Barolo znajduje się w sercu Piemontu. Są tu średniowieczne wioski, najsłynniejsze wino i najdroższe grzyby
Piemont to rzadko odwiedzany przez turystów region Włoch. Słynie przede wszystkim z trufli i z wyśmienitego wina Barolo.
W tym artykule:
Trzymam chropowatą grudkę, która potrafi zmienić zwyczajność w niezwykłość. Jest warta spore pieniądze, ale to nie one są tu najważniejsze. Najważniejszy jest aromat. Pisarz kulinarny Josh Ozersky opisał go jako „połączenie świeżo zaoranej gleby, jesiennego deszczu, dżdżownic ryjących w ziemi i cierpkiej pamięci o utraconej młodości i dawnych romansach”.
Trudno to ująć lepiej. Oto trufle – rosnące pod ziemią grzyby, dla których smakosze tracą głowy. Potrafiące uczynić z prostego posiłku królewskie danie.
Piemont i trufle
Jestem na północy Włoch, w Piemoncie – mało odwiedzanym przez turystów regionie, który słynie z wina i właśnie z trufli. Okaz, który mam w dłoniach, pójdzie w świat, osiągając z każdym kilometrem podróży i kolejnym pośrednikiem coraz wyższą cenę. Choć pewnie nie taką, jaką zapłacono za słynną truflę mającą zaledwie 0,07 grama – 140 euro. Jeżeli wydaje się wam, że to niewiele, to przeliczcie, ile wychodzi za kilogram (2 mln euro!).
Ile kosztuje najdroższe jedzenie świata? Przygotuj się na ceny liczone w dziesiątkach tysięcy dolarów
Luksus przyciąga sam w sobie. Może być nawet zabiegiem marketingowym, bo drogie produkty i usługi odruchowo postrzegamy jako lepsze niż te tańsze. Dobrze wiedzą o tym także restauracje. Pal...Piero Gardini, mieszkający we wsi nieopodal Alby, jest jednym ze zbieraczy. Truflę, którą dał mi powąchać, znalazł poprzedniego dnia. Czeka właśnie na kupca, który już jedzie, by odebrać od niego towar. Gardini mógłby być jednym z bohaterów dokumentu „Truflarze”, zdobywającego kolejne nagrody na festiwalach filmowych.
Jest sędziwy, zna tutejsze lasy jak własną kieszeń, a aromatyczne grzyby zbiera nie dla ogromnych zysków (te przypadają w udziale głównie pośrednikom), lecz dlatego, że to po prostu lubi. To czynność polegająca na przemierzaniu kolejnych kilometrów, dająca poczucie harmonii z naturą. I pozwalająca cieszyć się widokiem unoszącej się nad łąkami mgły, gdy wyrusza się o świcie do lasu.
Alba
Symbolem Alby – miasta, do którego zajeżdżam następnego dnia – trufle stały się jednak dopiero w latach 30. ubiegłego wieku. To wtedy Giacomo Mora, jeden z piemonckich łowców grzybów, wymyślił targi truflowe. Odbywają się one do dziś, raz w roku jesienią, przyciągając do stawianego w mieście ogromnego namiotu tłumy turystów i szukających okazji do ubicia interesu handlarzy.
Alba ma średniowieczny rodowód, o czym przypominają sylwetki wież obronnych wybijających się nad mury miejskie. Centrum wyznaczają tu kwartały ciągnące się pomiędzy placami Savona i Garibaldi, pełne eleganckich butików włoskich marek i delikatesów z lokalnymi przysmakami oraz małych punktów prowadzonych przez piemonckich rzemieślników. Odbijam w jedną z wąskich ulic okrążających późnogotycką katedrę San Lorenzo z XV w. (jak na włoskie standardy w architekturze sakralnej jest dość nietypowa, bo wzniesiona z czerwonych cegieł) i prowadzących ku rzece Tanaro, skąd rozciąga się wspaniała panorama na odległe o pół godziny jazdy Alpy.
Barolo i wino
O ile Alba uchodzi za centrum przemysłu truflowego, o tyle miasteczko Barolo jest sercem świata winnego. Na pofalowanych zboczach wokół tej miejscowości ciągną się rzędy winorośli szczepu nebbiolo. Patrzę na nie z wieży zamku Falletti. Urządzono w nim interaktywne muzeum wina. Sunę wzrokiem po winnicach, które produkują jedne z najdroższych win świata.
– Barolo nie ma tańszego odpowiednika – mówi mi Claudio z Muzeum Wina. – Zamiast szampana możesz kupić niewiele gorszą hiszpańską cavę, francuskie bordeaux ma kilka kategorii cenowych. Tymczasem barolo zawsze wymaga wysupłania większych pieniędzy. Ale też jego jakość zawsze będzie najwyższa z możliwych. Kilkaset złotych za butelkę to początkowy pułap cenowy. Ale jeżeli masz więcej gotówki na zbyciu, bez trudu znajdziesz butelki warte i kilka tysięcy złotych.
Miasteczko Barolo jest uroczą miejscowością, która jednak sama w sobie niespecjalnie wyróżnia się na tle innych na północy Włoch. Turyści przyjeżdżają tu jednak nie dla architektury czy zabytków, lecz właśnie dla rubinowego trunku. – Dziś trudno w to uwierzyć, ale jeszcze kilkadziesiąt lat temu okolice Barolo były rejonami dość biednymi – wyjaśnia mi Claudio. – Dopiero na przełomie lat 70. i 80. XX w. tutejsze czerwone wina zaczęły zdobywać sławę.
W samym centrum Barolo znajduję Museo dei Cavatappi, czyli muzeum korkociągów. W gablotach zgromadzono tu ponad 600 przedmiotów o wszystkich możliwych kształtach. Wiele z nich wykonali na zamówienie prawdziwi mistrzowie fachu. Kościane, złote lub perłowe rączki świadczyły o zamożności właściciela.
Rowerem wokół Barolo
Gdy kilka godzin później wsiadam na wypożyczony rower, by zrobić rundkę po okolicy, wpadam w urzekający krajobraz oblany złotawym światłem. Na horyzoncie widzę poszarpane szczyty Alp, na wyciągnięcie ręki mam pofalowaną linię winorośli, pomiędzy nimi widać odrestaurowane zabytkowe budynki.
Klasyczna pętla rowerowa, otaczająca niemal wszystkie gminy Barolo, ma blisko 50 km. I choć jest to dystans możliwy do pokonania w jeden dzień, lepiej rozbić go na kilka etapów, by mieć czas na zwiedzanie i degustację win.
W La Morra, wiosce w zachodniej części Barolo, zatrzymuję się nieco dłużej. Chcę przejść się po historycznym centrum usianym barokowymi kościołami i zajrzeć do sklepów z winami, których ciąg prowadzi do Piazza Castello, głównego placu miejscowości. Tuż obok niego XVIII-wieczna ceglana dzwonnica pozwala (jeżeli wespnie się po schodach) unieść się nad terakotowe dachy budynków i bez przeszkód ogarnąć wzrokiem niemal całą dolinę.
Gdzieś tam w dole, już poza granicami La Morra, stoi kolorowy kanciasty budynek nazywany kaplicą Barolo (oficjalnie: Madonna delle Grazie). Gdy zatrzymuję przy nim rower, muszę pożegnać wyobrażenia o klasycznych freskach, cherubinach i baroku, których bym się tu spodziewał – jesteśmy w końcu we Włoszech! Ten budyneczek przypomina sen w technikolorze. Skrzy się jaskrawymi barwami, domagając się momentalnie uwagi.
Kaplicę w 1914 r. zbudowali rolnicy, tworząc miejsce nie tylko do modlitw, ale też do ochrony przed sezonowymi opadami. W latach 70. ziemię wraz z budynkiem kupił Bruno Ceretto. I był to ostatni moment, by uchronić świątynię przed rozpadnięciem się. Na jego zlecenie amerykańscy artyści Sol LeWitt i David Tremlett zamienili budynek w dzieło sztuki (zapłatą za pracę były ponoć butelki wina produkowanego przez Ceretta). Twórcy zalali budynek kolorowymi pasami i geometrycznymi formami. – Chciałem stworzyć miejsce, gdzie można miło spędzić dzień, posiedzieć, wypić lampkę wina, poczytać książkę, a może też pomodlić się – wyjaśniał Tremlett.
Siła tego projektu polega w dużej mierze na kontraście – w przesiąkniętym tradycją Barolo ta kolorowa jak rajski ptak kaplica sprawia wrażenie przybysza z innej planety. Nie dziwi więc, że przyciąga turystów, fotografów i miłośników pikników.
Monforte d’Alba
Sztuka obecna jest zresztą w tych regionach w przeróżnych formach. Przekonuję się o tym, docierając do wioski Monforte d’Alba, miejsca widniejącego na liście I borghi più belli d’Italia („Najpiękniejsze wioski we Włoszech”). Średniowieczną mieścinę oplatają strome brukowane uliczki zabudowane okazałymi willami w kolorze ochry.
Na jednej z karczm widzę tabliczkę upamiętniającą tragiczne wydarzenia z XI w. Miejscowość była miejscem życia dla kilku pokoleń katarów – uznawanych przez papiestwo za heretyków członków ruchu, który powstał po rozłamie Kościoła. W 1028 r. arcybiskup Mediolanu zdobył tutejszy zamek i deportował ich do swojego miasta. Tam, nie chcąc wyrzec się swoich przekonań, płonęli na stosach.
Idę do Audytorium Horszowski – niesamowitego teatru na otwartym powietrzu. Jego schody, służące też za miejsca do siedzenia, porośnięte są równo przystrzyżoną bujną trawą. Obok stoi wysoka ceglana dzwonnica z XIII w. Działalność tego miejsca zainaugurował w 1986 r. polski pianista Mieczysław Horszowski, chwaląc doskonałą akustykę piemonckiego teatru.
Od tego czasu audytorium co roku gości festiwal jazzowy, a w sezonie staje się areną niemal codziennych koncertów i spektakli. Jest jednym z przykładów na to, że w Barolo doznania kulinarne swobodnie przenikają się z artystycznymi, a proste radości dostępne są na każdym kroku. Kęs obsypanego truflami makaronu, muzyka w cieple wieczoru, kieliszek czerwonego wina, kameralny krajobraz niewiele zmieniony od setek lat. Czego chcieć więcej?
Barolo – informacje praktyczne
Dojazd
- Najbliższe lotniska znajdują się w Turynie i Mediolanie (ok. 100 i 200 km). Do Mediolanu można się do-stać tanimi liniami m.in. z Warszawy.
- Z Turynu dojedziesz do Alby pociągiem lub autobusem do Barolo – z przesiadką w Albie.
- Autem dojazd na miejsce zajmuje z Warszawy ok. 18 godz. o pokonania jest ponad 1,6 tys. km.
Noclegi
- Najprzyjemniejszymi noclegami w Barolo i okolicznych gminach są gospodarstwa agroturystyczne. Stosunkowo atrakcyjną ofertę ma Cà San Ponzio – posiadłość leżąca niecałe 2 km od Barolo.
- Oszczędni mogą zdecydować się na leżący tuż obok kemping Sole Langhe; pięknie położony, kameralny i zacieniony.
Wino
Miejsc do degustacji wina w okolicach Barolo nie brakuje. Ja polecam wizytę w enotece La Vite Turchese w samym miasteczku, gdzie dowiesz się wszystkich szczegółów na temat poszczególnych win, spróbujesz ich i oczywiście będziesz mógł zakupić wybrane w sklepiku.
Źródło: archiwum NG.