YAPA 2010 – relacja
Minęło kilkanaście dni, światła pogasły, emocje opadły. Sala gimnastyczna Studium WF Politechniki Łódzkiej już dawno została posprzątana i nie pachnie gorącym powietrzem szalonych koncertów. Właśnie teraz, gdy odliczamy z górką 300 dni do przyszłego roku, przyszedł czas na relację z 35. Ogólnopolskiego Studenckiego Przeglądu Piosenki Turystycznej YAPA 2010. W tym roku „National Geographic Traveler” po raz pierwszy objął patronat nad festiwalem.
Tegoroczna Yapa miała miejsce w weekend 12-14 marca, jak zwykle w Łodzi. Od piątku do niedzieli ciasna sala rozbrzmiewała dźwiękami piosenki turystycznej – dziś jest to pojęcie znacznie szersze niż przed laty, ponieważ na szlaku śpiewa się bardzo różne piosenki. Przeważnie w tekstach pojawiają się góry, wędrowanie i niezależne, studenckie życie.
W piątkowy wieczór przegląd rozpoczął się Kankanem i rytualnymi fikołkami w wykonaniu różnych osobistości. W koncercie prowadzonym przez Marka Sobieraja zaprezentowało się kilka zespołów konkursowych. Wystąpili także zaproszeni goście: Jerzy Bożyk, Siudma Góra, Grzmiąca Półlitrówa oraz Kuśka Brothers. Ostatni zespół zszedł ze sceny koło 4 nad ranem, brodząc w śmieciach rzuconych na scenę (chłopaki z Kuśki tak już mają – do grania dopingują ich salwy papierków i okrzyki „doo-doo-muu!”).
W sobotę odbyły się dwa koncerty. Pierwszy, prowadzony przez Macieja Trojanowskiego, odbył się wczesnym popołudniem. Wystąpiły zespoły konkursowe oraz gwiazda znana z koncertów „W górach jest wszystko co kocham” – Dom o Zielonych Progach.
O 19 rozpoczął się koncert główny, który co roku gromadzi największą publiczność i kumuluje najwięcej emocji. Tradycyjnie konferansjerem był Bartłomiej Zgorzelski. Tym razem koncert został poświęcony pamięci zmarłego Zenka Janka – pomysłodawcy Yapy. Zaczęło się od fotograficznych wspomnień i wspólnego wykonania starych, turystycznych piosenek (co do których panuje przekonanie, że śpiewa się je od zawsze). Pozbawiona mikrofonów widownia liczbą decybeli biła na głowę dźwięki dobiegające z głośników. Wrażenie było tysiąc razy bardziej efektowne niż najpoważniejsza minuta ciszy. Kankan, kilka fikołków i na dobre się zaczęło.
Aż do 5 nad ranem ze sceny płynęły piosenki, które w dużej mierze wszyscy gdzieś kiedyś słyszeli i śpiewali. Oprócz Basi Beuth – laureatki ubiegłorocznej Yapy – wystąpili wykonawcy od lat zakorzenieni w koncertach turystycznych: EKT Gdynia, Bogusław Nowicki, Leszek Kopeć, Tomek Jarmużewski z zespołem, Słodki Całus od Buby, Andrzej Koczewski, Grupa R oraz Na Bani. Oprócz tego usłyszeliśmy utwory Ze starej szuflady, czyli projektu Michała Łangowskiego i Wojtka Szymańskiego – liderów dobrze znanych zespołów Cisza jak Ta i Dom o Zielonych Progach. Panowie odświeżyli piękne, stare piosenki, którym mogło grozić zapomnienie w zakurzonych śpiewnikach. Tylko nielicznym wykonawcom udało się uniknąć fikołków, przeważnie publiczność pozostawała nieubłagana. Koncert zakończył się przed 5 nad ranem, ale yapowe „after party” trwało do późnych godzin rannych.
W niedzielę odbył się ostatni konkurs, podczas którego wystąpili laureaci oraz zespół Saskia i Leonard Luther. Jury przyznało pierwszą nagrodę ex aequo zespołom Qsz z Opola i Chwila nieuwagi z Rybnika. Drugie i trzecie miejsce zajęły grupy: Rozdwojenie jaźni z Mińska Mazowieckiego oraz Myśli rozczochrane wiatrem zapisane z Warszawy. Nagroda Publiczności powędrowała do charyzmatycznego duetu Egon Alter (który występ rozpoczął niepozornie i umiarkowanie śmiesznie, a zakończył wielkim show wśród burzy oklasków).
Co decyduje o fenomenie Yapy? Co sprawia, że na kilkanaście innych przeglądów warto pojechać, ale na Yapę po prostu trzeba? Atmosfery nie da się opisać – kto był, ten wie i na pewno znów przyjedzie. Każdy konkurs rozpoczyna się i kończy wspólnym odtańczeniem Kankana (dobrze przyłączyć się w połowie, bo inaczej zadyszka gotowa); twarde, gimnastyczne ławeczki odciskają się w pamięci i na pewnej części ciała również; „sru!” zastępuje oklaski podczas odczytywania listy dobrodziejów – to wszystko tworzy klimat, ale najważniejsza jest yapowa publiczność zaopatrzona w gwizdki, budziki, syreny i nieśmiertelny okrzyk „Zrób fikołka!”. Publiczność, która wywołuje artystów na bis wspólnym śpiewaniem ich piosenek. Wreszcie publiczność, która bez mikrofonu śpiewa głośniej niż wykonawcy na scenie.
Do następnej Yapy został niecały rok, ale jej klimat można będzie poczuć już niebawem, podczas 4. Raydu Poyapowego. W tym roku odbędzie się 7-9 maja w Beskidzie Śląskim i Małym. Zapisy na poszczególne trasy ruszają 1 kwietnia. Organizatorzy po raz pierwszy zapraszają także na obóz poyapowy, który obędzie się w wakacje nad jeziorem w Ślesinie.
www.yapa.art.pl
Tekst: Joanna Stachowiak