Gdzie leży zimna granica życia? O ratowaniu przed zamarznięciem
Ratująca życie nowatorska procedura leczenia hipotermii to nic innego, jak tylko zbliżenie dwóch światów: ratownictwa i kardiochirurgii – mówi jej twórca.
Rekordowo niską temperaturę 12,7 st. Celsjusza miał dwulatek z małopolskich Racławic, który kilka godzin spędził na grudniowym mrozie. Udało się go uratować – odzyskał pełnię funkcji neurologicznych – m.in. dzięki działającej od 2013 r. w Małopolsce (a od połowy grudnia 2014 również na Podkarpaciu) procedurze leczenia pozaustrojowego hipotermii głębokiej. O tym, jak ona działa, mówi dr n. med. Tomasz Darocha, główny koordynator ds. hipotermii, lekarz Krakowskiego Szpitala Specjalistycznego im. Jana Pawła II i ratownik-lekarz Lotniczego Pogotowia Ratunkowego.
Jak powstała procedura pozaustrojowego leczenia hipotermii i na czym polega?
Dr n. med. Tomasz Darocha: Z propozycją opracowania takiego systemu zwróciło się do nas, Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe. Przez miesiąc realizowaliśmy ją dla nich, potem rozszerzyliśmy na całe województwo.
Najważniejsza jest bardzo wczesna identyfikacja pacjentów z zaawansowaną hipotermią. Kluczowym elementem jest dyżurujący wolontariacko 24 godziny na dobę koordynator, którego numerem telefonu dysponują wszystkie zaangażowane w ratownictwo jednostki: karetki, oddziały szpitalne, izby przyjęć, jednostki straży pożarnej, ochrony kolei i granicznej, pracownicy parków narodowych, służby górskie i policja.
W okresie jesienno-zimowym zgłaszane jest do niego każde poszukiwanie osoby zaginionej. To on kieruje pacjenta do leczenia tradycyjnego lub właśnie za pomocą systemu ECMO (Extracorporeal Membrane Oxygenation), czyli w krążeniu pozaustrojowym.
Jak działa ten system?
ECMO to – upraszczając – sztuczne płucoserce. Wyprowadza z organizmu krew, a następnie – po natlenieniu jej i ogrzaniu – zwraca ją do ciała z odpowiednią energią kinetyczną. W ten sposób ogrzewamy pacjenta o 6–9 st. Celsjusza na godzinę, choć to tempo nie jest istotne, bo temperaturą możemy dowolnie sterować.
Takie działanie to zresztą chleb powszedni dla każdego kardiochirurga, a urządzenia ECMO są na stanie wszystkich oddziałów kardiochirurgii w Polsce. Wykorzystuje się je przy całej gamie operacji na sercu.
Procedura, którą wprowadziliśmy, to właściwie nic innego jak zbliżenie dwóch światów – kardiochirurgii i ratownictwa. Ale przedsięwzięcie jest unikalne w skali świata, jeśli weźmiemy pod uwagę obszar i zakres konsultacji, którymi obejmujemy pacjentów.
Według danych Głównego Urzędu Statystycznego w latach 2009–2012 z powodu hipotermii zmarło w Polsce 1836 osób. Czy większość z nich to ofiary wypadków w górach?
Absolutnie nie. Do wychłodzenia dochodzi najczęściej wcale nie w górach, a na nizinach, w miastach, gdzie ofiarami padają ludzie bezdomni, pijani, odurzeni narkotykami czy ubodzy, których nie stać na kupno opału.
Dlatego bardzo ważne jest, by podobne rozwiązania proceduralne wprowadzić na terenie całego kraju, a nie tylko w dwóch województwach południowych, jak dotychczas.
Nie lekceważymy jednak ratownictwa górskiego, lawinowego. Chcielibyśmy kupić mobilny zestaw ECMO. Moglibyśmy latać z nim do pacjentów, żeby np. po zejściu lawiny w Tatrach zainstalować system leczenia pozaustrojowego choćby w Zakopanem. Na razie nie ma jednak na to pieniędzy. Koszt takiego aparatu to ok. 300 tys. zł.
Tymczasem wszystkie osoby zaangażowane w funkcjonowanie procedury leczenia hipotermii, począwszy od pielęgniarek, przez lekarzy, po dyspozytorów, robią to na zasadzie wolontariatu. Nie dostajemy na ten cel żadnych pieniędzy, lokali, sprzętu. Szkolimy ludzi, odbieramy telefony i kwalifikujemy pacjentów pro publico bono.
—rozmawiał Adam Robiński