National Geographic 2/21
Tajemnicze wirusy
Czy bez wirusów życie na Ziemi w ogóle byłoby możliwe? Raczej nie takie, jakie znamy – bez nich ewolucja potoczyłaby się zupełnie inaczej, a już na pewno na Błękitnej Planecie nie byłoby nas, ludzi.
Niedawno odkryto, że to właśnie pewien retrowirus przyczynił się do powstania 100 mln lat temu łożyska, jednego z najgenialniejszych osiągnięć ewolucji. Dzięki niemu ssaki zapanowały na Ziemi. Ale to nie wszystko, co wirusy nam dały. Zawdzięczamy im też układ odpornościowy, rdzeń kręgowy, pamięć. Okazuje się, że 90 proc. ludzkiego DNA ma coś wspólnego z wirusami. A zatem możemy zaryzykować śmiałą tezę, że w pewnym sensie są one naszymi stwórcami.
Tymczasem za sprawą choćby aktualnej pandemii COVID -19 te mikroskopijne formy uważamy za naszych największych wrogów. I w takim podejściu też jest sporo racji. Wystarczy przypomnieć inne wielkie epidemie wirusowe i ich żniwo: HIV, który do tej pory pochłonął 39 mln istnień, ospa – tylko w XX w. 300 mln ofiar, hiszpanka, która przez 2 lata uśmierciła od 40 do 100 mln ludzi. Szczególny strach budzi wirus ebola, jeden z najbardziej śmiercionośnych (60–90 proc. zakażonych umiera).
Codziennie toczymy z wirusami nierówną walkę, bo przewaga jest po ich stronie. Wszak żyją na Ziemi niemal od zawsze; niektórzy naukowcy uważają, że pojawiły się jeszcze przed powstaniem pierwszych komórek. Że pływały w pierwotnej zupie, z której w wyniku procesów biochemicznych wyłoniły się pierwsze formy życia.
Faktem jest, że teraz są wszędzie; w 1 mililitrze wody morskiej jest ich nawet 10 mln. Żyją z nami, obok nas i w nas. Są formą sytuującą się na granicy dwóch światów – żywego i martwego. Pozbawione jądra komórkowego, nie są żywe, dopóki nie dostaną się do organizmu gospodarza i nie zaczną czynić w nim spustoszenia. Ale to właśnie te infekcje wirusowe, choć groźne dla nas, są także motorem napędzającym ewolucję, powodują zmiany prowadzące do powstania nowych cech, a nawet gatunków.
Nic więc w przypadku wirusów nie jest jednoznacznie ani złe, ani dobre. I o tym jest właśnie okładkowy artykuł tego wydania National Geographic.
Dziękuję, że jesteście Państwo z nami.