Reklama
Milczałaś o tym, zapytam prosto z mostu, dlaczego zawróciłaś będąc tak blisko, kilkadziesiąt metrów od wierzchołka?

Tamara Lunger: Usłyszałam wewnętrzny głos. Mówił: „Zawróć, inaczej zginiesz”. Dźwięczał mocno w mojej głowie. Zrozumiałam, że muszę go posłuchać.

Reklama
Dyskutowałaś z nim, próbowałaś negocjować?

Nie. Góry nauczyły mnie podejmować szybkie decyzje. Zawsze bałam się zimna i odmrożeń. Podczas wspinaczki na Lhotse było mi strasznie zimno. Myślałam - stracę nogi. Miałam tlen, ale nie chciałam się z nim wspinać. To nie mój styl. Z drugiej strony tlen zwiększa cyrkulację krwi. Przez dziesięć minut główkowałam, w końcu po niego sięgnęłam. To wahanie było stratą czasu, marzłam tylko coraz bardziej. Wtedy nauczyłam się, że muszę być zdecydowana i silna psychicznie. Może ktoś odczyta to jako słabość - dla mnie fakt, że nie postawiłam już ani kroku w stronę szczytu Nanga Parbat, był oznaką wewnętrznej siły.

Zrobiłaś krok w tył, żeby się ratować. Ale potem coś poszło nie tak.

Przewróciłam się podczas zejścia. Czapka zsunęła mi się na oczy. Leciałam głową w dół. Bezradna. Z każdą sekundą rozpędzałam się coraz bardziej na lodowej stromiźnie. „To koniec?”– myślałam. Upadek trwał, a ja rozmawiałam z Bogiem: "– Nie myślałam, że zawołasz mnie już teraz". I o dziwo poczułam się z tym nieuchronnym końcem pogodzona! Nie walczyłam, ciało miałam rozluźnione. To chyba uratowało mi życie. Skotłowało mnie niemiłosiernie, ale jednak w końcu się zatrzymałam. Kilkaset metrów niżej trafiłam na jedyną łatę śniegu pośrodku wszechogarniającego, twardego, jak skała lodu.

Musiałaś się mocno poturbować.

Skręciłam kostkę, naciągnęłam ścięgna, naderwałam więzadła. Bolało mnie całe ciało. Ale żyłam. Doszłam jakoś do obozu IV. Kiedy Simone, Alex i Ali wrócili, gratulowałam im z całego serca, o swoim wypadku nie powiedziałam słowa. W nocy cierpiałam. Ale głupia, w szoku, nie pomyślałam nawet o tym, żeby wziąć leki przeciwbólowe. Nie chciałam, żeby cokolwiek zauważyli. Skrycie płakałam z bólu.

Ależ samotność wyziera z tych słów.

Z jednej strony jest zgrany zespół, z drugiej – tak – jesteś tam kompletnie sama. I masz przetrwać. Alex trzy razy pytał mnie w nocy: „Tami, jak się czujesz?”. Ale nie rozmawialiśmy. Każdy z nas na Nanga dotykał swoich granic wytrzymałości.

Simone zdradził, że zawsze uparcie odmawiasz specjalnego traktowania. Na Nanga niosłaś tak samo ciężki plecak, jak on i reszta męskiego zespołu.

Uważam, że tam, na wysokościach, nie ma rozróżnienia na płci. Chcę być alpinistką, wspinaczką i zarazem pełnoprawnym, odpowiedzialnym członkiem wyprawy. Nie oszczędzam się. Wręcz przeciwnie, chcę pracować jak facet. Ilekroć spotykam kobietę, która daje sobie taryfę ulgową, myślę: – I po co ty się z takim nastawieniem pchasz w góry?! Kiedy idziemy gdzieś we dwoje, ja i Simone, każde z nas ma sto procent pewności, że gdyby cokolwiek się stało, drugie włoży maksymalny wysiłek, żeby pomóc. Jestem szczęśliwa, że on to wie, widzi we mnie mocnego partnera.

Ty się w góry pchałaś od dziecka. Nie dziwi mnie to, twój ojciec jest znanym skialpinistą. Sama jesteś dwukrotną mistrzynią Włoch i mistrzynią świata w skialpinizmie.

W liceum byłam uzależniona od sportu. Nie potrafiłam odpoczywać. Trenowałam tak dużo, aż czasem traciłam przytomność ze zmęczenia. Słabe, wiem. Rządził mną imperatyw, musiałam ćwiczyć. Nie umiałam odpuścić. Uczyłam się wtedy w szkole z internatem. I mój nauczyciel powiedział w końcu: „Stop, Tamara tak dłużej się nie da! Musisz szanować zasady.” Na szczęście go wtedy posłuchałam. Odkąd skończyłam 15 lat marzyłam o Himalajach, a potem poznałam Simone i zaczęłam powtarzać: „Zabierz mnie w Himalaje, zabierz mnie w Himalaje” – usłyszał to ode mnie z tysiąc razy.

Mówisz o nim – jest jak mój ojciec.

Najpierw patrzyłam na niego, jak na mentora. Podczas ekspedycji na Manaslu, w 2015 roku, mieliśmy masę czasu na rozmowy. Zbliżyliśmy się. Kiedy później leczyłam kontuzję kolana, dzwoniłam do niego z płaczem codziennie! Wytrzymał to. Wysłuchiwał, pocieszał, dawał siłę. Simone zna mnie najlepiej ze wszystkich ludzi na świecie.

Z Simone, czy bez, wrócisz na Nanga Parbat?

Nie. Mam taką zasadę, że każdą górę zdobywam tylko raz. Jeden szczyt, jedno wyjątkowe doświadczenie. Moje doświadczenie nie jest złe. Myślę, że gdybym wtedy nie odpuściła, tylko szła dalej, te kilkadziesiąt metrów zajęło by mi z godzinę. Skrajnie wyczerpana zrobiłabym jeszcze pamiątkowe zdjęcie, a potem zaczęła schodzić. Droga odwrotu jest stroma, nie ma się czego przytrzymać. I wtedy pewnie przewróciłabym się tam wysoko. I to byłby mój koniec. Ciao, jak mówią Włosi – żegnaj. Na zawsze. Nie stanęłam na samym wierzchołku, ale rozmawiam dziś z tobą na fantastycznym festiwalu outdoorowym w szwajcarskim Lautenbrunnen - The North Face Festival. A po naszym Base Campie kręci się kilkaset osób. Przyjechali tu z całego świata, biegać, wspinać się. Jestem na swoim miejscu, wśród ludzi, którzy jak ja kochają góry. I mam masę marzeń do spełnienia.

Rozmawiała Rachela Berkowska.

Reklama

PS. Simone Moro powiedział o tamtych chwilach na Nanga Parbat: „Tamara była odwodniona, wiedziała, że jeśli pójdzie wyżej może narazić nas na zbyt duże niebezpieczeństwo, bo wszyscy byliśmy wyczerpani. Po raz pierwszy w mojej karierze wspinaczkowej widziałem w górach tak szczery i etyczny sposób myślenia”.

Reklama
Reklama
Reklama