Andaluzja: Kraina tysiąca i jednej nocy. Tu spotykają się kultury
Andaluzja to skrzyżowanie wschodu i zachodu, tysiące lat historii i najsłynniejsze fiesty w całej Hiszpanii.
- Agnieszka Bielecka
Podróż na wschód
Grenada stoi na kulturowym rozdrożu. Przytulone do zboczy Sierry Nevady miasto przez ponad osiem stuleci było bastionem mauretańskich rządów i sercem arabskiego państwa Al-Andalus. Tutaj także, na krótko przed wyruszeniem Kolumba do Indii, skończyło się islamskie panowanie w Europie.
Symbolem późniejszych czasów jest imponująca katedra Santa María de la Encarnación. Zaplanowana jako triumf królowej Izabeli Katolickiej, stoi – jak większość andaluzyjskich kościołów – na fundamentach dawnego meczetu. Kamienną świątynię otacza chaos orientalnego bazaru. Dziesiątki straganów z tkaninami z Maroka i tęczowymi szklaneczkami do herbaty sprawiają, że w mgnieniu oka przenoszę się na Wschód. Orientalne akcenty najlepiej jednak odkrywać po drugiej stronie alei Gran Vía.
Ze względu na dziesiątki arabskich knajpek mieszkańcy znają to miejsce jako Calle de las Teterías, czyli ulicę Herbaciarni. Z okien sklepików kuszą góry pistacjowych słodyczy ociekających miodem. Po malutkie sezamowe obwarzanki wyjęte przed chwilą z pieca od razu ustawia się kolejka. Ulica Herbaciarni to brama labiryntu Albayzínu – dzielnicy arabskiej. Przez okienka w drewnianych bramach przyglądam się bujnym zaroślom cármenes – ogrodów otaczających zamożniejsze andaluzyjskie domy. Brukowane uliczki unikają kątów prostych, raz po raz wchodzę na udekorowane fontannami placyki.
Na białych murach czytam orientalnie brzmiące nazwy ulic, wypisane na ceramicznych kafelkach azulejos. Grenada, studenckie miasto, słynie z tradycji darmowych tapas, czyli przekąsek podawanych do napojów w praktycznie każdym barze. O ile w innych miastach tapas to miseczka fistaszków, w Grenadzie za cenę drinka można spróbować najlepszych andaluzyjskich smaków. Grillowane bakłażany z miodem, kanapki z pikantnym chorizo, trójkąty ziemniaczanej tortilli to doskonałe dodatki do mocnego miejscowego wina.
Gdy późnym wieczorem po kilkugodzinnym koncercie wracamy, plac Mirador San Nicolás nadal jest pełen ludzi. Ktoś gra na gitarze, goście restauracji dopijają drinki, wszyscy siedzą zwróceni w stronę podświetlonych murów tysiącletniej twierdzy Alhambry. Po arabsku oznacza to „czerwony zamek”. Za murami kryją się tarasy chłodzone strumieniami wody, podcienia, fontanny i rzeźbione sklepienia. Zgodnie z muzułmańską tradycją otaczające pałace ogrody Generalife miały być tak przyjemne, by mogły wyobrażać muzułmański raj, przedstawiany jako niebiański ogród.
Białe miasta
Ernest Hemingway pisał, że jest tylko jedno miejsce w Hiszpanii, gdzie powinno się spędzić miesiąc miodowy: usytuowana na skraju przepaści Ronda.
Ronda jest jednym z dziesiątków andaluzyjskich białych miasteczek, których historia sięga czasów arabskich. Śnieżnobiałe zabudowania miasteczka wznoszą się po obu stronach 120-metrowego wąwozu. Kamienny most Puente Nuevo spina ściany klifów, łącząc starą i nowszą część miasta, powstałą po podboju arabskiej osady w czasie rekonkwisty. Ślady arabskiej przeszłości widać na każdym kroku.
Dziedziniec pałacu Mondragón okalają podcienie z łukami w kształcie podkowy, dzwonnica kościoła jest przerobionym minaretem. Zatrzymuję się na dłużej w Casa del Rey Moro, czyli Domu Mauretańskiego Króla, z którego 365 schodów podziemnego korytarza wiedzie na dno kanionu. Korytarz miał umożliwić zaopatrzenie w wodę z rzeki w czasie oblężenia. Z tajemnego zejścia korzystały także córki arabskich władców, które mogły zażywać kąpieli z dala od ciekawskich oczu.
Ronda jest sercem stricte hiszpańskich tradycji. Plaza de Toros, najstarsza arena korridy w Hiszpanii, to kolebka współczesnej sztuki walk z bykami. Pochodzący z miasteczka Francisco Romero ustalił obowiązujący do dziś kodeks zasad, a jego wnuk Pedro został jednym z najsłynniejszych toreros w historii. Do dziś w pierwszych dniach września odbywa się w Rondzie słynna Corrida Goyesca: uczestnicy walczą w strojach z stylizowanych na XIX-wieczne, a kostiumy projektują największe domy mody.
Wydaje się, że po wizycie w Rondzie nic mnie już nie zaskoczy, ale kiedy staję wreszcie na wieży, nie mogę złapać tchu, trochę ze zmęczenia, choć przede wszystkim z zachwytu. Białe ściany i czerwone dachy, oliwkowozielone wzgórza, a na samym dole wody jeziora to niezwykły krajobraz Andaluzji, zupełnie innej od hałaśliwych kurortów wybrzeża.