Władcy umysłów. Jak powstają i działają nowe religie
Fenomen duchowości polega na tym, że człowiekowi można wmówić dowolne rzeczy, których udowodnić się nie da i nie można im zaprzeczyć
Aż 110 mln ludzi na świecie nie znalazło w tradycyjnych religiach odpowiedzi na wiele współczesnych pytań i przystąpiło do nowych ruchów religijnych. Średnio co tydzień powstaje nowy. To już zjawisko masowe – twierdzi prof. Christopher H. Partridge z Lancaster University, autor Encyclopedia of New Religions. Dawniej używano określenia sekty, ale nazwa ta zyskała pejoratywny charakter i obecnie stosowana jest wyłącznie do grup skrajnie niebezpiecznych, takich jak Heaven’s Gate (jej członkowie popełnili zbiorowe samobójstwo w 1997 r., by wsiąść na statek kosmitów lecący za kometą Hale’a-Boppa) czy Kościół Zjednoczenia założony przez Sun Myung Moona w Korei (wymaga od członków absolutnego posłuszeństwa, decydując m.in. o wyborze ich małżonka). Scenariusz zwykle jest podobny: charyzmatyczny lider skupia wokół siebie grupę zwolenników, strasząc ich nadchodzącą apokalipsą. Tworzy bezpieczny świat, którym rządzą jasne reguły, a nie rosnące raty kredytu czy groźba utraty pracy. Przywódca sekty dzięki posiadanej charyzmie staje się w oczach wyznawców sprawiedliwym sędzią, dobrym ojcem, troskliwym opiekunem, terapeutą i przyjacielem – pisze w książce Fenomen sekt Elżbieta Mudrak. Uzurpuje sobie prawo do kontrolowania ludzkiego zachowania na najsubtelniejszych poziomach sfer rodzinnej, intymnej, duchowej. Jego wpływ z czasem staje się tak pożądany, że [...] prowadzi do całkowitej zmiany dotychczasowego stylu życia jednostki.
Guru dla każdego
Wiele osób dostrzegło w tym szansę na zaistnienie, bo bycie duchowym przywódcą okazuje się banalnie proste. Wystarczy zastosować kilka rad, które zebrał Jag Venugopal, amerykański bloger hinduskiego pochodzenia: Ogłoś, że jesteś wcieleniem jakiegoś znanego świętego. Stwórz legendę wokół swych narodzin i dzieciństwa (co najmniej kilka cudów i kontaktów z bogami). Ubieraj się odpowiednio (najlepiej w suknię i turban). Mów niejasno (wszak przemawia przez ciebie bóg); a najlepiej mów łamanym angielskim (wykształcony mistrz jest podejrzany, najlepiej wtrącaj słowa z sanskrytu, którego i tak nikt nie zna). Wyrażaj się ciepło o wszystkich religiach (nie wiadomo, skąd się trafią klienci). Nakarm biednych, ufunduj szkołę lub szpital (to się przełoży na dobrą prasę). Nie daj się przyłapać na niegodnym zachowaniu (powołaj speców od budowania wizerunku). Buduj relacje z celebrytami (ich fani mogą zostać twoimi wyznawcami). Amerykański reżyser Vikram Gandhi postanowił sprawdzić, czy rzeczywiście tak łatwo dziś zostać guru. Przeprowadził eksperyment: dokleił sobie włosy i długą brodę. Wyćwiczył hinduski akcent, wynajął salę i rozpoczął działalność w Arizonie jako Kumare. Mówił to, co mu ślina na język przyniosła, uczył ruchów, które wymyślił i rysował ludziom na czołach penisy, twierdząc, że to tajemne znaki. Bardzo szybko nie tylko znalazł grono zagorzałych zwolenników, ale zaczął być także zapraszany na obozy jogi jako instruktor. Co ciekawe, kiedy po roku ujawnił swoją prawdziwą tożsamość, część jego uczniów dalej twierdziła, że ma nadprzyrodzoną moc i wiele ich nauczył. – Fenomen duchowości polega na tym, że człowiekowi można wmówić dowolne rzeczy, których udowodnić się nie da i nie można im zaprzeczyć – mówi Paweł Szuppe, teolog, religioznawca i pracownik Dominikańskiego Ośrodka Informacji o Nowych Ruchach Religijnych i Sektach. – Nie trzeba nawet znać się na psychologii, filozofii ani posiadać charyzmy.
Złote jaja
Nowe religie trudno nazwać rzeczywiście nowymi, bo zwykle korzystają z istniejących już systemów religijnych, filozoficznych i popkultury, swobodnie wybierając z nich to, co najbardziej odpowiada ludzkim potrzebom. Najbardziej widoczne jest to w multietnicznych Stanach Zjednoczonych, gdzie nowych ruchów religijnych powstaje najwięcej, a coraz szybsze tempo życia powoduje erozję tradycyjnych wartości. Sporo nowych religii powstało też na terenie byłego ZSRR, po upadku którego pozostała pustka w wielu wymiarach. W Indiach z kolei podążanie za charyzmatycznym guru jest elementem tradycji. W kraju jest więcej świątyń niż szkół, a jedna trzecia społeczeństwa to analfabeci żyjący poniżej granicy ubóstwa, z którego może ich wyrwać tylko cud, więc w niego wierzą. – Na świecie są jednak dwie dominujące tradycje, które bardzo się od siebie różnią. Religie monoteistyczne opierają się na teologii, starają się ująć świat w ryzy, głoszą, że rządzą nim niezmienne prawa, które ustanowił osobowy bóg – mówi religioznawca i etnolog, prof. Włodzimierz Pawluczuk. – Na wschodzie zaś osobowego boga nie ma, wszystko opiera się na systemach filozoficznych, duchowych tradycjach i technikach, które pozwalają je doskonalić. W wielu krajach przewodnicy duchowi stanowią kręgosłup moralny społeczeństwa i cieszą się prawdziwym i zasłużonym szacunkiem, gromadzą wokół siebie uczniów, którym przekazują wiedzę, uczą technik medytacji i wskazują drogę postępowania. W Azji na duchowe przebudzenie pracowali latami, żyli w odosobnieniu, medytowali w odciętych od świata jaskiniach. Buddyjscy mnisi, aby osiągnąć oświecenie, przestrzegają aż 227 reguł (zasad moralnych), które nie pozwalają im nawet na zabicie muchy. Na Zachodzie transcendentalny odlot można osiągnąć na weekendowym kursie. Roshi Genpo, twórca metody Big Mind (zastrzeżonej znakiem towarowym), oferuje oświecenie w godzinę za 50 tys. dol. – Charyzmatyczni oszuści opanowali sztukę budowania nastroju i widowiskowych trików. Znaleźć ich jest o wiele łatwiej, bo są bardziej medialni. Aby zyskać wiarygodność, uprawiają teatr – uciekają się do iluzji, a swoje sztuczki nazywają cudami. Regularnie są zresztą demaskowani – mówi Tomek Michniewicz, dziennikarz, podróżnik i autor książki Samsara. Kiedy zmarły niedawno Sai Baba (w samych Indiach miał 6 mln wyznawców) kręcił rękami, sypał się z nich vibuti – święty popiół o właściwościach leczniczych, który okazał się sproszkowanym krowim łajnem. Podczas spotkań z wiernymi wypluwał złote jajka, pierścionki, medaliony, drogie zegarki czy krzyżyki. Dla hinduistów z ust wyciągał figurki bogów, a dla buddystów japa male (różańce) używane podczas mantry. Tłumaczył, że tworzy je tak samo, jak Bóg stworzył świat. Wierni przypisywali mu zdolności lewitacji, teleportacji, jasnowidzenia, wpływania na zmianę pogody, uzdrawiania, a nawet wskrzeszania zmarłych. Kiedy zmarł w 2011 r., w jego rezydencji znaleziono 98 kg złota, 307 kg srebra i 120 mln rupii (7,2 mln zł).
Zostawcie buty i umysły
Nie mniej bogaci byli inni hinduscy guru. Dhirendra Brahmachari, rzekomy „latający” nauczyciel jogi i kochanek Indiry Gandhi, miał nielegalną fabrykę broni i prywatny odrzutowiec. Maharishi Mahesh Yogi, założyciel i przywódca ruchu Medytacja Transcendentalna, zgromadził majątek wart miliard dolarów, nieruchomości jego organizacji wyceniano na 3,6–5 mld. W latach 70. przekonywał, że 10 tys. latających joginów może zapewnić pokój na świecie. Karierę zrobił dzięki Beatlesom, którzy ogłosili go swym nauczycielem. Propagował medytację transcendentalną, która polega na wypowiadaniu otrzymanej przez nauczyciela mantry przez 20 min dziennie, dzięki czemu na adepta spływają „jogiczne moce” i „umiejętność latania”. Można ją doskonalić, skacząc na pośladkach w pozycji lotosu. Głośny film Davida Sievekinga David chce odlecieć ujawnia, że mantry kosztowały 1500 dol. (dziś 2800 euro), a tytuł „radży ruchu” – milion dolarów. Wśród zagorzałych wyznawców Maharishiego jest m.in. David Lynch, który założył organizację uczącą dzieci na całym świecie transcendentalnej medytacji oraz słynny amerykański wydawca Earl Kaplan, który podarował mistrzowi 150 mln dol. na budowę centrum medytacyjnego w Indiach. Ci hinduscy pseudoguru zrobili zawrotną karierę na Zachodzie m.in. dzięki swojej egzotyce. Chandra Mohan Jain, znany jako Osho lub „guru seksu”, w Indiach budził takie zgorszenie, że musiał w latach 80. przenieść swoją komunę do USA, a tam z łatwością zbudował siedmiotysięczne miasto z lotniskiem i transportem publicznym, w którym średnia wieku wynosiła 34 lata, a 40 proc. mieszkańców miało wyższe stopnie naukowe. Przed wejściem do sali wykładowej widniał napis: Zostawcie tu buty i umysły. Zarzucano mu, że prał ludziom mózgi, ale jego uczniowie upierali się, że miało to dla nich zbawienny skutek, bo medytacje Osho oczyszczały ich umysły z dogmatów, stereotypów i strachu, na których opierają się tradycyjne religie i kościoły. Amerykanom odpowiadał jego światopogląd, medytowanie podczas stosunku i sposób bycia radosnego guru z Indii, który twierdził, że bogactwo sprzyja rozwojowi duchowemu. Sam miał aż 93 rolls-royce’y i 300 rolexów. Dziś jedną z najbogatszych sekt na świecie jest Kościół scjentologiczny, założony w 1954 r. przez pisarza science fiction Rona Hubbarda. Rozwinął on swego rodzaju system psychoterapeutyczny, polegający na organizowaniu niezwykle drogich kursów mających doprowadzić do „odblokowania się człowieka”. W wielu krajach działalność scjentologów jest zakazana, zaś paryski sąd uznał ich w 2012 r. za zorganizowaną grupę przestępczą, skazując na więzienie przywódcę francuskiej odnogi. Sekcie udało się jednak pozyskać wiele gwiazd Hollywood, z Tomem Cruise’em na czele, który lobbuje i werbuje nowych członków. Dziś „Kościół” ma 12 mln wyznawców w 150 krajach.
Religijna natura
Na świecie jest wiele religii, ale wszyscy mamy takie same potrzeby duchowe. Człowiek musi czuć, że jego życie ma sens. Religią można więc nazwać wszystko, co pozwala je zaspokoić – wyjaśnia prof. Pawluczuk. Według psychologów potrzebę sacrum mamy wrodzoną. – Człowiek, który nie identyfikuje się z żadnym Kościołem, tworzy sobie własną religię. Religijne doznania może zapewnić skok na bungee, samodoskonalenie – joga, uniesienia – wyprawy do filharmonii, a poczucie wspólnoty – dyskusje z przyjaciółmi – mówi Paweł Szuppe. Chrześcijaństwo i inne religie monoteistyczne nie zezwalają na taką dowolność, ale religie Wschodu – jak najbardziej. Buddyści uważają religię za środek w dążeniu do absolutu, a nie cel sam w sobie. Według dalajlamy potrzeba tylu religii, ilu jest ludzi, a człowiek zawsze sobie znajdzie jakiegoś idola i święte miejsce.