Wywiad: Angelo d’Arrigo
Kiedy unoszą mnie prądy powietrzne, zmieniam się w ptaka, myślę jak ptak - mówi Angelo d’Arrigo, pionier awiacji naturalnej.
Trochę człowiek, trochę ptak
Małgorzata Brączyk: Pozazdrościł pan kondorom?
Angelo d’Arrigo: Przeczytałem kiedyś notatkę o pilotach, którzy zauważyli klucz kondorów nad Kordylierą Andyjską, na wysokości 10 tys. metrów. To mnie zelektryzowało. Postanowiłem polecieć śladami tych ptaków.
Dlaczego?
Od lat pracuję nad możliwościami lotu swobodnego, ekologicznego. Dzięki rozwojowi techniki człowiek może się dziś przemieszczać w powietrzu, może nawet kilkakrotnie przekroczyć prędkość dźwięku, ale nie umie latać powoli – tak jak robią to ptaki. Samolot nie potrafi też zawisnąć w miejscu, po prostu spada w dół. Nawet NASA nie jest w stanie skonstruować urządzenia latającego, które miałoby cechy orła. A ja chcę latać jak wielkie ptaki drapieżne. Powróciłem więc do rozwiązań, które dała nam sama natura. Dla mnie bycie pionierem awiacji naturalnej – tak bym nazwał to, czym się teraz zajmuję – jest ogromną przygodą i wyzwaniem. Mówiąc słowami bohatera filmu „Lawrence z Arabii”, czuję się marzycielem, który śni z otwartymi oczyma. Dzięki moim marzeniom udaje się zapisać nowe strony w historii ludzkich możliwości.
Zaczęło się od lotu z żurawiami syberyjskimi?
O pomoc poprosił mnie prof. Aleksander Sorokin z uniwersytetu w Moskwie. Otóż jeszcze niedawno naukowcy sądzili, że wszystkie zwierzęta wędrowne mają zapisaną w genach trasę migracyjną swego gatunku. Jeśli weźmiemy na przykład urodzonego w Kanadzie łososia, przewieziemy go samolotem i uwolnimy w Cieśninie Gibraltarskiej, to na chwilę składania jaj wróci on do Kanady. Ale już żurawie nie mają tej zdolności. One po prostu uczą się od rodziców – poznają i zapamiętują trasę podczas pierwszego przelotu wraz z nimi.
I postanowił pan zastąpić pisklętom rodziców?
Byłem przy narodzinach sześciu żurawi. Mówiłem do nich i karmiłem je. Od pierwszej chwili widziały „moje” skrzydła – lotnię w śnieżnobiałym kolorze – takim jak ich upierzenie. Nauczyłem je zdobywać pożywienie. A potem przeleciałem wraz z nimi nad Syberią do zimowisk. Wszystkie ptaki, które brały udział w naszym eksperymencie, były później monitorowane za pomocą GPS i prof. Sorokin mógł w Moskwie śledzić ich ruchy. Odkryliśmy fantastyczne rzeczy: w następnym sezonie żurawie wróciły tam, skąd z nimi wyruszyłem, praktycznie na tę samą łąkę, a podczas wędrówki odpoczywały dokładnie w tych miejscach, w których zatrzymywaliśmy się razem siedem miesięcy wcześniej. Jestem dumny, że moja misja rodzicielska w pełni się powiodła. Myślę, że było to możliwe, ponieważ stałem się po trosze żurawiem, dzięki temu ptaki nauczyły się trasy przelotu ode mnie. To był pełny sukces – i mój osobisty, i naukowy.
Ale skąd w ogóle taki pomysł?
Wzorcem dla mnie jest Konrad Lorenz, laureat nagrody Nobla, który odkrył, że pisklęta niektórych ptaków uznają za rodzica tego, kogo widzą, wykluwając się z jajka. Moje prace są kontynuacją jego badań. O ile jednak za nim kaczki i gęsi podążały na nogach, naśladując ludzi, o tyle ja odwróciłem tę sytuację i wkroczyłem do ich świata. Ptaki są stworzone, żeby latać, ja robię to dzięki technologii. Poraz pierwszy sport – bo przecież latanie na monopłacie to rodzaj sportu – wspomaga naukę. Zwykle to nauka sprawiała, że sport coraz bardziej się rozwijał. Mnie się udało odwrócić tę sytuację.
Po Syberii przyszedł czas na Mount Everest. Na monopłacie przeleciał pan nad najwyższą górą na Ziemi...
Pomysł pokonania Mount Everestu na lotni zrodził się przy piwie. Po prostu oglądając zdjęcia z alpinistą Hansem Kammerlanderem, który jako pierwszy zjechał z najwyższego szczytu świata na nartach, zainteresował mnie malutki, czarny punkt kilka metrów za narciarzem. Mogła to być plamka. Tymczasem był to orzeł stepowy, który podczas migracji przelatuje nad Mount Everestem. I wtedy pomyślałem: skoro może orzeł, to dlaczego nie ja?
Skonstruował pan też lotnię Leonarda da Vinci, wiernie kopiując jego projekt sprzed pięciu wieków.
Zrobiliśmy to w zespole. Jedynie pomysł był mój. No i ja wzbiłem się w powietrze. To było niezwykłe. Zdałem sobie sprawę, że da Vinci na swoim skrzydle nie wzniósł się w powietrze tylko dlatego, iż dostępne mu materiały – drewno i płótno – były zbyt ciężkie. Myśmy wykorzystali metale lekkie oraz akron – gdyby miał je Leonardo, historia awiacji zaczęłaby się pięć wieków temu. Jego projekt był absolutnie doskonały pod względem proporcji, cech aerodynamicznych. Da Vinci był geniuszem. Jego teoria lotu, badania nad prądami powietrznymi, termiką i wiatrami jest zdumiewająca w swojej aktualności.
Słyszałam, że na każdą wyprawę buduje pan nową lotnię. Poprzednio wzorował się pan na skrzydłach orłów i żurawi. Czy tym razem monopłat był odbiciem skrzydeł kondora?
Owszem. Robię tak, ponieważ zwykle latam razem z ptakami. Muszę się do nich dostosować. Jeśli ja i pani chcielibyśmy wybrać się na wspólną podniebną wycieczkę różnymi środkami lokomocji, musielibyśmy wyposażyć nasze „pojazdy” w silniki podobnej mocy. Jeśli pani będzie miała motor, a ja motorek, nie będziemy w stanie lecieć razem. Podobnie jest z ptasim towarzystwem. Żeby mieć skrzydlatych kompanów podróży, musimy dysponować takim samym sprzętem.
Dla mnie wszystkie ptasie skrzydła wyglądają podobnie.
Różnice są ogromne! Jedne ptaki, jak kaczki czy gęsi, trzepoczą skrzydłami, inne, jak orły i kondory, szybują, wykorzystując prądy powietrzne. Orzeł stepowy na wysokości dziewięciu kilometrów przy odpowiednim wietrze może pokonać ponad 500 kilometrów bez poruszania skrzydłami. To tak, jakby przejechać pół Europy samochodem na wyłączonym silniku. Ja też wykorzystuję prądy powietrzne. Oczywiście, każdy gatunek wyróżnia się specyficznymi cechami – np. kondor ma ogromne skrzydła, z charakterystycznymi lotkami na tylnej krawędzi, które zwiększają powierzchnię nośną, a dzięki swemu żaluzjowemu układowi pozwalają na lepsze wykorzystanie prądów termicznych.
Przelot nad Andami na lotni bez napędu był chyba trudnym wyzwaniem?
We wszystkim naśladowałem kondory. Leciałem, tak jak i one, na wysokości 9100 m n.p.m. Panowała tam temperatura niższa niż nad Mount Everestem – około minus 60OC. Ale nie jestem szaleńcem. Do każdej wyprawy przygotowuję się latami. Podczas ćwiczeń, treningów towarzyszy mi jedna myśl – chcę zrobić ten kolejny krok, ale przede wszystkim chcę wrócić. Zazwyczaj człowiek na wysokości 5000 m traci kontrolę nad swoimi odruchami. Inaczej zaś wygląda to w przypadku kogoś, kto stopniowo przygotowuje się do pokonania tej wysokości. Przelot nad Andami trwał ponad dwie godziny. Nie używałem tlenu, wykorzystałem technikę oddechu pranayama stosowaną w jodze. Pracowałem nad nią kilka lat. Będzie to można obejrzeć w filmie nakręconym dla National Geographic.
Podczas przelotu nad Everestem towarzyszył panu orzeł. Z Syberii nad Morze Kaspijskie szybował pan z żurawiami. Czy podczas wyprawy w Andy też miał pan skrzydlatego kompana?
Nie, tym razem nie miałem towarzysza. Ale przelot to tylko pierwszy etap przygody, będzie ciąg dalszy. W tej chwili wychowuję parę kondorów, w parku narodowym pod Etną, na 3000 m n.p.m. Na takiej wysokości zostaną niebawem wypuszczone w Andach, na ich rodzinnym Machu Picchu.
Czuje się pan naukowcem?
Czuję się eksploratorem. Ekscytuje mnie odkrywanie świata, którego jestem częścią. To, że mogę latać tak jak nasi skrzydlaci kuzyni, daje mi ogromną radość.
Wychował się pan w rodzinie, w której nigdy nie było alpinistów, lotników, miłośników sportów ekstremalnych. Skąd u Pana takie pomysły?
Zawsze chciałem latać. Kiedy unoszą mnie prądy powietrzne, zmieniam się w ptaka. Wtedy czuję się naprawdę wolny.
Żyje pan na granicy dwóch żywiołów, jest pan trochę człowiekiem, a trochę ptakiem. Ciekawi mnie, czy jest jeszcze coś, co pana zdumiewa?
Dziwi mnie np. to, że gdy jadąc z lotniska taksówką na spotkanie z panią utknęliśmy na trzy kwadranse w korku, nie udusiłem kierowcy… Ale bez żartów! Najbardziej zdumiewa mnie zdolność przystosowawcza człowieka. Możesz czuć się orłem, możesz frunąć nad Mount Everestem, a potem wracasz do Paryża, Rzymu – i żyjesz.
Angelo d’Arrigo jest wielokrotnym mistrzem świata w lotach ULM (superlekkich samolotów). Kilka lat temu porzucił zawody sportowe i poświęcił się nowej pasji, którą nazwał awiacją naturalną. Jako pierwszy na świecie przefrunął na lotni bez napędu nad Saharą (615 km). W 2002 r. wraz z żurawiami przeleciał Syberię (5300 km). W 2004 r. na monopłacie bez silnika wzniósł się nad Everestem, a w 2005 r. nad Aconcaguą, ustanawiając rekord wysokości: 9100 m n.p.m.