieć, bo dzięki temu nie rozwinęła się tu infrastruktura turystyczna, która opanowała wybrzeża w innych częściach wyspy. Nie ma hoteli, restauracji i bitych dróg. Nie ma też... świateł, które dezorientowałyby świeżo wyklute żółwie morskie. Zwabione nimi gady zamiast ku morzu podążałyby w stronę lądu, na pewną śmierć. Niestety, rośnie presja, by półwysep zabudować resortami.

Jedziemy wzdłuż wybrzeża na północ, w stronę zatoki Lara, gdzie latem na piaszczystej plaży żółwie morskie składają jaja. Po drodze mijamy malowniczo położoną cerkiew Agios Georgios. Świątynie takie jak ta – z jasnego kamienia, przykryta kopułą z dachówek – są charakterystycznym elementem krajobrazów Cypru. Trasa jest coraz gorsza, właściwie nie do pokonania autem osobowym. Pofalowany teren jak okiem sięgnąć porastają niskie krzaki. Jakby na potwierdzenie, że to świetne miejsce na obserwację przyrody, na drogę wybiega nagle góropatwa, większa i bardziej kolorowa niż kuropatwa, i szybko chowa się w krzakach.

W marcu plaża w rezerwacie Lara jest jeszcze pusta. Latem prócz turystów i żółwi pojawiają się tu wolontariusze, którzy ustawiają specjalne kosze na gniazdach gadów, by chronić je przed zrabowaniem przez lisy. Przez cały rok obowiązuje zakaz palenia ognisk i przebywania na plaży po zmroku.

Wracając wyboistą drogą, odbijamy w głąb lądu, żeby zobaczyć jedno z najpiękniejszych miejsc na półwyspie – wąwóz Avakas. Początkowo nic nie zapowiada mocnych przeżyć, bo droga wije się dnem szerokiej doliny porośniętej cyprysami. Ale gdy pięknie wymodelowane przez wodę i wiatr jasne ściany zbiegają się nagle w kanion szerokości kilku metrów, zatyka mnie z wrażenia. Panuje przyjemny chłód, pod nogami płynie strumień, za każdym zakrętem pojawiają się nowe formy skalne. Wąwóz ma ok. 3 km długości, ciągnie się od wybrzeża aż do górskich wiosek Kato i Pano Arodes. My poprzestajemy na obejrzeniu jego głównego odcinka.

Później atakujemy półwysep Akamas od strony Polis. Kilka kilometrów od tego miasteczka znajduje się ocienione drzewem fi gowym źródło, którego wody spływają do naturalnego basenu. Według legendy w tym miejscu zażywała kąpieli bogini miłości, dlatego nazwano je Łaźniami Afrodyty. Stamtąd idziemy szlakiem wyciętym w stromym skalistym zboczu. W dole widać podwodne skały, morze przybrało kolor lazurowy, kwitną dzikie cyklameny, słychać dzwonki pasących się kóz. Można by tak iść kilometrami, ciesząc się słońcem i przestrzenią – tym bardziej że szlak okrąża półwysep Akamas i prowadzi aż do Pafos.

Jak płynie życie z dala od turystycznych atrakcji, mamy okazję zobaczyć w miejscowości Kathikas. Zamiast wracać do Pafos główną drogą z Polis, wybraliśmy dłuższą i bardziej krętą. Nie ma tu właściwie nic ciekawego: dwie cerkwie, winiarnia, kafenion, ale właśnie to jest w Kathikas najlepsze. Kafenion to kawiarnia, w której mężczyźni spędzają całe dnie, pijąc kawę, grając w karty i rozmawiając. Tu skupia się życie towarzyskie miasteczka. Pojawienie się w nim turystów, w tym kobiet, wywołuje poruszenie – panowie unoszą wzrok znad kart i przykrytych fi lcem stołów, by się nam przyjrzeć. Siadamy na zewnątrz i czekając na kawę, rozstawiamy wzięte z półki tavli – grę prostszą niż warcaby, niewymagającą myślenia, za to świetnie zabijającą czas. A chyba właśnie o to chodzi w kafenionie. Mężczyzn przybywa, żaden się jednak nie przysiada. Rozmawiają, przekładają w palcach komboloje (paciorki na sznurku) i patrzą na nas, jakbyśmy przybyli z innej planety. Bo też turystyczne Pafos, oddalone zaledwie o kilkanaście kilometrów od Kathikas, wydaje się tu tak odległe jak Wenus od Ziemi.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama