Reklama

Zane Grey zyskał sławę, pisząc powieści przygodowe o amerykańskim Zachodzie, ale jego prawdziwą miłością nie było wymachiwanie bronią ani przepędzanie krów, tylko wędkarstwo pełnomorskie. Ustanowił 14 światowych rekordów w dziedzinie połowów ryb morskich, w tym za pierwszą schwytaną na wędkę rybę żaglicowatą powyżej 450 kg. Był to marlin, złowiony na Tahiti w 1930 r. Ale nic nie mogło się równać z ostronosami atlantyckimi, które Grey napotkał u wybrzeży Nowej Zelandii w roku 1926.

Reklama

Pierwszy złapany ostronos miał 117 kg. W swojej książce Tales of the Angler’s Eldorado, New Zealand (Opowieści o Nowej Zelandii, eldorado wędkarza), Grey napisał, że kiedy przyciągał go w stronę łodzi, szybko nauczył się czegoś o tych rybach. Ostronos podjął niesamowitą walkę, złamał jeden gafel, zbryzgał nas wodą i nie przestawał sprawiać kłopotów. Kiedy rekin znalazł się na pokładzie, pisarz zachwycał się jego budową – opływowym, muskularnym ciałem z głową jak pocisk. Nigdy czegoś takiego nie widziałem – napisał. Każda linia tego ostronosa świadczyła o szybkości i sile.

Lecz dopiero 540-kilogramowa sztuka, z którą walczył kapitan jego łodzi, skłoniła Greya do mistycznych niemal zachwytów. Po długich zmaganiach, podczas których ostronos potężnie skakał i dokonywał niewiarygodnych ucieczek, rekin przegryzł przypon i uciekł. Byłem przerażony, powiedział Greyowi ów kapitan. Wydawało się, że ten ostronos wypełnił całe niebo. To był naj-
potworniejszy, najpotężniejszy brutal, jakiego kiedykolwiek widziałem, co dopiero miałem na lince.

Blisko sto lat później ostronosy atlantyckie nadal cieszą się ogromną sławą wśród rybaków, którzy kochają je zarówno ze względu na walkę, jak i mięso. Wygląda jednak na to, że stulecie połowów zebrało żniwo. Ostronosy atlantyckie, które różnią się od swoich znacznie rzadszych kuzynów, ostronosów długopłetwych, m.in. krótszymi płetwami piersiowymi (w tym artykule słowo „ostronosy” odnosi się do ostronosów atlantyckich), są chętnie obierane za cel przez amatorów wędkarstwa rekreacyjnego i często chwytane przypadkiem przez komercyjne taklowce. Pod względem jakości ich mięso dorównuje miecznikom, a płetwy są w Azji cenionym składnikiem zupy z płetw rekina. W sumie wywiera to sporą presję na ostronosy atlantyckie. Lecz jak wielka jest ta presja i do czego doprowadzi, tego do końca nie wiadomo. Naukowcy nie wiedzą, ile ostronosów żyje w ziemskich oceanach, a większość danych na temat połowów i śmiertelności pochodzi od komercyjnych firm rybackich, które słyną z zaniżania danych. Toteż biolodzy badający ostronosy próbują wypełnić ogromne luki w wiedzy.

W maju 2015 r. zostałem zaproszony do udziału w operacji znakowania ostronosów u wybrzeży stanu Maryland prowadzonej przez naukowców starających się likwidować niektóre z tych luk. Pomyślałem, że będzie to wyglądało tak: chwytamy wielkie ostronosy, one prezentują coś w rodzaju przedstawienia, które oglądał Zane Grey, a ja mam barwne opowieści do tej historii. Zamiast tego przekonałem się na własnej skórze, iż Mark Twain miał rację, pisząc o chorobie morskiej (Najpierw jesteś tak chory, że obawiasz się, że umrzesz, a potem tak chory, że boisz się, iż tego nie zrobisz). Byłem zamroczony i obojętny, gdy rybacy z naszej jednostki wyciągnęli na pokład dwa małe ostronosy, z których żaden nie podjął zbyt zawziętej walki. Postanowiłem zatem spróbować ponownie w późniejszym okresie tego lata w pobliżu Rhode Island, tym razem z plastrem przeciw chorobie morskiej. I wtedy zobaczyłem to, co naprawdę musiałem zobaczyć.

W każdej z tych podróży towarzyszyłem naukowcom z Guy Harvey Research Institute, którzy znakują i tropią ostronosy na Oceanie Atlantyckim i w Zatoce Meksykańskiej od 2008 r. Ich głównym celem jest badanie układów migracji rekinów. Ostronosy z zachodniej części północnego Atlantyku intensywnie wędrują, przemieszczając się na północ w cieplejszych miesiącach i wracając na południe, gdy zbliża się zima. Wyprawy w maju u wybrzeży stanu Maryland odniosły spektakularny sukces – w ciągu dwóch tygodni 12 ostronosów wyposażono w nadajniki satelitarne. Natomiast sierpniowe wypady przy Rhode Island okazały się sromotną porażką – jeden tydzień, zero ostronosów. Ale ten kontrast dawał wskazówkę co do życia ostronosów na Atlantyku.

Żeby pojąć tę wskazówkę, musisz znać jedną z pierwszych rzeczy, jakich uczysz się, łowiąc ostronosy – dzielą one terytorium z żarłaczami błękitnymi. Te gatunki są czymś w rodzaju lwów i hien. Współistnieją na tych samych obszarach, obierając różne strategie żerowania. Ostronosy atlantyckie są najszybszymi rekinami w oceanie. Ścigając szybką zdobycz taką jak lufary lub tuńczyki, potrafią rozwijać prędkość 55 km/godz. Wędkarze sportowi uwielbiają ich moc. Natomiast żarłacze błękitne są dość ospałe i preferują wolniejsze ofiary, takie jak kalmary. Chwytanie ich, mówiąc słowami pewnego rybaka, przypomina „ciągnięcie wrót od stodoły”, a ich mięso nie jest nawet w przybliżeniu tak dobre jak mięso ostronosów. Łatwo odgadnąć, która ryba jest w powyższym porównaniu lwem, a która hieną. A przecież każdy chce schwytać lwa.

Naszego drugiego dnia pod Narragansett w stanie Rhode Island, kiedy podholowywaliśmy kolejnego żarłacza błękitnego do burty łodzi, zauważyłem wreszcie rzecz oczywistą.

– Wygląda na to, że wszystkie żarłacze błękitne mają haczyki w pyskach – powiedziałem.

Brad Wetherbee z Uniwersytetu Rhode Island, który miał znakować złapane przez nas ostronosy, przytaknął: – Zgadza się. Każdy, którego przyciągnęliśmy dotąd do łodzi, miał wbity haczyk.

Usunięcie haczyka z pyska rekina może być niebezpieczne, więc wędkarze odcinają po prostu przypony, pozostawiając haczyki do przerdzewienia. A ponieważ interesują ich ostronosy, znacznie częściej uwalniają żarłacze.

– Nigdy nie widziałem ostronosa z haczykiem – powiedział mi pierwszego dnia wyprawy Lucas Berg, pierwszy oficer. – Ludzie nigdy nie puszczają ich wolno. Ale zdarzało się nam chwytać żarłacze błękitne z czterema haczykami w pysku.

Presja, jaką na ostronosy wywierają połowy, jest poważna, wyjaśnił Wetherbee. Te, które próbowaliśmy schwytać, płyną latem na północ, wzdłuż atlantyckiego wybrzeża, a ze względu na codzienne wędkarstwo rekreacyjne i dziesiątki turniejów wędkarskich organizowanych między stanami Maryland i Rhode Island jest to dla rekinów podróż ryzykowna.

– Czy tempo połowów jest stałe? – zapytałem. Ostronosy, podobnie jak wiele rekinów, są szczególnie bezbronne wobec nadmiernego odławiania ze względu na małą liczbę potomstwa i późny wiek osiągania dojrzałości seksualnej. (Jedno z badań sugeruje, że samice tych rekinów, nie mogą mieć młodych, nim ukończą 15 lat lub więcej, choć te dane nie są ostateczne. Biolodzy zgodnie twierdzą, że potrzeba więcej analiz).

– Nie wiemy – odparł Wetherbee. – To międzynarodowe rekiny krążące na dużym obszarze. Niektóre z oznakowanych przez nas ostronosów zapuszczały się na wody co najmniej 17 różnych krajów. Agencje zarządzające mają za mało danych, żeby właściwie oszacować, czy populacja rośnie, maleje, czy pozostaje na stałym poziomie. Prawdopodobnie istnieje jakaś liczba ostronosów, którą można złapać i zabić, ale nie wiemy, czy wynosi ona 100, 1000, czy 100 tys.

Według amerykańskiej Narodowej Służby Łowisk Morskich, regulującej połowy na wodach USA, ostronosy są odławiane na zrównoważonym poziomie. Ta ocena jest w znacznym stopniu oparta na liczbach podawanych przez komercyjne taklowce organizacji międzynarodowej, która zajmuje się połowami tuńczyków i innych ryb pelagicznych na Atlantyku. Te dane ukazują dość jednolite ilości ostronosów chwytanych w ostatnich latach, co sugeruje, że ich populacje są stabilne. Ale te liczby nie są precyzyjną miarą. Połowy notuje się w tonach, więc nie zawierają podstawowych informacji, takich jak liczba schwytanych sztuk, ich rozmiary oraz płeć. Ponadto wiele połowów nie jest zgłaszanych, co skłania naukowców do kwestionowania zarówno danych, jak i szacunków dotyczących liczebności.

Wetherbee i jego zespół wiedzą tylko tyle, że znakowanym przez nich rekinom nie powodzi się dobrze. Lokalizatory (urządzenia wielkości zapalniczki mocowane na płetwach grzbietowych) wysyłają sygnały do satelitów za każdym razem, kiedy rekin się wynurzy, co pozwala naukowcom tworzyć szczegółowe mapy jego ruchów. Kiedy sygnały zaczynają dochodzić z lądu, badacze wiedzą, że został złapany.

– Oznakowaliśmy 49 rekinów, z których 11 zostało zabitych – powiedział mi Wetherbee. (W ciągu miesiąca ta liczba wzrosła do 12). Uznałem, że to chyba dużo, a on się ze mną zgodził. Próbka jest mała, ale tempo odławiania niepokoi.

Po powrocie na ląd zadzwoniłem do Mahmooda Shivji, naukowca z Nova Southeastern University, który kieruje programem znakowania.

– Zadziwia mnie to – powiedział – że ocean jest tak ogromny, te zwierzęta intensywnie się przemieszczają, a mimo to 25 proc. z nich trafia na haczyki wędkarskie. Żadne łowisko rekinów nie przetrzyma odławiania 25 proc. rocznie.

Po rejsie zepsutym przez chorobę morską powróciłem na wybrzeże stanu Maryland, gdzie w Ocean City odbywała się Mako Mania (mako to po angielsku ostronos – przyp. tłum.), doroczny turniej połowów rekinów. Tej Mako Manii nie należy mylić z turniejem Mako Mania w Point Pleasant w New Jersey – ani, skoro już przy tym jesteśmy, z turniejem Mako Fever w New Jersey, ani z Mako Rodeo, też w New Jersey, ani z żadnym z około 65 innych amerykańskich turniejów, w których przyznaje się nagrody za pelagiczne rekiny. Po wejściu na ekrany Szczęk, w 1975 r., wzdłuż wschodniego wybrzeża zaczęto organizować mnóstwo takich konkursów i od tamtej pory latem nie jest dobrze być rekinem na północnym Atlantyku.

Przyjechałem do mariny akurat w chwili, gdy pierwsze rekiny docierały do portu. Panował świąteczny nastrój – setki ludzi jadło, piło i wiwatowało na cześć wędkarzy i ich zdobyczy. Obok mnie kobieta z małym chłopcem obserwowała, jak 128-kilogramowy ostronos – zwycięzca w swojej kategorii – jest wyciągany do ważenia. Wędkarze podnieśli jego pysk do fotografii, a kobieta spojrzała na chłopca i powiedziała: – To jest naprawdę super, prawda? – Chłopiec w milczeniu kiwnął głową porażony krwawym grymasem rekina.

Przywożono kolejne rekiny – 66-kilogramowego ostronosa, 211-kilogramowego kosogona, 227-kilogramowego kosogona, 79-kilogramowego ostronosa – a ja rozmawiałem z Shawnem Harmanem, organizatorem zawodów.

– Czy jest większa frajda niż oglądanie rekinów? – zapytał, spoglądając na wiwatujący tłum. Kiedy doszliśmy do pytań o kontrowersje związane z „turniejami zabijania”, jak nazywają je krytycy (w odróżnieniu od turniejów „bez zabijania” albo „złap i wypuść”, które są rzadkie, ale istnieją), Harman wyjaśnił, że jego konkurs nie przypomina tych dawnych, z lat 70. i 80., kiedy na nabrzeżach gromadzono całe stosy rekinów hurtowo trafiających potem do śmieci. Tutaj jedynymi rybami przywożonymi do przystani są kosogony i ostronosy, najsmaczniejsze rekiny w oceanie, obowiązują minimalne rozmiary oraz limity połowów – jedna ryba na jedną łódź dziennie.

Jednak świąteczna atmosfera nie mogły w całości przesłonić problematycznego charakteru tego wydarzenia. Nieco później owego dnia jeden z rybaków powiedział mi, że ważąca 227 kg samica kosogona, którą przywieziono wcześniej, okazała się ciężarna i gdy ją wypatroszono, personel starał się ukryć młode przed oczyma tłumu.

Zapytałem Harmana o ciężarną rekinicę. Zaprzeczył, że coś takiego miało miejsce, więc zapytałem jednego z gości czyszczących ryby, a on powiedział, że owszem, były trzy lub cztery młode, każde o długości od 0,5 do 1 m. Wróciłem do Harmana, żeby zapytać, dlaczego się wypierał, a on trochę się zarumienił i wyjaśnił, że nie chciał być „złym facetem”.

– Przestrzegamy prawa, działamy zgodnie z tym, co uznaje ono za zrównoważone – powiedział. – Jeśli to zdelegalizują, przestaniemy.

Obaj kapitanowie łodzi, z którymi wypływałem na te operacje znakowania u brzegów Marylandu i Rhode Island, łowią rekiny od dawna. Nie są z natury przeciwni chwytaniu i zabijaniu ryb ani przeczuleni na punkcie tego, z czym wiąże się pełnomorskie rybołówstwo. Ale obaj mają skrupuły wobec sposobów łowienia rekinów.

Mark Sampson zapoczątkował ważny turniej połowów rekinów w Ocean City w roku 1981 r. i organizował go przez ponad 30 lat, ale coraz bardziej przejmował się ochroną populacji, więc wprowadził bardziej restrykcyjne limity wielkości, by zmniejszyć liczbę chwytanych rekinów. Nalegał też, żeby wędkarze używali „haczyków o okrągłym kolanku”, które w odróżnieniu od konwencjonalnych „haczyków z długim trzonkiem” nie więzną w żołądku rekina po połknięciu, dzięki czemu mniej ryb jest zabijanych niepotrzebnie. Część rybaków wzdragała się przed tym, liczba uczestników spadła, a z powodu ostrzejszych limitów wielkości, jak powiedział Sampson: – ...zdarzały się w czasie naszego turnieju dni, kiedy do portu nie przywożono ani jednego rekina.

– To nie była recepta na udane zawody, bo ludzie chcą oglądać te ryby i ich ważenie – stwierdził Sampson. Zamknął swój konkurs w 2014 r. i nie czarteruje swej łodzi wędkarzom, którzy chcą w niej uczestniczyć w innych rekinich turniejach.

Charlie Donilon, kapitan z Rhode Island, czarteruje łodzie do połowów rekinów od 1976 r. W odróżnieniu od Sampsona, cichego i powściągliwego, Donilon jest rozmowny i emocjonalny. Jednego z tych sierpniowych dni, kiedy siedzieliśmy w łodzi, czekając na branie, opowiedział mi, jak pewien klient przyholował do burty ostronosa, który nie chciał być grzeczny.

– Rzuciłem w niego harpunem, potem walnąłem go bosakiem, potem przywiązałem go do bocznej knagi, a on się ciska i wszędzie bryzga krwią. A klient to wszystko filmuje. Przysłał mi wideo. Obejrzałem je z żoną, a ona zapytała: „Nie masz nic przeciwko temu?”

Donilon miał. Zaczął przekonywać swoich klientów, żeby uwalniali złapane rekiny.

– Mówiłem ludziom, że 45-kilogramowy ostronos to brzdąc, dzieciak, bo one mogą dorastać do 450 kg lub więcej, więc naprawdę chciałbym, żeby go wypuścili, bo to niedojrzała ryba.

Ponieważ jednak prawie wszystkie ostronosy, które chwytają, to osobniki młodociane, proszenie wędkarzy o coś takiego przestało mieć sens. Dlatego w 2015 r. Donilon wprowadził politykę
łap-i-wypuszczaj, bez żadnych wyjątków. Dla jego firmy był to cios.

– Mam znacznie mniej klientów – powiedział.

Donilon akceptuje utratę zarobków, bo nie wydaje mu się, żeby rybołówstwo było zrównoważone, bez względu na to, co mówią władze.

– Te rekiny, które znakujemy, mają przed sobą coś w rodzaju „ścieżki zdrowia”, kiedy płyną wzdłuż wybrzeża USA – stwierdził. – Muszą minąć Maryland, New Jersey, Long Island, Massachusetts, a tam każdy przyjeżdza wędkować. Samice muszą mieć co najmniej 15 lat, żeby móc się rozmnażać. No a jakie szanse ma rekin, że przepłynie tamtędy 15 razy bez złapania? Bardzo małe.

Pomyślałem o wszystkich żarłaczach błę-kitnych, które widzieliśmy z haczykami w pyskach, i uznałem, że Donilon ma rację – szanse są małe. Choć większość znakowanych ofiar została zabita przez komercyjnych rybaków na wodach międzynarodowych – a nie przez wędkarzy łowiących dla rozrywki – statystyki Służby Łowisk przypisują większą część martwych ostronosów tym drugim. Kto zatem łowi za dużo? I gdzie? Wciąż jest jeszcze za wcześnie, żeby to określić empirycznie. Ale Donilon nie musi czekać na więcej danych, żeby wydać swój werdykt.

– Swoje już w życiu zabiłem – powiedział pewnego popołudnia na łodzi. – Wiesz, był taki gość w Afryce, kłusownik, ciągle zabijał lwy... – Kiedy to mówił, głos zaczął mu drżeć. W końcu wydusił z siebie, na wpół szeptem: – Trzeba oddawać.

A my tylko bierzemy, cały czas bierzemy...

Tekst: Glenn Hodges

Reklama

Zdjęcia: Brian Skerry

Reklama
Reklama
Reklama