Katakumby w Paryżu. Drugie miasto ukryte pod ziemią
Katakumby to mało znany świat skrywający szczątki milionów paryżan. To miejsce ma liczną grupę wielbicieli. Schodzą do mrocznych tuneli do pracy, na imprezy, w celu eksploracji lub doznania anarchicznej wolności. Katakumby w Paryżu odkrywają teraz zupełnie inną rolę.
W tym artykule:
- Katakumby w przeszłości odgrywały ważną rolę
- Katakumby pełne tajemnic
- Pod ulicami Paryża
- Katastrofa, która pochłonęła masę ludzi
- Katafile, czyli zapaleńcy podziemnych miast
- Skarbiec wypełniony tonami złota
- Skarbiec, do którego nie da się włamać – ciekawostki o katakumbach
- Katakumby w Paryżu – bilety
Taksówka przemyka ulicami miasta w niedzielny poranek. Szerokie aleje są ciche, sklepy zamknięte. Z piekarni dochodzi zapach świeżego chleba. Gdy stoimy na światłach, moją uwagę przyciąga ruch w nieoczekiwanym miejscu. Z otworu w chodniku prowadzącego do studzienki kanalizacyjnej wyłania się mężczyzna w niebieskim kombinezonie. Na głowie wśród burzy dredów daje się zauważyć latarkę czołówkę.
Tuż za nim idzie młoda kobieta z latarką w dłoni. Oboje wysmarowani błotem, wyglądają jak umalowani w barwy wojenne. Mężczyzna przykrywa otwór ciężkim włazem i bierze kobietę za rękę. Odbiegają ulicą z uśmiechami na twarzach.
Katakumby w Paryżu są niesamowite. Długie i pokręcone wnętrzności miasta, czyli tysiące kilometrów tuneli składających się na jedną z najstarszych i najgęstszych sieci metra i kanalizacji na świecie, to dopiero początek. W podziemiach Paryża znajdziemy też kanały i zbiorniki wodne, krypty i skarbce bankowe, winnice przekształcone w nocne kluby. Najbardziej zaskakujące są jednak carrieres – stare kamieniołomy, w których wydobywano wapień. Tworzą zagmatwaną sieć pieczar rozciągającą się pod znaczną, przede wszystkim południową częścią metropolii.
Katakumby w przeszłości odgrywały ważną rolę
Aż do XIX w. pozyskiwano w nich surowiec budowlany. Później uprawiano tam grzyby. Podczas II wojny światowej w jednych tunelach ukrywał się francuski ruch oporu, podczas gdy inne Niemcy zamieniali w bunkry. Dziś można tam spotkać ludzi działających na granicy prawa. Nie mają przywódcy, nie organizują się w struktury. Łączy ich to, że potrafią całe dnie i noce spędzać w podziemiach. Są nazywani katafilami, bo uwielbiają katakumby.
Od 1955 r. wstęp do kamieniołomów jest zabroniony, dlatego większość katafilów to młodzi ludzie szukający ucieczki od świata na powierzchni rządzonego ograniczającymi wolność zasadami. W latach 70. i 80. XX w. buntownicza natura Paryża otrzymała zastrzyk świeżej krwi od kultury punk. Wtedy było jeszcze łatwo trafić do podziemi, bo istniało więcej otwartych wejść. Niektórzy docierali tam przez zapomniane drzwi w szkolnych piwnicach – wystarczyło kawałek się przeczołgać, by znaleźć się w tunelach wypełnionych kośćmi. W miejscach ukrytych przed wzrokiem nieupoważnionych odbywały się imprezy, przedstawienia, tworzono sztukę, zażywano narkotyki. W podziemiach panowała wolność, wręcz anarchia.
Początkowo świat na powierzchni wydawał się niczego nie zauważać. Jednak pod koniec lat 80. władze i właściciele posesji pozamykali większość wejść, a tunele zaczęła patrolować specjalna jednostka policji. Mimo to nie udało się wyeliminować katafilów. Najlepszym przykładem jest młoda para wychodząca z kanału, którą widziałem rano. Niewykluczone, że wybrali się tam na randkę. Większość mieszkańców miasta ledwie zdaje sobie sprawę z istnie- nia podziemnych tuneli, mimo że jadąc metrem, przemykają nad szczątkami swoich przodków.
W Turcji odkryto największe podziemne miasto na świecie. Kto ukrywał się w Matiate?
Podziemne miasto w południowo-wschodniej Turcji wyróżnia się nie tylko swoimi rozmiarami. Fascynujące jest to, że powstało pod innym miastem.Katakumby pełne tajemnic
Philippe Charlier odkłada reklamówkę na zniszczone krzesło i zaciera ręce z radości. Jest zimno i ciemno jak w grobie (zresztą właśnie w grobie się znajdujemy). Krople wody połyskują na stropie, w powietrzu wisi zapach pleśni. Otaczają nas ludzkie szczątki poukładane w stosy jak drewno na opał. Charlier sięga do torby wypełnionej kośćmi, które zamierza „pożyczyć” (za zgodą władz – do analizy) i wyciąga czaszkę w kolorze pergaminu. – Wolę szlachetną patynę niż nienaturalną biel sterylności – mówi.
Poniżej oczodołów kość jest podziurawiona i zapadnięta, a otwór w kości nosowej powiększony. Czaszka wygląda jak wykrzywiona w grymasie. – To oznaka zaawansowanego stadium trądu – wyjaśnia Charlier, archeolog i lekarz medycyny sądowej na Sorbonie. Podaje mi kość, bym chwilę ją potrzymał, a ja myślę tylko o tym, jak i czym odkazić ręce.
W normalny dzień katakumby rozbrzmiewają echem rozmów i nerwowego śmiechu turystów, którzy czekali godzinę w kolejce, by wejść do podziemi. Jednak dziś kasy są zamknięte, więc Charlier może przeglądać kości w spokoju.
Znajdują się tu szczątki 6 mln Paryżan. W XVIII i XIX w. ekshumowano szkielety z przepełnionych cmentarzy, zasypując nimi stare tunele kamieniołomów. Jedne z najświeższych pochodzą z okresu rewolucji, najstarsze z czasów Merowingów, czyli sprzed ponad 1200 lat. Wszystkie są anonimowe, niekompletne, zapomniane.
Charlier potrafi odczytać z kości przebyte choroby i wypadki. Poznaje skład diety i praktyki chirurgiczne, którym poddawano ich właścicieli. – Ach! – wykrzykuje, wpatrując się w zniekształcony fragment kręgosłupa. – Gorączka maltańska!
Gorączka maltańska (bruceloza) dotyka ludzi, którzy mają kontakt z chorymi zwierzętami lub ich wydzielinami, np. z mlekiem. – Ten człowiek pewnie wytwarzał ser – stwierdza Charlier. Spoglądam w głąb korytarza. Czuję się jak w bibliotece – ściany są wyłożone tysiącami podobnych historii.
Pod ulicami Paryża
Przygotowali dla ciebie ciasną przeprawę – mówi inspektor, przytrzymując drzwi furgonetki. – Nie będzie przyjemnie! – rzuca z uśmiechem. Tłuczemy się cichą aleją w ciepły wiosenny poranek. Ludzie idą do pracy pod baldachimem z gałęzi kasztanów. Dojeżdżamy do Arcueil, południowych przedmieść Paryża. Na poboczu ruchliwej ulicy inspektorzy zakładają kombinezony, gumowe buty i kaski. Dołączamy do nich przy włazie do studzienki. U naszych stóp zionie czernią głęboki szyb. Członkowie zespołu włączają czołówki i schodzą w dół. Wszyscy pracują w Inspection Générale des Carrieres, czyli IGC (Generalnej Inspekcji Kamieniołomów). To oni dbają o to, by Paryż się nie zawalił. Na dole drabiny kucamy w wąskim przejściu, podczas gdy geolożka Anne-Marie Leparmentier mierzy zawartość tlenu w powietrzu. Dziś jest go pod dostatkiem.
Pochyleni pod niskim stropem wyglądamy jak gromada trolli. Wapienne ściany ociekają wodą, pod stopami słychać plusk. Skamieliny morskich stworzeń odpadają od skały. W błotnej kałuży znajdujemy przerdzewiałą podkowę – pozostałość po koniach, które pracowały tu ponad sto lat temu.
Współczesny Paryż leży na ogromnych formacjach wapiennych i gipsowych. Jako pierwsi do wydobywania kamienia zabrali się starożytni Rzymianie. Wybudowane przez nich łaźnie, teatry i stadiony wciąż można znaleźć na Île de la Cité i w Dzielnicy Łacińskiej. Przez następne stulecia, kiedy rzymska Lutecja przekształciła się w Paryż, kopano coraz szerzej i coraz głębiej, wydobywając budulec, z którego powstał m.in. Luwr i Notre Dame. Z czasem otwarte kamieniołomy zamieniły się w podziemne tunele.
Początkowo kamieniołomy znajdowały się poza granicami miasta, jednak z czasem rozrastający się Paryż zajął też tereny bezpośrednio nad starymi tunelami. Trwało to wiele pokoleń i odbywało się bez jakiegokolwiek nadzoru. Kiedy jakieś miejsce zostało wyeksploatowane, po prostu zasypywano je gruzem i opuszczano. Na powierzchni nikt nie zwracał na to uwagi. I nikt nie zdawał sobie sprawy, jak dziurawe stały się fundamenty Paryża.
Katastrofa, która pochłonęła masę ludzi
Pierwsza poważna katastrofa miała miejsce w grudniu 1774 r., kiedy zawalił się jeden z tuneli, pochłaniając domy i ludzi wzdłuż dzisiejszej alei Denfert-Rochereau. W następnych latach ziemia rozstępowała się kilkakrotnie. Dopiero król Ludwik XVI zlecił architektowi nazwiskiem Charles Axel Guillaumot zbadanie kamieniołomów, naniesienie ich na plany i zabezpieczenie. Powoli zespoły inspektorów eksplorowały podziemia, wstawiając kolumny podtrzymujące strop. Żeby ułatwić sobie pracę, kopali kolejne tunele w celu połączenia całości w sieć. Kiedy król postanowił zlikwidować i opróżnić jeden z wielu przepełnionych cmentarzy miejskich, Guillaumot został poproszony o pozbycie się kości nieboszczyków. W ten sposób część paryskich kamieniołomów zamieniła się w katakumby.
Dziś Leparmentier wraz z zespołem kontynuuje pracę pierwszych inspektorów Guillaumota. Znajdujemy się mniej więcej 30 m pod poziomem ulicy. Stajemy przed kolumną składającą się z pięciu lub sześciu bloków kamienia z początku XIX w. – Nie dotykaj – ostrzega Leparmentier. – Może się zawalić. Strop podtrzymywany przez kolumnę przecina długie, ziejące czernią pęknięcie. Leparmentier mówi, że niewielkie zawały zdarzają się co roku, a w 1961 r. ziemia pochłonęła cały kwartał na południowym przedmieściu miasta, zabijając 21 osób.
Schodzimy głębiej. Na końcu korytarza siadamy i wpatrujemy się w mały otwór. Nie może być szerszy niż moje ramiona i nikt nie wie, dokąd prowadzi. Młody członek zespołu wciska się w dziurę głową do przodu. Spoglądam na Leparmentier, która potrząsa głową, jakby mówiąc, że za żadne skarby tam nie wejdzie. Wzrusza jednak ramionami, dając mi przyzwolenie na pójście w ślady mężczyzny.
Katafile, czyli zapaleńcy podziemnych miast
Niektórzy katafile schodzą pod ziemię od czasu do czasu i trzymają się znanych szlaków. Najwięksi zapaleńcy pojawiają się częściej i zagłębiają się dalej. Moich kolejnych przewodników spotykam, kiedy wygrzewają się w słońcu na ławce w spokojnej okolicy. Młodzi mężczyźni są ubrani w ciemnoniebieskie kombinezony. Młode matki z wózkami ze strachem przemykają obok nich, omijając butlę do nurkowania i inny sprzęt leżący obok ławki.
Dominique jest złotą rączką, Yopie zajmuje się grafiką komputerową, ma dwójkę dzieci. Zabieramy sprzęt i ruszamy w stronę mostu, pod którym znajduje się tajne wejście do podziemi. Czuć z niego chłodny powiew.
Większość tuneli w końcu trafiła na plany. Pierwsze mapy przygotowane przez Guillaumota były uaktualniane przez jego następców, do tego dochodzą mapy sporządzane przez kata-filów. Niektórzy, jak Yopie, robią co w ich mocy, by wymazać ostatnie białe plamy. Długo brodzimy w wodzie, nim dochodzimy do celu, który wyznaczył na dziś: prawdziwej czarnej dziury.
Tunele są usiane dziurami i studniami. Jedne są głębokie i wypełnione wodą, inne prowadzą do kolejnych pomieszczeń. Yopie nurkował w wielu z nich, ale mówi, że tutaj nikt jeszcze się nie zapuszczał. Powierzchnia wody jest tak nieruchoma, że wygląda jak ścięta lodem. Światło latarek nie ma wielkich szans z głębią i niknie w szmaragdowej otchłani. Yopie sprawdza swój sprzęt, zapina kask, włącza dwie czołówki i zanurza się.
Kilka minut później wypływa na powierzchnię w towarzystwie bulgoczącej od bąbelków powietrza wody. Dziura miała tylko ok. 5 metrów głębokości. Na dnie nic nie było. Jednak przynajmniej można uzupełnić mapę.
Kolejne kilka godzin spędzamy, wałęsając się po kryptach pełnych kości i galeriach ogromnych kolorowych murali. Yopie zabiera nas do pomieszczenia, którego nie ma na żadnej mapie. Wraz z przyjaciółmi przez lata taszczył tu worki z cementem i bloki wapienia, by przygotować ławki, stół i platformę do spania. Pokój jest czysty, w ścianach wydrążono wnęki na świece. Beżowa skała odbija ciepłe światło. Pytam Yopiego, co go ciągnie pod ziemię. – Brak szefa, brak pana i władcy – odpowiada. – Wiele osób schodzi tu, żeby imprezować, inni malują. Jeszcze inni oddają się pasji niszczenia, tworzą, eksplorują tunele. Robimy, na co przyjdzie nam ochota. Tutaj nie ma żadnych zasad.
Skarbiec wypełniony tonami złota
Pod budynkiem Palais Garnier (niegdyś siedziba Opery Narodowej) znajduje się coś, co wielu paryżan uważa za mit. Podczas prac nad fundamentami budynku w latach 60. XIX w. inżynierowie mieli problem z odprowadzeniem wody z nasiąkniętej ziemi. W końcu zdecydowano się zgromadzić ją w zbiorniku o długości 55 m i głębokości 3,5 m. Ten podziemny staw, który pojawia się nawet w Upiorze w operze, zamieszkuje kilka dorodnych ryb. Pracownicy opery karmią je mrożonymi małżami.
Niedaleko opery w latach 20. XX w. armia robotników pracujących całą dobę stworzyła inną podziemną przestrzeń. Ponad 35 m pod budynkiem Banque de France za drzwiami cięższymi od kapsuły kosmicznego promu Apollo znajduje się skarbiec, w którym przechowywane są re-zerwy złota Francji: ok. 2,6 tys. ton.
Pewnego dnia stanęliśmy wewnątrz tego skarbca z fotografem Stephenem Alvarezem. Gdzie nie spojrzeć – korytarze po sufit zapełnione złotem w wysokich stalowych klatkach. Tak jak ze szkieletami z każdą z tych sztab wiąże się ciekawa historia, z niektórymi zapewne niejedna. Złoto od wieków było obiektem pożądania zmieniającym właściciela i formę nie zawsze zgodnie z prawem. Pojedyncza sztaba może za- wierać trochę kruszcu znalezionego w grobowcu faraona i złota zrabowanego przez konkwistadorów jednocześnie. Pracownik banku podaje mi jedną. Jest ciężka i wygląda niczym cegła z głębokim wgnieceniem na spodzie, trochę jak podbródek z przedziałkiem. W rogu widać pieczęć z napisem U.S. Assay Office of New York i datą 1920. – Amerykańskie złoto jest najbrzydsze – wyjaśnia mężczyzna, pokazując inne sztabki. Jedne mają subtelny kształt trapezu, innym zaokrąglono rogi jak w bochenku chleba. Każda jest warta ok. 500 tys. dolarów.
Skarbiec, do którego nie da się włamać – ciekawostki o katakumbach
Skarbiec nie jest w żaden sposób połączony z resztą paryskich podziemi. Pytam, czy ktokolwiek próbował się tu włamać. Jeden z mężczyzn wybucha śmiechem. – To niemożliwe! – przekonuje. Przypominam sobie Napoleona, który w 1800 r. założył Banque de France, a któremu przypisuje się słynne słowa: „Niemożliwe” to nie jest słowo francuskie. Wychodzimy przez stalowe drzwi i jedziemy windą 10 kondygnacji w górę. Potem jesteśmy sprawdzani skanerem siatkówki oka, następnie przechodzimy przez szklaną kapsułę z przesuwanymi drzwiami, zupełnie jak na statku kosmicznym. Kiedy w końcu wydostajemy się na ulicę, wciąż rozpala nas gorączka złota. – Zajrzał ci ktoś do torby? – pytam Alvareza. – Nie, a tobie?
Ruszamy. Po chwili zauważam właz do studzienki kanalizacyjnej. Na pewno prowadzi do jakiegoś tunelu, który albo biegnie równolegle do ulicy, albo obniża się w stronę skarbca. Oczami wyobraźni widzę, jak przemierzam go, mijając kolejne rozgałęzienia. Katafile wytłumaczyli mi, że to zupełnie normalna reakcja po wyjściu na powierzchnię. Nie ma co z tym walczyć. W głowie długo ma się tylko kuszącą chłodnym, nieruchomym powietrzem wolność podziemi.
Katakumby w Paryżu – bilety
Katakumby w Paryżu przyciągają miliony turystów każdego roku. Warto jednak pamiętać, że bilety na zwiedzanie tego podziemnego miasta można zakupić tylko online. Cena biletu do paryskich katakumb dla osób powyżej 4. roku życia wynosi od 31€ w zależności od terminu wizyty i sezonu. Cena może wydawać się dość wysoka, jednak warto podkreślić, że w niej mamy zawarty Audio Guide. Po zakupie, bilety otrzymamy drogą mailową.
Podczas wizyty w Paryżu, katakumby powinny znaleźć się na waszej liście To–Do. Oczywiście, trzeba być przygotowanym na zejście po 130 schodach i przejście około 2km pod ziemią. Nie ma tam łazienek ani szafek, więc rekomendujemy zabranie tam minimalnej ilości bagażu. Wrażenia będą jednak niezapomniane.