Reklama

Spałam z pierwszymi nartami. Byłam nastolatką, kiedy przyjaciel ojca przywiózł mi używane „rossignole” z Austrii. Wcale nie piękne, rysy lakieru zacierałam kremem nivea, (że też piorun mnie za to nie trafił), ale mogłabym je tak z miłością czyścić bez końca, marzyłam tylko o tym, żeby jak najszybciej stanąć na śniegu. A ściany w pokoju miałam wyklejone zdjęciami najlepszych narciarzy. Kto nie ma idola z dzieciństwa. Kogoś, kto okazał się inspiracją na przyszłość i sprawiał, że krew krążyła szybciej. Taki był dla mnie Franz. Pamiętam jak wygrywał, pamiętam jego szaloną jazdę, bo był nieustraszony. Dziś wzdłuż idealnie przygotowanych tras biegów zjazdowych ciągną się zabezpieczające siatki. Kiedyś rosły przy nich drzewa, a wygrywali ci co nie hamowali. Franz Klammer nie hamował. Jego rekord prędkości 111km/h był niepobity przez 25 lat! To niesamowite! Podczas swojej kariery narciarskiej ten obłędny alpejczyk zwyciężył łącznie w 25 zjazdach i czterokrotnie sięgnął po trofeum w Pucharze Świata. W 1976 r. podczas Olimpiady w Innsbrucku zdobył dla Austrii złoto. Można obejrzeć czterominutowy filmik na youtube, jak w żółtym kombinezonie pędzi na złamanie karku do mety. Wciąż zapiera dech w piersiach. Za ten „zjazd wszechczasów” amerykańska telewizja ABC przyznała mu w 1987 r. nagrodę „Skiing Award”. Mało kto wie, że swój pierwszy wyścig wygrał w pożyczonym stroju, sam jeździł wtedy w zwykłym, wełnianym swetrze. W lutowym numerze National Geographic przeczytacie wywiad z Franzem Klammerem, a w nim więcej o tym, jak staje się mistrzem. Zakończył karierę, ale w Karyntii, w której się urodził, w Bad Kleinkirchheim można umówić się z nim na wspólną jazdę na nartach (koszt – za spełnienie marzenia- 75 euro). I to jest wyjątkowe przeżycie.

Reklama

fot. Daniel Gollner

Na stokach pusto, wyciąg uruchamiają tylko dla grupki zapaleńców, którzy chcą zerwać się ciemną nocą, żeby świtem, w pierwszych, purpurowych promieniach słońca stanąć na szczycie w najlepszym towarzystwie. Miałam tę wielką, wielką przyjemność.

fot. Daniel Gollner

fot. Daniel Gollner

Reklama

Monika Berkowska, 2015

Reklama
Reklama
Reklama