O rozpędzaniu „medycznego koła” - wywiad z profesorem J. Woy-Wojciechowskim
Profesor Jerzy Woy-Wojciechowski jest znanym lekarzem i kompozytorem, autorem wielu książek oraz muzyki m.in. do piosenki Agnieszki Osieckiej „Tylko nie pal!”.
OD CZEGO ZACZYNA SIĘ HISTORIA MEDYCYNY?
Za ojca medycyny uznaje się powszechnie greckiego lekarza Hipokratesa. On pierwszy skodyfikował działania medyczne i spisał je w 70 księgach.
CZYLI OJCEM ZOSTAŁ TROCHĘ ZA SPRAWĄ SZCZĘŚCIA. W KOŃCU PRZED NIM MOGLI BYĆ INNI, TYLE ŻE ICH PISMA NIE ZACHOWAŁY SIĘ DLA POTOMNYCH?
Na pewno w medycynie wiele zależy od szczęścia. Nie można jednak zapominać, że zasługi tego medyka były naprawdę ogromne, a z jego spuścizny korzystano przez wieki. Przysięga Hipokratesa obowiązuje do dziś. Choć trzeba przyznać, w różnych epokach historycznych naginano jego słowa. Niektóre wersje były dalekie od oryginału i mocno zależne od politycznej koniunktury. Wiele zmian wynikało po prostu z rozwoju medycyny. Dziś trudno, by lekarz przysięgał, że nigdy nie użyje noża, bo nie mógłby poświęcić się chirurgii i innym zabiegowym dyscyplinom.
CO PO HIPOKRATESIE?
Historia rozwoju europejskiej medycyny, czy może szerzej: medycyny naszego rejonu świata, znaczona jest swego rodzaju kamieniami milowymi. Takim był pierwszy szpital, założony przez benedyktynów w VII w n.e. Takim była też akademia Awicenny, który ok. 1000 r. gromadził na Bliskim Wschodzie rzesze medyków i uczył ich praktycznych metod leczenia na przykładach. W tej historii są i polskie nazwiska. Wspomnę tu dwa XVI-wieczne. Wojciech Oczko był autorem pierwszej wyczerpującej rozprawy o kile, zaś Józef Struś, burmistrz Poznania i lekarz królów (Zygmunta Starego i Zygmunta Augusta), wydał po łacinie pierwszą przekrojową rozprawę o tętnie. Za pierwszego polskiego lekarza z prawdziwego zdarzenia uznaje się jednak Andrzeja Świerada (to od niego wziął nazwę Świeradów Zdrój) urodzonego około 960 r. na południu Polski, być może w Oławie. Działał nie tylko w naszym kraju, ale też na terenie Bawarii, dzisiejszych Czech, Słowacji i Węgier. Jego podobizna jest nawet wyhaftowana na płaszczu koronacyjnym królów węgierskich. Światowe życie chyba jednak go nie bawiło, bo na starość został pustelnikiem. Umartwiał się tak dotkliwie, że zmarł z powodu zakażenia ran wywołanych wrastającym w ciało łańcuchem, którym się opasywał.
MOŻNA ODNIEŚĆ WRAŻENIE, ŻE W DAWNYCH CZASACH MEDYCYNA BYŁA MOŻE NIE DODATKIEM, ALE TYLKO JEDNĄ Z WIELU DZIEDZIN UPRAWIANYCH PRZEZ UCZONYCH. SAM KOPERNIK BYŁ PRZECIEŻ LEKARZEM.
W dzisiejszej dobie lawinowo rosnącej ilości medycznej wiedzy i wąskich specjalizacji trudno to sobie wyobrazić, ale dawniej ludzie mieli bardziej rozległe zainteresowania. Bywało, że rano przyjmowali pacjentów, po południu pisali wiersze, a nocami spoglądali w gwiazdy. Jeszcze sto lat temu, a więc we wcale nie tak odległych czasach, w medycynie nie było takich podziałów jak dziś, gdy jeden lekarz jest tylko od oczu, inny od żołądka, a jeszcze inny od kości czy skóry. Często bywało, że lekarz sam pobierał od pacjenta próbki, badał je pod mikroskopem, robił posiewy, a potem przygotowywał lek, który przekazywał choremu.
TO DLACZEGO DZIŚ JUŻ SIĘ TAK NIE ROBI?
Właśnie z powodu postępu. Jeżeli przyjąć, że Hipokrates wynalazł „medyczne koło”, i to koło toczyło się przez wieki, raz wolniej, raz szybciej, to wóz czy bryczkę wynaleziono dopiero w XIX w. Zaczęło się od Hansa Tiernera, który w 1804 r. wyodrębnił morfinę. Co prawda przetwory maku stosowano na Cyprze grubo ponad 4000 lat p.n.e., ale świadome użycie opiatów do znieczulenia to w miarę nowy wynalazek. W połowie XIX w. Wells, Morton i Simpson niezależnie od siebie zastosowali w tym samym celu gaz rozweselający. A gdy niedługo potem wynaleziono eter, po raz pierwszy w historii ludzie mogli być operowani bez bólu. Potem był Ignacy Semmelweiss – węgierski Żyd, który przez lata powtarzał swoim kolegom: myjcie ręce, gdy odchodzicie od sekcji, a idziecie badać pacjentów. Początkowo miano go za dziwaka. A przecież już 200 lat wcześniej o istnieniu mikroskopijnych żyjątek bytujących m.in. w zsiadłym mleku przekonywał Anton van Leeuwenhoek, kupiec bławatny i wytwórca mikroskopów (wyszlifował ich 28). Leeuwenhoeka wyśmiewano jeszcze głośniej niż Semmelweissa, ale wybitny francuski lekarz i bakteriolog Ludwik Pasteur potwierdził ich obserwacje: wokół nas roi się od niewidocznych gołym okiem, a niekiedy bardzo groźnych mikrobów. Tak zaczęła się era bakteriologii, a niedługo potem – szczepień i chemioterapeutyków, czyli substancji niszczących mikroby. Niestety, na początku był to przykry widok: wszyscy chirurdzy mieli zaczerwienione oczy i ręce pokryte plamami. Antyseptyki (fenol, lizol, karbol) były bowiem bardzo drażniące, a używano ich nie tylko do mycia pacjentów, ale także rozpylano w salach operacyjnych. Na szczęście pojawił się Joseph Lister, który wykombinował, że zamiast niszczyć bakterie, lepiej nie dopuszczać do ich pojawienia się. I tak antyseptyka ustąpiła miejsca aseptyce. Wreszcie na 5 lat przed XX wiekiem nikomu nieznany fizyk Wilhelm Roentgen odkrył dziwne promieniowanie, które nazwał promieniowaniem X. Dziś nie wyobrażamy sobie bez niego diagnostyki, choćby w stomatologii. A i tomografy komputerowe to przecież nic innego jak mocno unowocześniony rentgen.
JAK WAŻNĄ ROLĘ W POSTĘPIE MEDYCYNY ODGRYWAŁ PRZYPADEK?
Zwłaszcza historia odkrywania leków jest często historią przypadków. Weźmy fenacetynę. Kariera tego przeciwbólowego leku zaczęła się od dwóch studentów medycyny, którzy w małym niemieckim miasteczku poszli do apteki po naftalinę. Miała ona wyleczyć z gorączki psa jednego z nich. Kordialny aptekarz tak długo częstował ich jednak trunkami własnego wyrobu, że na koniec pomylił fiolki. Odkrywszy to następnego ranka, pobiegł do studentów, bojąc się, że zwierzę nie przeżyło zamiany. Tymczasem pies wyzdrowiał. Wspomnę jeszcze z dumą o naszym rodaku Kazimierzu Funku, dyrektorze Instytutu Higieny w Warszawie, który w 1911 r. nie tylko odkrył przyczynę awitaminozy B1, ale i nazwał leczącą ją substancję witaminą. I o Tadeuszu Reichmanie, chemiku, który co prawda wyemigrował do Szwajcarii, ale uważał się za Polaka. Też dokonał przypadkiem ważnego odkrycia. Chciał znaleźć sposób na produkcję syntetycznej kawy. Zamiast tego wytworzył kwas askorbinowy, czyli witaminę C.
WYSIŁKI BADACZY I KUMULOWANIE TAKICH PRZYPADKOWYCH ODKRYĆ SPRAWIŁY, ŻE KOŁA MEDYCYNY TOCZYŁY SIĘ CORAZ SZYBCIEJ...
O tak. Gdy w XIX w. można by ją przyrównać do bryczki, to na początku XX w. stała się autem, a za mojego życia przeszła w samolot, a potem rakietę. W 1901 r. następuje kolejny przełom: Karl Landsteiner odkrywa grupy krwi, co umożliwia w miarę bezpieczne jej przetaczanie. Wcześniej próbowano wykonywać transfuzje zarówno krwi ludzkiej, jak i zwierzęcej, ale nie wiedziano, dlaczego jednym razem krew pomaga, a innym – zabija. Później wydarzenia i przełomy następowały coraz szybciej. W latach 20. Best i Banting odkryli pierwszy hormon – insulinę, i zastosowali ją w leczeniu cukrzycy. Niedługo po nich Alexander Fleming dzięki naukowemu olśnieniu i przypadkowi odkrył pierwszy antybiotyk – penicylinę. Uratowała ona podczas II wojny światowej wielu, głównie amerykańskich, żołnierzy, choć wstydliwą tajemnicą jest, że większość dostawała ją z powodu... chorób wenerycznych.
POLACY CZĘSTO WSIADALI DO TEJ BRYCZKI POSTĘPU?
W dawnych wiekach nasi medycy byli szeroko znani, można powiedzieć, że kręcili kołem postępu, ale gdy przyszła era bryczki, u nas akurat doszło do rozbiorów. I wielu wybitnych uczonych, nie tylko medyków, zostało zawłaszczonych przez zaborców albo w ogóle nie mogło się przebić ze swoimi odkryciami. To przez rozbiory mało kto na świecie wie, że szybkość opadania krwinek (OB) Biernacki opisał wcześniej niż Westergren, że Leśniowski wcześniej niż Crohn opisał chorobę jelit, na którą cierpiał Beethoven. Warto wiedzieć, że pierwsze towarzystwo lekarskie na terenach od Wisły do Władywostoku powstało na początku XIX w. w Wilnie, z inicjatywy Jędrzeja Śniadeckiego, a pierwsze na ziemiach rosyjskich też założyli Polacy, w Petersburgu w 1901 r.
WIELE MEDYCZNYCH WYNALAZKÓW MA KORZENIE W INNYCH DZIEDZINACH?
Tak było ze sztuczną nerką. Jej wynalazca, niejaki Willem Johan Kolff, długo głowił się nad tym, jak można by oczyszczać krew ludzi, których nerki przestały działać. Pewnego razu zwierzył się ze zgryzoty przyjacielowi chemikowi, a ten przypomniał sobie, że niedawno na rynek weszło tworzywo, w które pakuje się parówki, niejaki celofan. Parówkowa osłonka okazała się strzałem w dziesiątkę i dzięki niej w 1940 r. przeprowadzono pierwszą dializę. Kolejny przykład transferu technologii to radar. W 1944 r. zastosowano go w wojskowości, a niedługo potem w obrazowaniu wnętrza ludzkiego ciała. Dziś nazywamy tę technikę ultrasonografią (USG). Lata 60. XX w. to era transplantacji; najpierw nerki, potem serca. My też mieliśmy w tej dziedzinie sukcesy. Byłem nawet (jako „ósmy hakowy”) przy pierwszej udanej transplantacji nerki dokonanej przez profesora Jana Nielubowicza, bo odrabiałem akurat u niego staż z chirurgii.
HISTORIA MEDYCYNY NIE SKŁADA SIĘ Z SAMYCH SUKCESÓW...
W ciągu tych tysięcy lat historii nie brakowało i błędów. Weźmy choćby tzw. okres wampiryzmu, czyli puszczania krwi na wszystko. Pod koniec XVIII w. krew upuszczano nawet na katar. I to sześciokrotnie! Biednemu Szopenowi też ciągle chcieli krew puszczać. Leczono go również modną w tym czasie, bo wynalezioną niewiele wcześniej przez Samuela Hanemanna homeopatią. Jak wiemy, nie pomogła. Już współcześnie, w 1949 r. uhonorowano Noblem autora lobotomii czołowej, którą stosowano u chorych psychicznie. Dziś wiemy, że prowadziło to do okaleczenia, a nie wyleczenia. Czasem przez jednego idiotę o dużym autorytecie postęp zatrzymywał się na dziesięciolecia. Na szczęście potem znów ruszał z kopyta. Często nie dzięki jakimś spektakularnym technologiom, lecz umiejętności wnikliwej obserwacji. Już w starożytnym Egipcie leczono muzyką. Nazywało się to zaar. Współcześnie muzykoterapia jest uznaną metodą poprawy nastroju czy łagodzenia bólu. Zagniatany przez średniowieczne znachorki chleb z pajęczyną, którym okładano zakażone rany, okazuje się naprawdę skuteczny, bo w pajęczynie znajduje się antybiotyk – arachnomycyna. Kora wierzby, którą dawniej okładano bolące stawy, jest źródłem salicylanów, a ta z drzewa chinowego – przeciwmalarycznej chininy.
WIĘKSZOŚĆ UWAŻA, ŻE CHIRURGIA ESTETYCZNA I PLASTYCZNA TO STOSUNKOWO NOWE DZIEDZINY, TYMCZASEM W INDIACH...
Hindusi w ogóle trochę przesadzają z kanonem estetycznym, w którym jest miejsce np. dla boga Ganeśi z głową słonia. Pierwsze próby chirurgicznego upiększania podejmowano już w starożytności. W Indiach akurat „nastawiano się” na nosy, bo je często obcinano za kradzież. Oczywiste jest, że okaleczony były przestępca chciał sobie nos odtworzyć. Hinduscy chirurdzy mieli w tym spore sukcesy. Ich nosy, rekonstruowane z płata skóry na czole, miały „wysoki odsetek przeżywalności”. Ale historia medycyny chińskiej, tybetańskiej czy ajurwedy to temat na inną opowieść. Ta wiedza jest może dla nas egzotyczna, ale bywa, że niektóre jej aspekty po latach trafiają do medycyny klasycznej. Tak stało się np. z akupunkturą czy chiropraktyką (swojskie kręgarstwo) obecnie pełnoprawnymi metodami terapeutycznymi.