Bruksela w 48 godzin
Manneken-Pis jest malutki i goły jak niebożątko – aż przechodzą mnie dreszcze, bo na dworze panuje temperatura około zera. Ale to przecież absurdalne odczucie wobec niepozornej figurki z brązu, wciśniętej w róg między rue de l’Étuve i rue du Chêne. Ten siusiający chłopczyk o twarzy cherubinka jest dla Brukseli tym, czym dla Paryża wieża Eiffla, a dla Londynu Big Ben. Jedna z legend mówi, że tym desperackim gestem miał uratować miasto od jakiejś bardzo odległej w czasie pożogi. Inna opowiada, jak pewien ojciec zgubił dziecko w tłumie świętującym powitanie księcia i gdy już prawie stracił nadzieję na jego odnalezienie, ukazało się jego oczom: otoczone gromadką gapiów, załatwiało naturalną potrzebę.
Belgowie uwielbiają swojego chłopczyka do tego stopnia, że ciągle go przebierają – z okazji i bez – stąd moje początkowe zdziwienie nagością figurki, którą zazwyczaj widzę w kolejnym, zaskakującym stroju: stoczniowca, strażaka, Napoleona, papieża, Presleya, Mozarta, a nawet w jaskrawopomarańczowym płaszczyku rodem z Gay Parade. A mają w czym przebierać, bo ubranka dostają od VIP-ów przyjeżdżających z całego świata. Dosłow-nie dwa kroki stąd znajduje się Grand Place. Wychodzę na szeroką ulicę Stoofsbraat. Niemal w pędzie mijam oświetlone rzęsiście wystawy sklepów z czekoladkami – kolejną, tym razem słodką wizytówką Brukseli. – Orgie kaloryczne jutro – obiecuję sobie w duchu i w tym momencie wchodzę na Grand Place, brukselski rynek starego miasta, jeden z największych i bez wątpienia najpiękniejszych w Europie. To perła brabanckiego baroku, wzorowanego na architekturze włoskiej. Regularny prostokąt placu (110 na 70 m) okalają barokowe kamieniczki, zgodnie z modą epoki upstrzone niezliczoną liczbą statuetek, konsolek, kartuszy, wykuszy i pilastrów. I choć zazwyczaj baroku nie znoszę właśnie za przerost formy, tutaj on nie razi. Wręcz przeciwnie, zachwyca mnie nobliwą elegancją.
Nadal tkwię, chowając coraz bardziej zgrabiałe palce w kieszenie, na wciągającym mnie swoją magią Grand Place. Lekko przyćmione światła wydobywają z mroku wspomnienia wieków średnich, gdy odbywały się tu huczne turnieje rycerskie. A jeszcze wcześniej na miejscu placu rozciągały się moczary i od nich ponoć pochodzi nazwa miasta. W dialektach frankońskich bowiem słowo broek oznacza grzęzawisko, a sale – mieszkanie.
Wybudzam się powoli ze snu na jawie i porzucam rynek, aby skosztować muli przyrządzonych po marynarsku w pobliskiej restauracji „U Patryka” („Chez Patrick”, (rue des Chapeliers 6, cena 70 zł). Delektuję się nimi w og- ródku, ale zimna nie czuję, dzięki dyskretnie rozmieszczonym piecykom, które otulają stojące na dworze stoliki ciepłym powiewem.
To sprytny patent tutejszych restauratorów na ściągnięcie większej liczby klientów również zimą. Dzięki niemu mogę obserwować tłumy turystów i unijnych urzędników, którzy po opuszczeniu budynków rozmaitych rad i komisji do spraw czegoś tam wreszcie mogą poluzować krawat.
Dostrzegam z ulgą, że rzadko kiedy ma on kolor żółty i zaraz przypominam sobie czasy poprzedzające akcesję Polski do UE, gdy nasi oficjałowie powracali masowo z kolejnych rund negocjacyjnych z krawatami w kolorze jajecznicy. Były one wówczas na topie wśród unijnych służbistów (nota bene ich czwartego czy piątego rzędu).
Rano ponownie jestem na moim ulubionym Grand Place, wpisanym na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Wokół stragany z kwiatami i pełno gołębi, jak na krakowskim rynku. Tuż przede mną strzela w górę smukłą wieżycą, zakończoną figurą św. Michała, wspaniały gotycki ratusz, kolejny symbol Brukseli. Fasada to prawdziwa kamienna koronka, zdobi ją 150 rzeźb zaskakujących niezwykłym realizmem. Dokładnie naprzeciwko – jeszcze jeden klejnot sztuki gotyckiej, Maison du Roi. Wbrew nazwie nigdy nie należał do króla. Jednak niektórzy historycy dowodzą, że właśnie w tej kamienicy cesarz Karol V Habsburg (1500–1558), władca imperium, w którym „nigdy nie zachodziło słońce”, wyczerpany trudami panowania zrzekł się tronu na rzecz swego syna Filipa II. W ten sposób, jako budowniczy jedności europejskiej pod sztandarem chrześcijańskiej wiary, o kilka wieków wyprzedził myślą twórców Unii Europejskiej. Niestety, w naszej historii dobrze się nie zapisał, stając podczas wojny polsko-krzyżackiej (1519–1521) po stronie zakonu.
Filip kontynuował dzieło Karola V – zostawił synowi największe terytorialnie państwo świata...
Nie zwiedzam jednak mieszczącego się w Maison du Roi Miejskiego Muzeum Historycznego, choć mogłabym tu zobaczyć kolekcję ponad 700 strojów Manneken-Pis. Wędruję dokoła placu, podziwiając poszczególne kamienice – domy cechowe, z których każdy ma nazwę i ciekawą historię. Na przykład w domu pod łabędziem (nr 9) Marks i Engels napisali Manifest Partii Komunistycznej, a pod gołębiem (nr 26 i 27) mieszkał Victor Hugo podczas wygnania w Belgii. Oczywiście, moja łakoma natura ciągnie mnie do Muzeum Kakao i Czekolady (Grand Place 13, wstęp 18 zł, www.mucc.be). We wtorki odbywa się tu specjalny kurs „Jak robić pralinki”, niestety, zarezerwowany dla dzieci w wieku 5–10 lat. Rezygnuję z kupna pralinek w muzealnym sklepiku, licząc, że na moim szlaku natknę się na jeden z magazynów Leonidasa, który oferuje najtańsze z tych firmowych (www.leonidas.com, cena ok. 20 zł za 10 czekoladek)
Zjadam szybki i cenowo wcale nie tak ekstrawagancki, jak sugerować by mogło miejsce, lunch w ‘T Kelderke na Grand Place 15. Tutaj w pięćsetletniej piwnicy, która oparła się bombardom Króla Słońce Ludwika XIV, serwowana jest tradycyjna kuchnia belgijska. Wybieram zapiekankę z cykorii i sorbet
z dodatkiem krieka, belgijskiego piwa fermentowanego z wiśniami (rewelacja dla amatorów piwa z sokiem!). I przenoszę się (metrem, z którego korzystać będę przez cały pobyt) w zupełnie inną rzeczywistość, do dzielnicy Unii Europejskiej. Wychodzę na powierzchnię przy Rond-Point R. Schuman, rondzie noszącym imię jednego z ojców zjednoczonej Europy. Tuż obok widzę zwalisty, przeszklony budynek Le Juste Lipse, wyglądający jak przewrócone na dłuższy bok gigantyczne pudełko zapałek. To siedziba Rady Unii Europejskiej – unijnego rządu.
Naprzeciwko, po drugiej stronie Wetstraat, stoi budynek Komisji Europejskiej, Le Berlaymont, przypominający z lotu ptaka warszawski GUS (tyle że czteroskrzydłowy) albo śmigło samolotu. Supernowoczesny jak na lata 60., w których powstał, gmach okazał się nagle niebezpieczną dla zdrowia pułapką, gdy odkryto w nim ilości azbestu przekraczające unijne normy. Na wieloletni remont wydano 1,36 mld euro. W tym czasie też zasłużył na ksywkę „opakowany”, ze względu na spowijające go w trakcie robót płachty. Dziś komisja znów w nim pracuje. Biegnę jeszcze do znajdującego się w pobliżu budynku Parlamentu Europejskiego (wstęp za darmo). Podobnie jak pozostałe unijne konstrukcje, jest przeszklony. Główny hol przypomina elegancką ulicę. Są więc ławeczki, drzewka oraz wychodzące na tę stronę okna biur, a także sklepy, banki, fryzjer, restauracje, a nawet pralnia.
Teraz czas na Bruegela, malarza flamandzkiego zwanego „chłopskim”, którego reprodukcję Krajobrazu z upadkiem Ikara pamiętamy ze szkolnych podręczników. Kolekcję płócien Bruegelów – sławniejszego ojca i syna, obu Piotrów – odnajduję w sali nr 31 Królewskiego Muzeum Sztuk Pięknych przy rue de la Regencel 3 (sekcja Muzeum Sztuki Dawnej, wstęp 6–18 zł). Zatrzymuję się również przy Męczeństwie św. Sebastiana Hansa Memlinga. Spokojny wizerunek osoby wyraźnie pogodzonej z losem odstaje od powszechnych wyobrażeń świętego naszpikowanego strzałami.
Ponownie wracam na Grand Place i dopiero teraz uświadamiam sobie, że w jego okolicach mieszkali również Baudelaire i Lelewel (rue des Éperonniers), tutaj też Paul Verlaine postrzelił swojego kochanka, Artura Rimbauda (rue des Brasseurs). Kieruję się do budynku giełdy, nie tyle licząc na szybki zysk w związku z gwałtownym uszczupleniem zawartości portfela podczas wizyty w, nie da się ukryć, drogiej Brukseli, ile w poszukiwaniu komiksowych fasad, których akurat tu jest sporo. Od 1991 r. w stolicy Belgii przybywa frontonów ozdabianych postaciami z rodzimych kreskówek. Powstała nawet specjalna publikacja wyznaczająca komiksowe szlaki (tourism.brussels@tib.be). Przy rue Marché au Charbon natykam się na trzy ściany pokryte w całości malunkami. Na jednym dostrzegam znanego z komiksowów szpiega Jego Królewskiej Mości Jerzego V, spacerującego po uliczkach Brukseli w towarzystwie rudej damy. Podczas pierwszej wojny światowej miał on krążyć po Europie, wypełniając misje specjalne. Na drugiej ścianie młody zawadiaka Broussaille, również ulubiony bohater kreskówek, wraz z kolegą. Obydwaj z irokezami na głowach, dziarskim krokiem przemierzają stolicę. Na trzecim naściennym malunku mamy odrealnioną wersję miejskiego zaułka, doskonale wkomponowaną się zresztą
w przestrzeń między fasadami autentycznych kamienic. Wszystkie są dziełem znanych belgijskich rysowników.
Mój drugi i ostatni wieczór w Brukseli spędzam w słynnym teatrze marionetek Théâtre Royal de Toone (66 rue du Marché-aux-herbes, wejście wąziutką uliczką Impasse Ste Petronille – uwaga, łatwo ją przeoczyć, bilet 38 zł, dzieci 25 zł). Przed spektaklem oglądam jeszcze minimuzeum, dokumentujące historię teatru od 1835 r. Tu nieoczekiwanie upada mit trzech muszkieterów – figurek w charakterystycznych strojach jest bowiem więcej. Pośrodku muzeum stoi stół, czy raczej bar ze szklankami. Tym razem wybieram jasne, oczywiście belgijskie Leffe (ciemna wersja też warta grzechu) i tak wzmocniona przechodzę do teatru. Czuję się jak mała dziewczynka, siedząc na jednej z drewnianych, długich ław wyłożonych cienkimi poduchami, które wyglądają jak patchwork. Nade mną belki drewnianego stropu, a u powały, dookoła widowni, wiszą setki marionetek z różnych przedstawień, w tym: Cyda Corneilla, Carmen Bizeta, Fausta Goethego.
Scena to typowy teatrzyk lalkowy. Rozsuwa się czerwona zasłona ze złotym obramowaniem i zaczyna się... dawno, dawno temu we włoskiej Weronie dwa rody... Sala jest pełna. Koło mnie blondyneczka w muślinowej sukienusi, z nóżkami dyndającymi wysoko nad podłogą, wydaje z siebie niekontrolowane westchnienie zachwytu: Ja jestem równie zachwycona, oglądając pastisz Romea i Julii Williama Szekspira, mimo że lokalnego dialektu nie rozumiem ani w ząb...
Jadę do Waterloo, a właściwie na odległe od niego o 5 km pola Mont Saint-Jean, bo to one w rzeczywistości były świadkami napoleońskiej klęski. W Waterloo stacjonował noc przed bitwą generał Arthur Wellesley Wellington, pogromca Bonapartego. Stąd wysłał do swoich zwierzchników meldunek o zwycięstwie. Dziś znajduje się tutaj muzeum pamiątek po tym wybitnym dowódcy i polityku angielskim.
Samo Waterloo natomiast to eleganckie, zasiedlone przez cudzoziemców przedmieścia Brukseli (oddalone są o 18 km od centrum miasta, dojazd pociągiem lub autobusem – lepiej tym drugim, bo zatrzymuje się tuż obok pola bitwy). Sporo tu drogich restauracji, ale jest i McDonald’s dla kierowców oraz duże centrum handlowe. Pola bitwy stanowią z nim jawny kontrast: pusta, wielokilometrowa równina z prostokątami brudnej o tej porze trawy. W oddali kilka stodół, zbyt starych, by trzymały unijne normy. Prawdopodobnie niewiele się tu zmieniło od czasów Małego Korsykanina.
Wzdłuż uliczki wiodącej na pole bitwy znajduje się kilka pubów, z których chyba każdy ma w szyldzie Napoleona. Nie ma tłumów – może wystraszył je siąpiący deszcz i przenikliwa wilgoć wdzierająca się nawet pod moją puchówkę? Wspinam się na strome schodki Butte de Lion – wysokiego na 100 m kopca zwieńczonego figurą królewskiego lwa na kolumnie (waży 28 ton!). Usypały go tutejsze kobiety, zbierając ponoć ziemię z miejsca, gdzie został ranny holenderski książę Wilhelm Orański – późniejszy Wilhelm II, król Niderlandów.
Stąd dopiero ogarniam wzrokiem całe pole i mogę odtworzyć przebieg bitwy – dzięki zamontowanej na balustradzie niewielkiej, ale dokładnej, szarej tablicy ilustrującej kolorami pozycje oraz ruchy wojsk. Zastanawiam się, czy korzystny dla Napoleona wynik starcia, które miało tu miejsce 18 czerwca 1815 r., zmieniłby i naszą historię? Czy też, jak przy wielu innych zawieranych sojuszach, zostalibyśmy wystrychnięci na dudka, bo wcześniejsi oponenci po prostu dogadaliby się za naszymi plecami?
Wydatki:
- samolot – 380 zł
- nocleg – 100 zł (2 noce w hostelu)Brussels card – 110 zł (bezpłatny transport miejski, muzea)
- jedzenie – 200 zł (dwa dni,w tym kubełek muli – 70 zł)
- czekoladki leonidasa, czyli na koniec prezenty dla znajomych – 2 x 20 zł (2 pudełka po 10 sztuk). Razem: 810 ZŁ
NO TO W DROGĘ
■ Stolica Królestwa Belgii. Położona nad rzeką Senne. Powierzchnia 32 km2. Milion mieszkańców.
■ Języki urzędowe: francuski i flamandzki.
■ Praktycznie przez cały rok, ale najlepiej na wiosnę i jesienią.
■ Trzeba wziąć parasol, bo w Belgii „ciągle” pada deszcz.
■ Samolotem: Sky Europe z Krakowa 376–431 zł, Wizz Air z Katowic i Warszawy od 200 zł. PLL LOT od ok. 500 zł. Z lotniska Charleroi co godzinę autobus wahadłowy do głównej stacji kolejowej Brussels South (60 min, 40 zł). Brussels Airlines z Krakowa i Warszawy na lotnisko Brussels Airport od 380 zł (ceny w obie strony).
■ Autokarem: w dwie strony – 220–300 zł (ok. 20 godz.).
■ Pociągiem: 550 zł, miejscówka 12 zł, kuszetka 55 zł.
■ Samochodem: autostrady w Belgii są w większości są bezpłatne. Mandaty: przekroczenie prędkości 540–1 100 zł. Trudności z parkowaniem w okolicach Giełdy i avenue Louise. Polecamy parkingi podziemne. Benzyna – ok. 5,50 zł/l.
■ Metro: 3 linie. Stacje oznaczone literą M.
■ Premetro: tramwaj przejeżdżający tunelem, uzupełnia połączenia metrem.
■ Autobusy i tramwaje: przystanki oznakowane są czerwono-białymi tablicami. Na tych znajdujących się na wolnym powietrzu pojazdy zatrzymują się wyłącznie na żądanie. Bilet na 1 przejazd: 5,60/7,50 zł, karta na 5 przejazdów 25 zł, karta na 10 przejazdów 40 zł, karta jednodniowa 15 zł (w weekendy ważna na 2 os.), jednodniowa karta grupowa (maks. 5 os.) 25 zł, dojazd na lotnisko (Airport line) 12 zł.
www.stib.irisnet.be
■ Taxi: cena za km 4,50 zł, rozpoczęcie kursu 9 zł w dzień, 16,50 zł nocą. Godzina postoju 85 zł. Uprawnione do przewozu pasażerów w Brukseli są tylko taksówki z biało-niebieskim kogutem na dachu. www.taxi.irisnet.be
■ Rower: Cyclocity: 23 punkty wypożyczenia w śródmieściu. Bierzesz rower przy jednym ze specjalnych słupów, a pozostawiasz przy innym. Cena: pierwsze pół godziny 1,70 zł, kolejna godzina 3,70 zł (płatność: Mastercard, Visa, Maestro). www.cyclocity.be
■ Wycieczki autobusami z audioprzewodnikiem: 2,5 godz. objazd miasta 100 zł dorośli, 50 zł dzieci, 70 zł seniorzy/studenci.
www.brussels-city-tours.com
www.atractiontouristique.be
■ Hotel de Jeunesse „Sleep Well”, Rue du Damier 23 – Dambordstraat 23. Ceny: pokój 1-os. 110 zł, 2-os. 80 zł, 3-os. 70 zł.
■ Auberge de Jeunesse „Generation Europe”, Rue de l’Elephant Olifantstraat 4. Ceny: pokój 1-os. 120 zł, 2-os. 85 zł, 6-os. i więcej 60 zł. www.laj.be
■ Zbliżone ceny w hotelach młodzieżowych: Centre Vincent Van Gogh – CHAB, Rue Traversiere 8 – Dwarsstraat 8. www.chab.be; Jeugdherberg „Breugel”, Rue Saint-Esprit 2 – Heilige Geeststraat 2, www.vjh.be; Gite d’Etape Auberge de Jeunesse: „Jacques Brel”, Rue de la Sablonniere 30,
■ Belgia uchodzi za „wynalazcę” frytek, które są tu najpopularniejszą przekąską. Sprzedaje się je w specjalnych budkach (friture) polane rozmaitymi sosami. Inną opcją są bagietki z dodatkami: szynką, serem, kiełbasą. Belgowie wyhodowali też cykorię, dziś składnik sałatek i zup oraz dań bardziej wyrafinowanych, np. faisan a la brabançone (bażant gotowany z cykorią po brabancku). Przebojem są mule przyrządzane na różne sposoby i inne owoce morza.
■ Ze słodkości na uwagę zasługuje gorący gofr (gauffre) z dżemem i miodem, bitą śmietaną lub czekoladą oraz czekolada, zwłaszcza pralinki (Godiva, Leonidas).
■ Belgowie słyną z produkcji piwa, obecnie ponad 550 gatunków. Godne polecenia: piwo dorożkarzy – kwak (koniecznie ze specjalnej szklanej menzurki), ciemne i jasne z opactwa Leffe, wiśniowe kriek, malinowe Mort Subite Framboise (patrz niżej).
■ Restauracja „Vismet”, place Sainte-Catherine 23 (czynna 12.00–14.30 i 19–23.30), ryby i owoce morza. Ceny 110–150 zł.
■ Restauracja „Chez Patrick”, rue des Chapeliers 6. Mule i dania belgijskie. Ceny 70–100 zł.
■ Restauracja ‘T Kelderke na Grand Place 15. Dania kuchni belgijskiej. Ceny ok. 100 zł.
■ Piwiarnia „À la mort subite”, rue Montagne-aux-Herbes Potageres 7. Historia lokalu powstałego w latach 20. XX w. wiąże się z rozgrywaną tu kiedyś przez urzędników Narodowego Banku Belgii grą „421”. Na przegrywającego wołano: „nagła śmierć” (mort subite) i stąd wzięła się zarówno nazwa lokalu, jak i serwowanego tutaj do dziś butelkowego piwa, produkowanego przez rodzinę właścicieli – Vossenów.
■ Turyści powinni nabyć specjalną kartę turystyczną Brussels Card 72 godz.: bezpłatne korzystanie ze wszystkich miejskich środków transportu, wstęp do 30 muzeów, inne zniżki. www.brusselsinternationale.be (trzeba kliknąć w Visitor – E-shop). Cena 110 zł.
■ W Brukseli warto kupić: koronki, odzież, wyroby ze skóry, kryształy, biżuterię, czekoladę i pralinki oraz piwo. Najbardziej znani styliści to: Strelli, Natan, Margiela, Chrostoph Coppens (kapelusze), Delvaux (akcesoria). Biżuteria: Leysen, Wolfirs, Holemans.
■ Najlepsze adresy shoppingowe: City 2 (wielkie centrum handlowe w sercu miasta), rząd butików Galeries Saint-Hubert o krok od Grand Place, Rue Neuve i Rue Antoine (młodzi kreatorzy mody).
■ Królewskie Muzea Sztuk Pięknych, Rue de la Regencel 3 – Muzeum Sztuki Antycznej i Muzeum Sztuki Współczesnej (w jednym budynku). Wstęp 6–18 zł.
■ Muzeum Odzieży i Koronek, Rue de la Violette 12 – damskie ubiory od XVIII w. do dziś i sztuki koronkarstwa brukselskiego XVII–XIXw. Wstęp 5–12 zł.
■ Katedra Świętych Michała i Guduły, przykład promienistego gotyku brabanckiego.
■ Mini-Europe, Europa w miniaturze u podnóża Atomium – modelu cząsteczki żelaza zbudowanego dla uczczenia Wystawy Światowej w Brukseli w 1958 r., (Boulevard du Centenaire). Wstęp 30 zł dzieci, 45 zł dorośli.
www.minieurope.com
■ Informacja o wydarzeniach kulturalnych i artystycznych: www.agenda.be
■ Urząd Promocji Turystyki „Walonia Bruksela”, ul. ks. Skorupki 5, V piętro, Warszawa, tel. 022 583 70 01 lub 06.
www.belgique-tourisme.be
www.brusselinternational.be