Korea Południowa zwalcza epidemię. Jak to robi?
Europa stała się ogniskiem infekcji SARS-CoV-2 po tym, jak Chiny i Korea Południowa zaczęły coraz skuteczniej opanowywać sytuację u siebie. Szczególnie przykład działań tego drugiego kraju godny jest poznania bliżej.
- Jan Sochaczewski
W kraju 50 milionów ludzi epidemia najwyraźniej mocno zwolniła. Gdy w szczytowym okresie jednego 29 lutego odkryto 909 nowych zarażonych, to 17 marca już tylko 74 takie przypadki. Trend jest wyraźnie spadkowy. Choć nadal istnieją miejsca, gdzie wirus próbuje ”odrodzić się” z nową siłą.
Testy, testy, testy
Koreańczycy zdołali osiągnąć ten stan bez zamykania miast czy narzucania skrajnie autorytarnych restrykcji. To właśnie pomogło Chinom w ich problemie z koronawirusem.– Korea Południowa to republika demokratyczna. Zamykanie to nie jest wybór rozsądny – sciencemag.com cytuje Kima Woo-Joo, specjalistę od chorób zakaźnych z Korea University.
Skuteczność podejścia władz z Seulu polega na najszerzej na świecie zakrojonym i świetnie zorganizowanym programie testowania obywateli, połączony z szybką izolacją chorych i wyłapaniem wszelkich osób które mogli zainfekować. W sumie przetestowano już w Korei Południowej 270 tys. osób, to 5200 testów na milion mieszkańców. Lepszy wynik ma tylko malutki i bogaty Bahrajn.
W Polsce 16 marca minister zdrowia Łukasz Szumowski powiedział , że planuje się zwiększyć liczbę testów do 3 tysięcy na dobę. W tym celu z 14 do 19 zwiększono liczbę laboratoriów przeprowadzających takie testy.
– Cały czas mamy sprowadzane i zakupione testy. W sumie rozdysponowano we wszystkich laboratoriach około 40 kilku tysięcy testów, a wykonano obecnie około 7-8 tysięcy badań – zaznaczył wówczas Szumowski. Tymczasem 18 marca polski MSZ poinformował, że Chiny obiecały przekazać Polsce 10 tys. testów na koronawirusa i materiały ochronne, jak maseczki, rękawiczki czy kombinezony.
- Przykład Korei Południowej pokazuje, że duża wydajność diagnostyczna jest kluczem do zapanowania nad epidemią. Podobnie jest możliwość wyśledzenia łańcucha infekcji – mówi Raina Macintyre, ekspertka od chorób zakaźnych z Uniwersytetu Nowej Południowej Walii w Sydney.
MERS, odrobiona nauka
Gdy 5 lat temu pewien biznesmen po powrocie z Bliskiego Wschodu zaraził wirusem MERS tłum ludzi, z czego zachorowało 186 a zmarło 36, do zapanowania nad patogenem potrzeba było 2 miesięcy intensywnej pracy i poddania kwarantannie 17 tys. osób.
Korea Południowa odrobiła tę bolesną lekcję i skutki widać obecnie. Choćby tak dobrze dopracowano zasady postępowania z zarażonymi pacjentami, że przy epidemii COVID-19 nie został zainfekowany jeszcze żaden lekarz.
Dzięki wprowadzonym po 2015 roku zmianom w prawie, możliwe jest natychmiastowe zebranie danych o przemieszczaniu się każdego. System śledzi sygnał z telefonu komórkowego, płatności kartami i szereg innych śladów cyfrowych zostawianych przez podejrzanego. Możliwa jest rekonstrukcja całej trasy którą się poruszał.
Po wykreśleniu danych osobowych taki pakiet informacji trafia do aplikacji z której korzystać może każdy obywatel Korei Południowej. Dzięki temu może sprawdzić, czy w którymś momencie jego trasa nie przecięła się z trasą chorego.
Jak tylko z Chin popłynęły informacje o epidemii, Koreańskie Centrum Kontroli i Zapobiegania Chorobom (KCDC) uruchomiło procedurę tworzenia własnych testów na wykrywanie patogenu i zawiązało współpracę z producentem tak, aby można było stworzyć komercyjnie dostępne zestawy kontroli.
Gwałtowny wybuch
Pierwszy taki test przeprowadzono już 7 lutego, gdy w kraju było tylko kilka potwierdzonych infekcji a kolejne pakiety do badań rozesłano do lokalnych ośrodków zdrowia. 18 lutego wykryto tzw. Pacjenta 31, czyli 61-letnią kobietę, która 9 i 16 lutego uczestniczyła w mszach w kościele Shincheonji w Daegu, na południe od Seulu. Okazało się, że była tzw. super roznosicielem.
Dwie dwugodzinne msze z 500 wiernymi siedzącymi ramię w ramię z Pacjentem 31 dały piorunujący efekt: w kolejnych 12 dniach przybyło 2900 zakażonych. Gdy 29 lutego przybyło 909 kolejnych, nagle Korea Południowa stała się drugim po Chinach ogniskiem epidemii. Wirusa złapało 80 proc. wiernych uczestniczących w mszach, a od nich ich bliscy. W przypadku zachorowań w innych miejscac, odsetek zakażeń w grupach wynosił 10 proc.
Gdy w Korei Południowej lekarz musi zdecydować, co zrobić z zainfekowanym SARS-CoV-2 pacjentem, tych z dodatkowymi chorobami (nadciśnienie, cukrzyca) odsyła do szpitala. Ci z umiarkowanymi objawami trafiają do tymczasowych miejsc odosobnienia, czyli przygotowanych na ten cel pomieszczeń oddanych przez instytucje publiczne. Tam zostają pod obserwacją i udzielana jest im podstawowa pomoc medyczna.
Jeżeli komuś się polepszy a dwukrotnie przeprowadzony test da wynik negatywny, może wyjść do domu. Wreszcie, ci najbliżsi zainfekowanych oraz zarażeni, ale zupełnie lekko przechodzący chorobę muszą zostać w domach przez 2 tygodnie i mierzyć sobie temperaturę. Dwa razy dziennie ktoś sprawdza, czy faktycznie nigdzie się nie ruszają. Karą jest mandat wysokości równej 10 tys. zł, wkrótce już ponad 30 tys. zł i roku więzienia.
Liczba nowych przypadków spada nieprzerwanie od 2 tygodni. Ludzie poddają się dobrowolnie zasadzie pełnej izolacji a władze zachęcają do noszenia masek, mycia rąk, unikania zatłoczonych miejsc i pracę zdalną. Jeżeli ktoś już musi się modlić, zachęcają msze online. Nadal robi się testy. Już 15 tys. dziennie. Do tego uruchomiono punkty kontroli dla zmotoryzowanych – w 43 miejscach można zrobić sobie test nie wysiadając z auta.
Jan Sochaczewski