Reklama

Wschód w rytmach jazzu, country, bluesa – 14 dni

Zabierz mnie tam, gdzie się dużo dzieje – poprosiła taksówkarza Madonna, kiedy po raz pierwszy przyjechała do Nowego Jorku. I wiecie, gdzie ją zawiózł? Na Times Square. To skrzyżowanie o każdej porze dnia i nocy pulsuje feerią gigantycznych neonowych reklam, rozbrzmiewa klaksonami, wypełnia się zwartą masą przechodniów. Tutaj znajdują się słynne broadwayowskie teatry, redakcje kolorowych magazynów (m.in. Vogue’a), tutaj też nowojorczycy witają Nowy Rok. Stąd rozpoczynamy marsz w dół wyspy. Układ Manhattanu jest klarowny. Aleje, główne arterie miasta, przebiegają z południa na północ, a przecinające je pod kątem prostym ulice tworzą z nimi układ prawie idealnej szachownicy. Prawie, bo ukośnie biegnący Broadway zaburza nieco harmonię planu. Najlepiej zobaczyć to z lotu ptaka, wjeżdżając windą na 86. albo 102., ostatnie piętro Empire State Building. Mimo iż jakiś czas temu wieżowiec stracił tytuł najwyższego na świecie, w dalszym ciągu dominuje nad Nowym Jorkiem. Ma jednak wielu wspaniałych konkurentów, jak choćby spektakularny Chrysler Building – o rok młodszy (z 1930 r.) gmach w stylu art déco z niebanalnym zwieńczeniem ze stali. Warto pofatygować się do zbiegu Broadwayu i 5. Alei, żeby zobaczyć 22-kondygnacyjny Flatiron Building zaprojektowany na początku XX w. przez słynnego architekta Daniela H. Burnhama. Z perspektywy parku Madison Square ten trójkątny budynek wygląda jak płaska kartka papieru.
Mówiąc o wysokościowcach Manhattanu, nie sposób nie wspomnieć o tych, których już nie zobaczymy. Po bliźniaczych wieżach WTC pozostały tylko wielka dziura, bolesna pamięć rodzin ofiar i wystawa fotograficzna przy siatce odgradzającej spacerowiczów od Strefy Zero – obecnie wielkiego placu budowy. W ciągu najbliższych lat w otoczeniu trzech wieżowców stanąć ma ponad pięćsetmetrowa Wieża Wolności zaprojektowana przez Daniela Libeskinda. Projekt śmiały i kosztowny, ale właśnie takie tworzą to miasto.

Tego lata można było podziwiać cztery ogromne wodospady spływające kaskadami wody pompowanej z East River. Jeden z nich został umieszczony pod mostem Brooklyńskim, ściągając na nabrzeże rzeszę miłośników sztuki współczesnej. Rozliczne atrakcje Manhattanu najlepiej śledzić w tygodniku The Village Voice. My na wieczór wybraliśmy sobie wizytę w Smalls – klubie wielkości pokoju z kuchnią, w której samemu można sobie zaparzyć herbatę (gratis!) i posłuchać wschodzących gwiazd nowojorskiej sceny jazzowej. Ponieważ w tym klubie nie serwuje się alkoholu, można wskoczyć przed koncertem (ostatni zaczyna się grubo po północy) na martini do wytwornego Campbell Apartment, który znajduje się na równie eleganckim dworcu kolejowym Grand Central. Wchodząc po schodach do baru, warto zwrócić oczy ku górze, na rozgwieżdżone ponad 2 tys. złotych gwiazd niebo zdobiące sklepienie głównej hali dworcowej.
W Nowym Jorku po klubach i barach można w zasadzie włóczyć się przez całą noc, 365 dni w roku, i podobnie jak Audrey Hepburn w Śniadaniu u Tiffany’ego skończyć wczesnym świtem z bułką w ręku pod najbardziej pożądanym sklepem jubilerskim w kraju.

Na prawdziwe śniadanie udajemy się w górę wyspy, do słynnych delikatesów Zabar’s. Składa się ono z kawy, bajgla (obgotowanej i upieczonej drożdżówki w kształcie opony) z serkiem śmietankowym i plastrem wędzonego łososia. Zaledwie trzy aleje dzielą nas od Central Parku. Brama Myśliwych usytuowana przy 81. Ulicy i Central Park West prowadzi prosto do Wielkiego Trawnika – miejsca gier i odpoczynku, a także letnich darmowych koncertów. Kierując się cały czas na wschód, docieramy do gmachu Metropolitan Musem of Art, którego bogactwo zbiorów może przytłoczyć ogromem. Do tej wizyty trzeba się zawczasu przygotować i wybrać interesującą nas epokę i kontynent. Zwiedzanie radzimy zakończyć na dachu obiektu, na którym obecnie stoją kolorowe rzeźby Jeffa Koonsa. Stąd roztacza się wspaniała panorama parku z okalającymi go drapaczami chmur. Tym żywym obrazem rozstajemy się z Manhattanem, żeby po trzech godzinach jazdy pociągiem zawitać do stolicy.
Pierwsze zetknięcie z Waszyngtonem może rozczarować. Nie znajdziemy w nim ani oszałamiających wieżowców (żadna z tutejszych budowli nie przewyższa Kapitolu), ani supermodnie ubranych ludzi (większość mieszkańców stanowią zuniformizowani urzędnicy państwowi), ani tym bardziej rozbuchanego życia nocnego. Zobaczymy natomiast majestatyczną architekturę, nietypowy jak na amerykańskie miasta promienisty rozkład ulic (pierwszy plan stolicy stworzył Francuz Pierre Charles L’Enfant), dużo zadbanej zielonej przestrzeni, a przede wszystkim wspaniałe darmowe muzea.

Mając do dyspozycji tylko jeden dzień, należy niezwłocznie udać się w kierunku The National Mall, ponadtrzykilometrowej parkowej promenady ciągnącej się między Kapitolem a pomnikiem Lincolna. Z dworca Union Station w linii prostej prowadzi do siedziby Kongresu 1. Ulica, przy której znajduje się też Biblioteka Kongresu (1800 r.), największa na świecie. Obchodząc neoklasycystyczny Kapitol, docieramy do tarasu widokowego, z którego można podziwiać wstęgę zieleni z aż 13 muzeami! Większość należy do Instytutu Smithsonian, którego centrum informacji turystycznej zorganizowano w „średniowiecznym” zamku po naszej lewej stronie. Stosunkowo nową atrakcją jest Muzeum Amerykańskich Indian. Podobno ma najlepszą stołówkę w okolicy.

Reklama

Z kolei w piątki wieczorem chętnie odwiedzanym miejscem jest Muzeum Historii Naturalnej, bynajmniej nie ze względu na szkielety dinozaurów czy pawilon z motylami, ale jazzowe koncerty połączone z kolacją. Największym magnesem ściągającym wszystkich na Mall jest przypadające na pierwsze dwa tygodnie kwietnia Święto Kwitnącej Wiśni. Tysiące podarowanych przez Japończyków drzewek wiśniowych ozdabia bladoróżowym kwieciem duży zbiornik wodny nieopodal pomnika Jeffersona. Stąd idąc 15. Ulicą, dochodzimy do Białego Domu, którego, niestety, nie można zwiedzać. Warto za to wybrać się do rodzinnej posiadłości Thomasa Jeffersona w położonym o 2,5 godziny drogi samochodem Charlottesville w stanie Wirginia. Przepięknie osadzone na wzgórzu Monticello to perełka architektury. Wspaniały dom w stylu palladiańskim, z wyraźnymi wpływami francuskimi w postaci białej kopuły, otoczony jest równie wspaniałym ogrodem. Ten trzeci prezydent Stanów Zjednoczonych, autor Deklaracji Niepodległości, prawnik, architekt i zapalony ogrodnik, bezskutecznie próbował wyhodować w nim winorośl na większą skalę. Jego praca nie poszła jednak na marne, bo dzisiaj okoliczne tereny porastają winnice. Jesienią można zwiedzić posiadłość „szlakiem wina”.

Nasza trasa wiedzie dalej na południowy zachód. Mając za cel podróży główne wejście do parku Great Smoky Mountains, musimy przejechać przez Pigeon Forge. Przy głównej ulicy tego dziwnego miasta stoją monstrualne plastikowe dinozaury na przemian z bezalkoholowymi barami (w mieście obowiązuje prohibicja), sklepy z butami kowbojskimi i pseudoetnicznymi souvenirami. Najważniejszą z tutejszych atrakcji jest oczywiście Dollywood! Należące do Dolly Parton wesołe miasteczko jest raczej przeznaczone dla rodzin z dziećmi, chociaż skala przedsięwzięcia zrobi wrażenie na każdym. My od szybkich kolejek górskich i kopalni, w której straszy, wolimy koński show. Dolly to profesjonalistka i taki też ma zespół kaskaderów prowadzących na arenie zawody-bitwy między Północą a Południem. Przed występem w powozowni gra lokalny zespół country, a w trakcie pokazów podawana jest kolacja, którą jada się tutaj rękoma. Dolly co prawda nagina nieco historię Ameryki, ale to nic nie szkodzi, bo przedstawienie, w którym oprócz koni bierze udział bydło rogate, strusie, świnki, gołębie i około 1 200 widzów, nie ma sobie równych. Wczesnym rankiem, mając nadzieję na uniknięcie korków, wyruszamy na spotkanie Wielkich Zamglonych Gór. No cóż, nie jesteśmy odosobnieni. Pokonanie zaledwie 17-kilometrowej pętli widokowej Cades Cove trwa wieki, ale czekanie wynagradza zamglona trawiasta dolina i wyłaniające się z lasu jelenie. Należące do łańcucha Appalachów Smokies są ponoć najczęściej odwiedzanym parkiem narodowym w Stanach. Great Smoky Mountains Institute w Tremont organizuje 5-dniowe piesze wycieczki na łono przyrody, jednak my eksplorację leśnych szlaków i odwiedziny w rezerwacie Czirokezów musimy odłożyć do kolejnej wizyty, bo przed nocą chcemy dojechać do Nashville, gdzie czeka nas nie lada gratka.

Dziś w Bluebird Cafe gra czterech twórców piosenek, którzy piszą je dla wielkich gwiazd występujących na deskach pobliskiej Grand Ole Opry – najważniejszej sceny muzyki country. Mały klub goszczący co wieczór inny zestaw muzyków (o 18.00 grają autorzy chwilowo nieznani, a o 21.00 ci z dorobkiem) jest wypakowany po brzegi. Nie ma co liczyć na wolny stolik bez wcześniejszej rezerwacji. A naprawdę warto, bo piosenki odarte z show-biznesowego blichtru wyciskają łzy. Fan country music powstałej na początku XX w. z połączenia bluesa z folkiem z Appalachów lepiej trafić nie może.

Autostradą nr 100 udajemy się na obrzeża Nashville, do Loveless Cafe – wyśmienitej restauracji z małym sklepikiem sprzedającym szynkę, dżemy i pyszne kanapki! Tuż za nim znajduje się wjazd na Natchez Trace Parkway, historyczny szlak indiański, którym w pierwszej ćwierci XIX w. Kaintucks, flisacy spływający w dół rzek Ohio i Missisipi, wracali piechotą do domu. Gdybyśmy jechali prosto do Nowego Orleanu, ta kojąca zielenią i falistymi wzgórzami widokowa trasa byłaby wymarzona. Niestety, musimy z niej zboczyć, bo mamy w planach jeszcze jedno „muzyczne” miasto stanu Tennessee.

Memphis to niekwestionowana stolica bluesa, choć sławę zawdzięcza przede wszystkim Elvisowi. Niecałe sto lat temu w barach przy Beale Street robotnicy z pól bawełny zaczęli śpiewać swoje „smutne” piosenki. Dzisiaj w to samo miejsce tłumy turys-tów przychodzą na piwo i koncerty grane w klubach i ulicznych zaułkach przez znakomitych białych i czarnoskórych bluesmanów. Memphis to również stolica pieczonych na ruszcie żeberek. Podczas dorocznego święta Memphis In May do zawodów o tytuł mistrza barbecue stają setki drużyn. Fama głosi, że najlepsze żeberka można zjeść w eleganckiej restauracji Rendezvous lub sieciowej Corki’s Ribs & BBQ. Ważne, żeby spróbować i tych „suchych”, natartych przyprawami, i „mokrych”, w słodkawo-pikantnym sosie.
Postanawiamy pójść na całość i prócz wielkiego żarcia zafundować sobie noc w luksusowym hotelu Peabody. Jego największą atrakcją są... kaczki! Codziennie o 11.00 rano w głównym hallu rozwijany jest czerwony dywan prowadzący od wind do kamiennej fontanny na środku sali. Ze swojego „pałacu” na dachu hotelu zjeżdżają kaczki, które ku uciesze turystów, pędzą do wody, gdzie pluskają się aż do 17.00, kiedy to wracają windą na górę. Niewiarygodne? Nie w Ameryce.


Nie można wyjechać z Memphis, nie zatrzymawszy się w jeszcze dwóch miejscach: Sun Studio i Graceland. Pierwsze z nich to legendarna wytwórnia płytowa, w której Elvis Presley nagrał swój debiutancki singel That’s All Right Mama. Wśród wykonawców studia znajdziemy też inne meganazwiska, jak chociażby B.B. King, Johnny Cash, Roy Orbison czy Bono z zespołem U2. Drugie to oczywiście kiczowata posiadłość samego „króla rock and rolla”, cel pielgrzymek z całego świata. Dwa lata temu w Graceland gościł Geor-ge W. Bush z ówczesnym premierem Japonii Junichiro Koizumim, który stoi na czele fanklubu Presleya w Tokio!

Podróżując szlakiem muzycznych gigantów, nie pozostaje nam nic innego, jak udać się do kolebki jazzu. Chociaż Nowy Orlean wciąż liże rany po huraganie Katrina, miasto potrzebuje nas – turystów. Szczęśliwym trafem ocalało to, co z punktu widzenia przybyszów najważniejsze – Dzielnica Francuska. Pełna uroku, wdzięcznej piętrowej zabudowy z koronkowymi żeliwnymi balkonami, nieskrępowanej atmosfery, zapachów jambalaya i oczywiście znakomitej muzyki. Największe miasto Luizjany najatrakcyjniejsze jest podczas słynnego Mardi Gras, czyli obchodów końca karnawału we wtorek przed środą popielcową. Parady sunące wówczas St. Charles Avenue i Canal Street wyglądają jak nie z tej ziemi. Gigantyczne rzeźby ozdabiające floats – platformy „płynące” wraz z poprzebieranymi uczestnikami ulicznej zabawy – można obejrzeć po drugiej stronie rzeki Missisipi, w muzeum Mardi Gras World. Nie trzeba jednak czekać na specjalną okazję, żeby poczuć atmosferę Nowego Orleanu. Smak szaleństwa Bourbon Street serwuje na co dzień (uwaga do panów: zaopatrzcie się w sznury plastikowych korali – w zamian za nie niektóre panie pokazują swoje wdzięki). W niedzielne popołudnia z kolei orkiestry dęte obsługujące wesela i pogrzeby organizują spontaniczne przemarsze ulicami, zatrzymując się w ulubionych barach. Wieczorami w klubach światowego formatu muzycy, jak choćby członkowie rodu Marsalisów grający w Sung Harbor, pielęgnują jazzową spuściznę po wielkim nowoorleańczyku Louisie Armstrongu. Pobyt w tym wspaniałym mieście nie może się obyć bez skosztowania wyśmienitej lokalnej kuchni, w której odnajdziemy akcenty karaibskie, kreolskie, hiszpańskie, francuskie i amerykańskie. W barach ostrygowych przyrządza się owoce morza na przeróżne sposoby. Proszę się otworzyć i zaryzykować smażone ostrygi podawane z musztardowym sosem remoulade. Naprawdę palce lizać! Niektóre restauracje serwują też mięso aligatora. Ale my zamiast na talerzu wolimy zobaczyć gada w jego naturalnym otoczeniu.

Subtropikalny rezerwat Okefenokee wygląda jak żywe tło do filmu grozy. Z czarnych wód wyrasta tajemni-czy las cypryśników błotnych o pniach pokracznie rozstawionych u nasady. Wokoło słychać złowieszczy rechot żab, których jest tu około 40 gatunków. Są też rośliny mięsożerne, ptaki drapieżne, czarne baribale, aligatory, stada komarzych krwiopijców. No i my. Przed nami byli tu Czoktawowie, którzy czując pod nogami trzęsawiska, nazwali je „drżącą ziemią”. Chcąc wyrobić sobie pojęcie o tych leżących na pograniczu Georgii i Florydy najrozleglejszych w Ameryce Północnej bagnach, najlepiej dołączyć do grupy turystów z przewodnikiem. Co odważniejsi wynajmują kajaki i wiosłują przez cały dzień, by wieczorem spocząć pod gołym niebem na drewnianym pomoście (wymagany namiot, płyn na komary i znacznie wcześniejsza rezerwacja). My nie zostajemy tu na noc. Chcemy jeszcze odwiedzić największą „starówkę” Ameryki.

Kiedy w 1733 r. brytyjski generał James Oglethorpe z grupą kolonistów przybyli na Wschodnie Wybrzeże, Geor-gia była jednym wielkim sosnowym lasem. Wkrótce u ujścia rzeki Savannah powstało miasto zbudowane wokół 24 skwerów. Dziś większość z nich otaczają rezydencje z różnych epok. Tu trzeba dodać, że Savannah była jednym z kluczowych ośrodków Bawełnianego Szlaku i właśnie dzięki dochodom z handlu bawełną w mieście budowano tak okazałe wille, jak np. zaprojektowany w stylu regencyjnym Owens-Thomas House. Ciekawostką budowlaną tego i wielu innych domów jest użycie zaprawy tabby powstałej z wymieszania muszli ostryg, wapna i piasku.

Spacerując ulicami zacienionego dwustuletnimi drzewami miasta, spróbujcie rozpoznać skwer Chippewa, na którym Forrest Gump opowiadał historię swojego życia, zajadając się czekoladkami. Polecam też wycieczkę poza historyczną dzielnicę, do plantacji Wormsloe. Aleja prowadząca do dawnej posiadłości rodziny Jonesów tworzy fantastyczny zielony tunel 400 dębów porośniętych luizjańskim mchem. Dopełnieniem klimatu rodem z Przeminęło z wiatrem z pewnością będzie popołudniowa herbatka (mrożona!) pita do ciasteczek w eleganckiej saloniko-jadalni kameralnego pensjonatu.
Ostatnim przystankiem naszej trasy jest miasto, do którego Scarlett O’Hara jeździła po modne stroje. Po drodze zbaczamy z trasy, by zjeść obiad w słynnej Whistle Stop Café. Senne miasteczko Juliette w stanie Geor-gia nabrało rumieńców, kiedy 20 lat temu trafiła tu ekipa filmowa poszukująca scenerii do Zielonych smażonych pomidorów. Po zakończeniu zdjęć właściciel „filmowej restauracji” dokupił prawdziwe sprzęty i tak na mapie kulinarnej Południa pojawiła się knajpa, którą nawiedzają typowi amerykańscy turyści i harlejowcy, przyjeżdżający do pobliskiego muzeum motocykli.

Stąd najlepiej podążyć w stronę stolicy Georgii starą drogą wiodącą wśród lasów i drewnianych domów z werandami, na których ludzie odpoczywają w bujanych fotelach. Atlanta ma największe lotnisko na świecie. Tutaj odbywają się zjazdy i konferencje, tutaj mają główne siedziby wielkie korporacje, takie jak AT & T czy Coca-Cola. W jej muzeum można zobaczyć linię produkcyjną napoju wymyślonego przez atlanckiego farmaceutę, spróbować, jak smakują różne odmiany coca-coli, np. waniliowa, i napoje gazowane popularne w różnych zakątkach globu.
Po drugiej stronie Centennial Olympic Park stoi gmach CNN, w którym warto podpatrzyć, jak pracują dziennikarze newsowi, a nawet samemu zostać prezenterem wiadomości. Do pozostałych atrakcji trzeba już niestety dojechać własnym transportem, bo Atlanta to przykład amerykańskiego miasta kultury samochodowej. Ma to jednak swój urok. Na przykład do Starlight Six Drive-In, kina samochodowego pod gwiazdami, najlepiej przyjechać z własnym składanym krzesłem, pizzą i butelką wina. Po seansie fajnie jest się trochę poruszać, przesiadając się z czterech dużych na cztery małe kółka przy butach. Do dyskoteki na rolkach Golden Glide przyjeżdżają czasami gwiazdy hip-hopu, ale nawet bez nich zabawa jest tu murowana.



No to w drogę – wschodnia część USA

■ W zasadzie cały rok, chociaż lipiec i sierpień zarówno na Wschodnim Wybrzeżu, jak i na południu Stanów jest lepki (średnia wilgotność powietrza wynosi 75 proc.) i upalny – temperatura bezlitośnie utrzymuje się w okolicach 40˚C w dzień i 30˚C w nocy.
■ Jadąc do Nowego Orleanu, Savannah i Atlanty, należy prześledzić prognozę pogody pod kontem tornad.

■ Starając się o wizę, należy umówić się na spotkanie z konsulem. Mieszkańcy województw: dolnośląskiego, śląskiego, opolskiego, małopolskiego i podkarpackiego umawiają się na wizyty w Krakowie, a mieszkańcy pozostałej części kraju – w Warszawie. Termin spotkania można uzyskać, dzwoniąc na numer 0 300 700 120 – z telefonów stacjonarnych w Polsce (4,88 zł za minutę) oraz *740 94 00 – z telefonów komórkowych (cena bez zmian).
■ Informacje na temat wiz są dostępne na stronie internetowej ambasady USA: http://polish.poland.usembassy.gov/visas/nonimmigrant_visas.html.

■ Bezpośrednie połączenia do Nowego Jorku oferuje PLL LOT (www.lot.com). Bilety ok. 2 000 zł w dwie strony. Lepiej polecieć na lotnisko Newark niż JFK, gdyż ma dogodniejsze połączenie z Manhattanem podmiejskimi pociągami NJ Transit – dojazd na Penn Station trwa pół godziny i kosztuje 15 USD. Z Atlanty na Newark można dolecieć tanimi liniami AirTran (www.airtran.com). Najtańszy bilet w jedną stronę kosztuje ok. 100 USD.

■ Nowojorskie żółte taksówki kursują po Manhattanie przez całą dobę. Średni koszt przejazdu wynosi ok. 12 USD.
■ Metro jest tańszym i częstokroć szybszym środkiem transportu – jeden przejazd to 2 USD. ■ Pociągiem – trasę Nowy Jork––Waszyngton pokonamy najszybciej. Podróż z Penn Station do Union Station trwa 3 godziny i 20 minut, a bilet w klasie ekonomicznej kosztuje 72 USD. Bilety można kupić przez internet (www.amtrak.com).
■ Wynajem samochodu. Żeby to zrobić, trzeba mieć prawo jazdy, najlepiej międzynarodowe, oraz kartę kredytową. Firmy wypo-życzające samochody doliczają 25 proc. całości rachunku jako depozyt zwrotny po oddaniu auta. Cena średniej klasy samochodu to ok. 350 USD na 12 dni. Uwaga! – drop off fee, czyli oddanie wozu w innym miejscu, niż został wypożyczony, wynosi ok. 650 USD (wynajmujemy na Union Station w Waszyngtonie, a oddajemy na lotnisku w Atlancie).
■ Jeśli chcemy zaoszczędzić na benzynie (ok. 3,5 USD za galon), należy wynająć Toyotę Prius. Zużycie paliwa spada o połowę!
www.budget.com, www.hertz.com, www.avis.com, www.nationalcar.com.
Nowy Jork:
■ Paramount Hotel – designerski, z ogromnymi obrazami Vermeera, ok. 270 USD za pokój 2-os.
www.nycparamount.com
■ W Times Square – modny sieciowy hotel z wyższej półki, ok. 430 USD za pokój 2-os. www.starwoodhotels.com/whotels
■ West Side YMCA – blisko Central Parku słynny klub sportowy z pokojami hotelowymi. Dwójka ok. 105 USD. www.ymcanyc.org
■ The Pod Hotel – hotelik dla plecakowiczów. Pokój 2-os. z łazienką od 170 USD.
www.thepodhotel.com
Waszyngton:
■ Tabard Inn – o eklektycznym wystroju, pokój 2-os. ok. 113 USD. www.tabardinn.com
Pigeon Forge: (Sevierville, TN)

■ Calico Inn – pięknie położony pensjonat z widokiem na Great Smoky Mountains, z domowymi śniadaniami jadanymi przy wspólnym stole. Tylko trzy 2-osobowe pokoje gościnne – od 110 USD. www.calico-inn.com
Nashville:
■ Daisy Hill Bed and Breakfast
– wspaniały dom z pokojami gościnnymi w stylu skandynawskim, francuskim i szkockim. Ceny od 110 USD. www.daisyhillbedandbreakfast.com
Memphis:
■ The Peabody Mem-phis – luksusowy hotel nieopodal Beale Street, ok. 220 USD.
www.peabodymemphis.com
■ Heartbreak Hotel – obok Graceland, z basenem w kształcie serca; ceny 2-osobowego pokoju od 110 USD. www.elvis.com/epheartbreakhotel
Nowy Orlean:
■ Lamothehouse – wiktoriańska willa za rozsądną cenę (poza ok-resem Mardi Gras). Pokój 2 osobowy ze śniadaniem od 70 USD. www.lamothehouse.com
Okefenokee (Folkson, GA):
■ The Inn at Folkston – B & B w stylu starego Południa ok. 120 USD. www.innatfolkston.com
■ Savannah:
Savannah Bed & Breakfast Inn – najtańszy nocleg 99 USD; wspaniała atmosfera przy wspólnych śniadaniach i podwieczorkach.
www.savannahbnb.com
Atlanta:
■ Atlanta International Hostel
– doskonała lokalizacja; łóżko w osobnym pokoju 59 USD.
www.atlantahostel.com
■ Georgian Terrace Hotel – przepiękny stylowy hotel na wprost Fox Theatre przy głównej ulicy; pokój 2-osobowy od 170 USD.
www.thegeorgianterrace.com

■ Polecam Reuben sandwich
– kanapkę z chleba żytniego z peklowaną wołowiną, żółtym serem i kapustą na ciepło (ok. 15 USD) oraz koniecznie New York style cheesecake – lekko słonawy sernik z truskawkami (ok. 10 USD).
■ Proszę pamiętać, że kawa podawana w restauracjach jest zwykle bardzo słaba i jeśli chcemy coś mocniejszego, musimy pójść do kawiarni (np. sieciowej Starbucks).
■ Im dalej na południe, tym potrawy będą coraz tłustsze, ale i coraz ciekawsze – pierścienie słodkiej cebuli czy kawałki okry w panierce smażone na głębokim tłuszczu są wyśmienite. Należy ich szukać w dziale sides (dodatki) i jeśli zamawiamy danie główne, zwykle są za darmo. Jednym z ciekawszych dodatków, na jaki trafiłam, były frytki ze słodkich batatów posypane cynamonem.
■ W Nowym Orleanie nie można nie spróbować jambalaya, kreolskiej potrawy na bazie ryżu, owoców morza i pikantnej kiełbasy.
■ Savannah słynie z najlepszych krewetek. Typowe danie nazywa się shrimp and grits i składa się ze smażonych krewetek i kukurydzianego grysiku.
■ W restauracji należy zostawiać napiwek w wysokości 15-20 proc. sumy rachunku.

■ Różnica czasu między Polską a Wschodnim Wybrzeżem wynosi 6 godzin. Przekraczając granicę stanu Tennessee, musimy jeszcze cofnąć zegarki o godzinę.
■ Bilety na broadwayowskie show kosztują nawet 50 proc. taniej, jeśli kupimy je w dniu spektaklu.

■ Zalecane ubezpieczenie zdrowotne na czas pobytu. Cena polisy na 14 dni wynosi ok. 210 zł
i pokrywa koszy leczenia do 45 tys. USD. www.lucky.com.pl

■ Ambasada RP w Waszyngtonie, 2640 16th Street, N.W., Washington, DC 20009, tel. (001 202) 234 38 00
www.washington.polemb.net
www.nycvisit.com
www.villagevoice.com
www.nps.gov/nama
www.gsmit.org
www.visitmusiccity.com
www.neworleansonline.com
www.fws.gov/okefenokee
www.savcvb.com
www.wormsloe.org

Reklama

■ Książki: Śniadanie u Tiffany’ego T. Capote, Północ w ogrodzie dobra i zła J. Berendta, Zabić drozda L. Harpera.
■ Filmy: Manhattan w reż. W. Allena, Wożąc panią Daisy w reż. B. Beresforda, Smażone zielone pomidory w reż. J. Avneta, Mój kuzyn Vinny w reż. J. Lynna.

Reklama
Reklama
Reklama