"Moskwę zamieszkuje więcej miliarderów niż Londyn i Nowy Jork razem". Martyna Wojciechowska stara się zrozumieć Rosję
Jaka jest Rosja 25 lat po rozpadzie ZSRR? Przeczytajcie wstęp do grudniowego wydania National Geographic Polska, w którym znajdziecie poruszający materiał z tego kraju.
Kosmopolityczny Petersburg. Siergiej jest młody, błyskotliwy i dobrze wykształcony, stawia na rozwój osobisty. Pytam go o życie, plany, marzenia - o dziwo, wszystkie związane są z Rosją. Nie marzy mu się wielki świat, nie jest mu do niczego potrzebny.
- Putin jest świetnym przywódcą! - tłumaczy mi przy kolacji w drogim lokalu.
- Całemu światu potrafi pokazać, kto tu rządzi. Wy się zachwycaliście Michaiłem Gorbaczowem, że taki postępowy i otwarty, ale dla Rosji to nie było dobre. Przecież on tylko podlizywał się Zachodowi i skupiał na polityce zagranicznej, zamiast zająć się własnym narodem. Teraz znów jesteśmy siłą! Nie rozumiecie nas - dodaje.
Większość Rosjan, z którymi rozmawiam, we Władimirze Putinie widzi silnego lidera, który sprawia, że świat znów się boi Rosji, a to podnosi samoocenę obywateli. Jak mówią - najważniejsze, że żyje się lepiej niż kiedyś. Co prawda odbywa się to kosztem ograniczenia swobód osobistych, a przejawy opozycji tłumione są w zarodku, ale przecież odchodzimy od społeczeństw socjocentrycznych do egocentrycznych. Każdego pochłania tylko jego własny interes, to co tu i teraz. Młodzi Rosjanie zachowują się tak, jakby nie byli w stanie przewidzieć, do czego prowadzi dyktatura. Nie czują, że mają wpływ na losy swojego kraju, więc koncentrują się na innych rzeczach. Chcą wygodnie żyć, móc kupować więcej. A skoro 122 tys. Rosjan należy do 1 proc. najbogatszych ludzi na świecie, a Moskwę zamieszkuje więcej miliarderów niż Londyn i Nowy Jork liczone razem, to mają się na kim wzorować.
Półwysep Jamalski, trzy dni drogi na północ od Salechardu. Z daleka słyszę śmigłowiec, który ląduje pośrodku niczego - jest tylko stado reniferów i trzy czumy, które zamieszkuje w sumie pięć osób dorosłych i gromadka dzieci. Grupa urzędników przyleciała z urną do głosowania, bo przecież stąd nikt do punktu wyborczego nie dojedzie. Dopalając papierosa, Sasza wypełnia dokumenty i wrzuca swój głos do zapieczętowanej skrzynki.
- Na kogo głosowałem? Nawet nie wiem do końca. My tu ani telewizji, ani radia nie mamy, a głosować przecież wypada, nie? - wzrusza ramionami.
Tekst: Martyna Wojciechowska