Reklama

We wrześniu 2018 roku Sharon Guynup i Steve Winter – dziennikarka i fotograf National Geographic – odwiedzili posiadłość Jamesa Garretson, właściciela prywatnej hodowli tygrysów. Garretson proponował turystom – oczywiście za odpowiednią opłatą – możliwość karmienia młodych kociąt, zdjęcia z tygrysami czy zabawę w pobliżu stada.

Reklama

Guynup opisuje jak w czasie wizyty u Garretsona została zaatakowana przez niesforne tygrysiątko, które nie dość, że omal nie zniszczyło sprzętu fotograficznego jej kolegi, to zostawiło na jej udzie kilkucentymetrowe zadrapanie. Zachowanie tygrysa jego właściciel skwitował śmiechem i stwierdził, że tak przecież dokazują małe koty.

„Później dowiedziałem się, że siedem tygrysów znajdujących się pod opieką Garretsona w innym ośrodku zabiło kobietę w 2003 roku. Dokumenty sądowe stwierdzają, że koty były „niezwykle głodne” i sięgnęły przez cienkie ogrodzenie, by oderwać ramię Lyndy Brackett” – pisze Garretson w obszernym artykule poświęconym „tygrysiemu biznesowi”.

Tygrysy wypożyczane są do produkcji filmowych, reklamowych czy na imprezy / (Photograph by Steve Winter)

Lydny – 35-latka pracująca w posiadłości Garretsona jako wolontariuszka – wykrwawiła się na śmierć. Hodowca musiał zapłacił grzywnę w wysokości blisko 33 tys. dolarów i został objęty zakazem hodowania, sprzedawania i wystawiania tygrysów i innych dzikich zwierząt. Ale zdobył nową licencję na hodowlę – wystawioną na jego partnerkę.

Kilka miesięcy po wizycie reporterów National Geographic na farmie Garretsona, pojawili się u niego aktywiści z Turpentine Creek Wildlife Refuge, aby odebrać mu chore, wymizerowane i często na skraju życia i śmierci zwierzęta.

Dwuletnie śledztwo

W swoim reportażu Guynup i Winter prezentują wyniki trwającego dwa lata śledztwa. W tym czasie odwiedzili dziesiątki większych i mniejszych miejscowości w Stanach Zjednoczonych i odkryli, że w USA najprawdopodobniej więcej tygrysów żyje w niewoli niż na wolności.

„Chcieliśmy dowiedzieć się, kim są ich właściciele, jakie są ich warunki życia, jak luźne przepisy pozwoliły im na rozmnażanie zwierząt i sprzedawanie ich w całym kraju” – mówi reporterka.

Tygrysy często przebywają w ciasnych klatkach i bardzo złych warunkach / (Photograph by Steve Winter)

Reporterzy odkryli, że większość tygrysów w Stanach żyje w małych ogrodach zoologicznych i atrakcjach dla zwierząt – znanych w branży jako „przydrożne zoo” – gdzie standardy opieki mogą się znacznie różnić, w niektórych przypadkach zagrażając zwierzętom i ludziom, którzy je odwiedzają.

Na przełomie XIX i XX wieku około 100 000 tygrysów żyło wolno na terenach Azji. Dziś – głównie przez niszczenie ich siedlisk oraz kłusownictwo (w tym modę na tygrysie futra panującą w latach 60. XX wieku) – dziko żyjących kotów jest niespełna 4 tysiące. W tamtych czasach – złotej epoce kłusownictwa i nielegalnych hodowli – wielkie koty udomowiono i sprowadzono do Stanów jako nietypowe zwierzęta domowe.

W Stanach Zjednoczonych może być od 5 000 do 10 000 tygrysów w niewoli. Nikt, w tym urzędnicy państwowi, nie wie dokładnie, ile ich jest, i nie ma nadrzędnego prawa federalnego regulującego posiadanie dużych kotów – przyznaje Carson Barylak, specjalistka ds. polityki z Międzynarodowego Funduszu na rzecz Dobrostanu Zwierząt.

Niektóre stany zakazują posiadania tygrysów na własność, inne wymagają specjalnych zezwoleń i licencji. Cztery stany nie mają żadnych regulacji w tym temacie, a – jak mówi Barylak – w niektórych rejonach „łatwiej jest kupić tygrysa niż adoptować kociaka z lokalnego schroniska dla zwierząt”.

Poza prawem

Hodowlę i handel tygrysami w Stanach Zjednoczonych napędza rozrywka. W szczególności atrakcje, które pozwalają klientom głaskać, karmić i pozować z młodymi tygrysami. Komercyjni hodowcy zapewniają stałą dostawę małych tygrysiąt. Turyści przytulają, karmią butelką i robią zdjęcia uroczym kociakom w przydrożnych ogrodach zoologicznych, na lokalnych festynach i w parkach safari. Szybka sesja zdjęciowa lub pięciominutowe przytulanie kosztuje od 10 do 100 dolarów. Trzygodzinna wycieczka do zoo z obsługą młodych może kosztować 700 dolarów za osobę. Goście często słyszą, że pieniądze za bilety pomagają ratować dzikie tygrysy. Wychodzą szczęśliwi i publikują selfie w mediach społecznościowych.

Turystom wmawia się, że płacąc za bilety i pamiątki wspierają dziko żyjące koty / (Photograph by Steve Winter)

W niektórych stanach takie działania komercyjne są legalne, jeśli są odpowiednio licencjonowane przez agencje, której zadaniem jest egzekwowanie minimalnych standardów opieki nad zwierzętami na mocy Ustawy o dobrostanie zwierząt. Jednak w wielu obiektach, które odwiedzili reporterzy Nat Geo, stwierdzili złe traktowanie zwierząt i szereg nielegalnych działań, w tym handel dzikimi zwierzętami.

Popyt na młode tygrysiątka prowadzi do powstawania pseudohodowli. Samice wydają na świat dwa lub trzy mioty rocznie. To duże obciążenie dla zwierzęcia, które na wolności w normalnych warunkach wydaje jeden miot na dwa lata. Młode są odbierane matkom wkrótce po urodzeniu, wiele jest źle karmionych, część szybko umiera pozbawiona opieki weterynaryjnej, a inne trafiają do kolejnych hodowli.

Kiedy mają zaledwie kilka tygodni, młode zaczynają „pracę” z turystami. A już w wieku trzech lub czterech miesięcy tygrysy są uznawane za zbyt duże i niebezpieczne, aby dalej występować przed publicznością. Wtedy trafiają do klatek jako okazy do podziwiania na wybiegach. Zdrowsze osobniki są wykorzystywane do dalszej hodowli i rozrodu. Część jest sprzedawana, a co bardziej niepokorne zostają uśpione i „sprzedane na części”. Futra, zęby, sproszkowane kości jako element pseudomedycyny trafiają najczęściej do Chin.

„W naszych podróżach widzieliśmy koty trzymane w najróżniejszych warunkach. Widzieliśmy koty krążące po obrzeżach brudnych, przypominających więzienia klatek, a także spokojne koty w dużych, bujnych siedliskach. Niektóre były piękne i zadbane. Inne miały blizny, były chude lub grube, apatyczne lub pokryte otwartymi ranami. Niektóre wykazywały objawy chowu wsobnego lub złego odżywiania i były kalekie, zezowate lub zdeformowane. Żaden nie wydawał się takim pewnym siebie drapieżnikiem o szerokim zasięgu, jakim wyewoluowała Panthera tigris” – pisze Sharon Guynup.

Reklama

Cały tekst reportażu znajdziesz tutaj: NationalGeographic.com: Captive tigers in the U.S. outnumber those in the wild. It's a problem

Reklama
Reklama
Reklama