Reklama

Nie wiadomo, od czego zacząć opowieść o Timothym Treadwellu, amerykańskim ekologu. Może od tego, jak stoi przed kamera i złorzeczy całemu światu? A może od sceny, w której pochyla się nad kupa niedźwiedzicy i gładzi ją z czułością, z jaką dotyka się włosów ukochanej? A może wreszcie podsumowaniem jego życia byłaby opowieść lekarza, który wyciągnął szczątki Timothy’ego i jego dziewczyny z żołądka wielkiego misia? Trudno wybrać, bo nikt do końca nie poznał Treadwella, a już na pewno nikt naprawdę go nie zrozumiał. Ale tez nasz bohater nie zamierzał tego komukolwiek ułatwiać. Przystojny szalony blondyn z mroczna przeszłością odciął się od cywilizacji, by zamieszkać z niedźwiedziami w Parku Narodowym Katmai na Alasce. Za miłość do przyrody zapłacił najwyższą cenę. Kilka ostatnich chwil życia, około sześciu minut beznadziejnej walki z potężnym grizzly, zarejestrowała jego kamera. Podobnie zresztą jak 13 letnich sezonów, w których starał się równocześnie zostać częścią natury, niedźwiedziem, władcą niedźwiedzi albo ich przyjacielem. Tak naprawdę Treadwell nie potrafił się zdecydować, choć znajomi opowiadali, że z czasem zaczął na nich warczeć jak grizzly. Trudno obok niego przejść obojętnie. Można go albo kochać, albo nienawidzić. Sam zresztą mówił, że aby poczuć życie, musi podróżować przez emocjonalne góry i doliny. Już sam wygląd Timothy’ego zwracał uwagę. Niemal białe włosy opadały w nieładzie na czoło i kark. Najchętniej ubierał się na czarno lub w kolorze khaki, twarz chował za okularami przeciwsłonecznymi, włosy pod bandana. Najbardziej charakterystyczny był jednak nie jego wygląd, ale forma, w jakiej wyrażał myśli. Często co drugie słowo przeplatały bluzgi, obelgi, wulgaryzmy. Cały czas był nakręcony, niespokojny, pełen to wściekłości na świat ludzi, to bezwarunkowej miłości do świata zwierząt, a za chwile chęci ich zdominowania. Do kamery, która zawsze woził ze sobą, mówił jak zaangażowany raper. Od gniewu przechodził do intymnych zwierzeń, zupełnie jakby zamierzał się wyspowiadać. Ale możliwe, ze sam nie potrafi ł poukładać się w środku. Może dlatego dziki, surowy i prosty świat wielkich drapieżnych ssaków wydawał mu się lepszy do życia. W jakiś dziwaczny sposób łatwiej było w nim funkcjonować niż z tymi wszystkimi pokręconymi ludźmi. Niedźwiedzie to doskonałość – uważał Treadwell.

Paź na haju
Kocham je z całego serca, chronię je. Umrę za nie, ale nie od ich kłów i pazurów. Będę walczył. Będę silny. Będę jednym z nich. Ich... panem – Timothy wyrzuca te słowa z siebie z szybkością automatycznej broni. Siedzi przed kamera, a w tle przechadzają się wielkie niedźwiedzie. Jest bardzo blisko nich. Zbyt blisko. Często bywam łagodnym wojownikiem – mówi dalej. Czasami jestem delikatny jak kwiat, jak... jak mucha na ścianie nie, obserwuje, nie mieszam się, nie staje im na drodze. Czasami jednak pada wyzwanie. I wtedy łagodny wojownik musi stać się samurajem. Musi stać się wspaniały, nie bać się śmierci, być tak silnym, żeby wygrać. I wtedy nawet niedźwiedzie uwierzą, że jest od nich silniejszy. Co takiego stało się z przeciętnym amerykańskim przystojniakiem, że całkowicie poświecił się niedźwiedziom? Treadwell urodził się w Nowym Jorku w rodzinie należącej do średniej klasy. Miał czwórkę rodzeństwa. W szkole uczył się dobrze, nigdy nie sprawiał kłopotów. Trochę popalał marihuanę, w college’u opowiadał, ze jest angielskim sierota odnalezionym w Australii. Jego ulubiona zabawka był pluszowy mis, którego potem często zabierał na swoje samotne wyprawy. Z domu wyprowadził się w wieku 19 lat, zmienił nazwisko na nazwisko panieńskie matki. Chciał zostać aktorem. Kiedy nie dostał wymarzonej roli, zaczął brać narkotyki. Studiował, pracował w sklepie z pamiątkami i jako kelner w restauracji, gdzie wszyscy byli przebrani w różne bajkowe postaci. On był paziem. Z czasem, jak wspominają przyjaciele, zaczął „zadawać się z najgorszym gatunkiem ludzi”, miał kontakty z gangami, dużo pił. Ledwie uszedł z życiem po przedawkowaniu heroiny. Wtedy postanowił zmienić swoje życie. Zupełnie. W dziennikach zapisał, że kiedy pierwszy raz zobaczył dzikiego niedźwiedzia, poczuł, że to jego powołanie. To powołanie uczyniło go sławnym. Tak bardzo, że w 2005 r., już po jego śmierci, Werner Herzog nakręcił o nim dokument Grizzly Man, w którym wykorzystał materiały zarejestrowane przez Timothy’ego. W jednym z nich Treadwell zwierza się małej lisicy, której dał imię Iris: Miałem kłopoty. Dużo piłem. Znasz to? Nie ma możliwości, żebyś znała. Piłem tyle, że pomyślałem, ze albo na to umrę, albo to rzucę. Ale nic, nic, Iris, nie mogło mnie odciągnąć... od picia. Nic! Chodziłem na grupy. Chciałem ze sobą skończyć. Robiłem, co mogłem, żeby nie pic, i wszystko, żeby się znowu napić. A to... to mnie zabijało. Az odkryłem ziemie niedźwiedzi i zdałem sobie sprawę, w jakim są niebezpieczeństwie. Że potrzebują obrońcy, kogoś, kto się nimi zajmie. Ale nie pijaka. Nie kogoś otumanionego. Wiec obiecałem niedźwiedziom, ze jeśli zajmę się nimi, one naucza mnie, jak być lepszym człowiekiem. Stały się dla mnie inspiracja.

Jak zostać zwierzęciem
Z czasem Timothy chciał coraz więcej. Pragnął przebywać z niedźwiedziami całymi miesiącami, 24 godziny na dobę. I tak, wraz z początkiem lata samolot zabierał go na granicę Parku Narodowego Katmai, do zatoki Hallo, gdzie spędzał czas do września. Bez broni, z kamera samotnie obserwował niedźwiedzie. Był w swoim – jak to nazywał – „Sanktuarium Grizzly”. Z niego zapuszczał się do leżącego głębiej „Labiryntu Grizzly”, ulubionego miejsca niedźwiedzi. Sam park narodowy zajmuje prawie 20 tys. km2 i zamieszkuje go największa na świecie chroniona populacja niedźwiedzi brunatnych. Ich liczbę szacuje się na ponad 2 tys. Oprócz brunatnych żyje tu sporo niedźwiedzi grizzly. To dla nich w 2001 r. Treadwell założył wraz ze swoją ówczesna dziewczyną Jewel Palovak organizację Grizzly People. Jej zadaniem była opieka nad niedźwiedziami, dla których – jak twierdził – największym zagrożeniem są ludzie. O swojej misji opowiadał również dzieciom w szkołach. Robił to całkowicie bezpłatnie. – To był jeden z najuboższych ludzi, jakich znaliśmy – mówią jego przyjaciele. Z czasem jednak ekolog aktywista stał się prawdziwa gwiazda. Był barwny, wyrazisty, dziennikarze go lubili. Wydał książkę, pokazywał się w najlepszych stacjach telewizyjnych. – To, co robisz, jest kompletnie szalone. Te niedźwiedzie są najniebezpieczniejszymi
zwierzętami na świecie. Chcesz narażać się 24 godziny na dobę? Nie uwierzę, ze gdyby niedźwiedź chciał cię zabić, nie powiedziałbyś: „Pomyłka, poproszę o bron”? – pytał go jeden z dziennikarzy. Timothy z uporem odpowiadał: – Myślę, ze ich się nie rozumie. Nigdy nie zabiłbym niedźwiedzia w obronie swojego życia. Watek zagrożenia, zmagania człowieka z naturą, która pozbawiona jest przecież emocji (czego Treadwell wydawał się nie zauważać), pojawia się niemal w każdym udzielonym przez niego wywiadzie. Zawsze był po stronie przyrody. Twierdził, że rozumie ja lepiej niż inni. W swoich pamiętnikach przedstawiał się jako samotny jeździec walczący z podłymi ludźmi, którzy chcą zrobić krzywdę niewinnym niedźwiedziom. Działał na nerwy strażnikom parku, którzy uważali, ze swoją obecnością wprowadza zamieszanie w przyrodzie. Kamera Treadwella rejestruje, jak ten usiłuje bawić się z niedźwiedziami, głaskać je. Rozmawia z nimi jak z domowymi pupilami. Kiedy zwierzęta przyjmują agresywna postawę, prosi: Nie rób mi tego, nie rób tego więcej. A potem przeprasza i wielokrotnie zapewnia: Kocham cię, kocham cię, kocham cię. Sam Egli, pilot helikoptera, który brał udział w akcji ratunkowej Treadwella, twierdzi, ze ekolog traktował niedźwiedzie nie jak zwierzęta, ale jak przebranych za nich ludzi. – Przecież te niedźwiedzie są wielkie i agresywne, mogą każdego zabić i pożreć – mówi. – Według mnie Treadwell uważał, że są wielkimi, groźnie wyglądającymi, nieszkodliwymi bestiami, które można przygarnąć i oswoić i które się do człowieka przywiążą jak dzieci natury czy cos takiego. Chyba stracił rozeznanie, co się naprawdę dzieje. Chciał być jak niedźwiedź. Rzeczywiście, Treadwell pisał o tym w listach do przyjaciół. Te dwoistość widać w jego filmach. Potrafił warczeć jak niedźwiedź na ludzi i przemawiać do niedźwiedzic jak do kobiet. Trudno patrzeć obojętnie, gdy pochyla się nad odchodami niedźwiedzia i podnieconym głosem mówi do kamery: To jej kupa. Wprost z tyłka. Czuje to. Jeszcze ciepłe, wprost z jej tyłka. Było w jej środku. Moja dziewczynka. Dotykam. To kupa Wendy. Może wydaje się dziwne, ze tego dotykam, ale to było w niej.

O krok za daleko
Sven Haakanson, dyrektor Muzeum Etnograficznego Eskimosów Alutiiq, uważa, że Treadwell złamał
zasady, które obowiązywały na Alasce od 7 tys. lat. Tam ludzie unikają niedźwiedzi, a one unikają ludzi. To niepisany kodeks tego obszaru. Ekolog, mieszkając z niedźwiedziami, uczył je, że człowiek nie jest groźny. To kompletny brak szacunku dla tych zwierząt. Już na początku, gdy Treadwell pojawił się w Parku Narodowym Katmai, pracownicy tego obszaru chronionego mieli dużo zastrzeżeń do jego zachowania. Człowiek niedźwiedź oprowadzał turystów bez wymaganej licencji, przechowywał żywność w niedozwolony sposób i ingerował w życie dzikich zwierząt. Biwakował również w jednym miejscu przez okres przekraczający określone regulaminem siedem dni. Wielokrotnie pouczany przez strażników o konieczności cotygodniowej zmiany miejsca biwaku, początkowo stosował się do przepisów. Jednak po pewnym czasie zaczął ukrywać namiot w zaroślach przed oczami straży. Używał tez zabronionego w tym miejscu agregatu prądotwórczego. Często kłócił się z przewodnikami i osobami, które oprowadzali. Poza tym Timothy nie zachowywał należytej ostrożności. Konsekwentnie odmawiał ogradzania obozu i stosowania środków odstraszających groźne zwierzęta, co pozostawało w sprzeczności z wymogami bezpieczeństwa na terenie parku. Gardził ludźmi, którzy zabezpieczali się przed niedźwiedziami. Werner Herzog, przygotowując się do filmu o Treadwellu, przez dwa tygodnie przeglądał taśmy z jego nagraniami. Ponad sto godzin. Timothy rejestrował niemal każdy swój krok, w nieskończoność powtarzał ujęcia i tekst, jeśli cos mu się nie spodobało. Robił ujęcia w chustce i bez chustki, z lewej albo z prawej, z krótsza albo dłuższą wypowiedzią. Choć stylizował się na samotnika, dwa ostatnie sezony spędził na Alasce z Amie Huguenard, swoją młodszą o dziewięć lat dziewczyna, asystentka medyczna. Herzog zauważa, że Amie pojawia się w kamerze zaledwie dwa razy i to na chwilę. Z dzienników Treadwella wiadomo, ze bała się niedźwiedzi. Podczas 13., feralnej wyprawy Timothy’ego w 2003 r. Amie towarzyszyła mu do końca, mimo że powinna była wracać. Dostała właśnie nową pracę, ale tez coraz mniej rozumiała przyjaciela. Uważała, że dąży do samozniszczenia. On zapisał w pamiętnikach, że jakoś nie ma szczęścia do kobiet.

Feralna trzynastka
W 2003 r. para została w Parku Narodowym Katmai znacznie dłużej niż zwykle, aż do października. Bilet lotniczy Timothy’ego z Alaski do Kalifornii wygasł i gdy przewoźnik odmówił jego przedłużenia, ekolog zdecydował się poczekać w „Sanktuarium Grizzly”. Na dodatek utrzymywała się kiepska pogoda, w okolicy obozowiska nie mógł wylądować hydroplan. Cała przyroda, a wraz z nią niedźwiedzie, szykowała się już do zimy. Były rozdrażnione i bardziej agresywne niż zwykle. To oczywiste, musiały zdobywać pożywienie, by przed zapadnięciem w sen zgromadzić zapas tkanki tłuszczowej. Timothy i Amie czekali na poprawę pogody. Powoli likwidowali obóz. W każdej chwili sytuacja mogła zmienić się na tyle, że mógł po nich przylecieć pilot. Większość trzymanych do tamtej pory w namiocie rzeczy czekała już spakowana na zewnątrz. Wokół roznosiły się nieznane zwierzętom zapachy. Ludzie hałasowali. Jesienna pora sprzyjała też migracjom niedźwiedzi. Te, które zwykle zerowały w okolicy obozu, wędrowały na inne tereny, szukając coraz trudniej dostępnego pożywienia. W ich miejsce pojawiały się nowe zwierzęta. Być może właśnie jednym z nich był 28-letni samiec noszący tatuaż z numerem 141. To właśnie on zaatakował. Dr Franc Fallico, patolog, który przeprowadzał sekcję zwłok szczątków Timothy’ego i Amie, z zacięciem aktora z horrorów przedstawia w filmie Herzoga hipotetyczny przebieg wydarzeń. Znamy go nie tylko dzięki lekarzowi. Całe zajście, a właściwie same dźwięki, zostało zarejestrowane przez dwie kamery ekologa. Jedną zasłaniał but u wejścia do namiotu, druga miała zamknięty obiektyw. Od początku ataku do śmierci Treadwella minęło około sześciu minut. Najpierw niedźwiedź zaatakował Timothy’ego. Amie krzyczała, przez jej oszalałe wycie słychać głos mężczyzny, który każe jej uciekać, każe jej go zostawić. Amie nie posłuchała. Zginęła razem z Timothym. Szczegóły są bardzo drastyczne. Zwierzę chwyciło Treadwella za czubek czaszki, pozostawiając na niej ślady ogromnych kłów, i oderwało skalp. Potem zwolniło uścisk, by natychmiast złapać za udo. O czym myślał człowiek niedźwiedź w ostatnich chwilach życia? Czy miał czas, żeby uzmysłowić sobie, co naprawdę się dzieje? Czy rozumiał? Czy może zrozumiał, ze być może nie rozumiał nigdy? Na szczycie wzgórza, gdzie doszło do tragedii, znaleziono jedynie fragment ciała Timiego: głowę i kawałek kręgosłupa oraz ramię z dłonią i zegarkiem. Resztę wydobyto z żołądka niedźwiedzia. Ciała pary przywieziono w dwóch niewielkich workach. Samca, który ich zabił, zastrzelono, a jego szczątki zostawiono na pożarcie innym zwierzętom. Ktoś stwierdził potem, że Timothy nie chciałby, aby niedźwiedź zginał przez niego. Śmierć 46-letniego Treadwella przyniosła wiele komentarzy: „Oto, co robi heroina”, „Zasłużył sobie”, „Mógł zabijać siebie, ale dlaczego narażał dziewczynę”. Niektórzy zauważyli jednak, że przez 13 sezonów Treadwell znakomicie sobie radził na ziemi niedźwiedzi. Czy było to tylko szczęście? Żyłem dłużej niż ktokolwiek na ziemi we współczesnych czasach, bezbronny na ziemi dzikich niedźwiedzi. Właśnie – bezbronny. I tym samym bezpieczny – mówił Treadwell. Ale równocześnie patrząc na potężne niedźwiedzie, nieczułe wobec ludzkiego świata (czego nie dostrzegał), obojętne i kierujące się instynktem, zauważał: Czuje śmierć całym sobą. Ale czy rzeczywiście czuł?

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama