Reklama

Tristram Stuart, wysoki blondyn z wytwornym angielskim akcentem, ma 24 godziny na przygotowanie w restauracji posiłku dla 50 osób – zaplanowanie menu, zgromadzenie produktów, a następnie powitanie gości. To przedsięwzięcie komplikuje jedna zasada: składniki muszą pochodzić od farmerów i handlarzy, którzy zamierzają je wyrzucić.

Reklama

Po szaleńczej jeździe do Nowego Jorku z farmy w New Jersey, gdzie zebrał 30 kg kabaczków uznanych przez plantatorów za zbyt krzywe, aby dało się je sprzedać, Stuart wyskakuje z samo- chodu i wpada do piekarni w Greenwich Village, gdzie wygłasza swoją 10-sekundową gadkę:

– Prowadzę organizację walczącą z marnowaniem żywności. Przygotowuję na jutro bankiet z produktów, które nie zostaną sprzedane. Może macie jakiś chleb, który moglibyśmy wykorzystać?

Piekarnia nie ma takiego chleba, ale sprzedawca wręcza mu na pociechę dwa połamane ciasteczka z czekoladą. Następnym przystan- kiem Stuarta jest targ na Union Square, gdzie dostrzega kucharza, który zawija rybę w kwa- draty ciasta, a potem przycina je w półkola.

– Czy mogę wziąć sobie te narożniki? – pyta z czarującym uśmiechem. Kucharz nie daje się oczarować – sam wykorzysta to ciasto. Niezrażony Stuart wędruje przez targ, powtarzając swoją formułkę, i w końcu udaje mu się wycyganić liście buraków, trawę pszeniczną i jabłka.

18 godzin później cała masa szefów kuchni, ekspertów i aktywistów dyskutuje o odzyskiwaniu żywności nad przyrządzoną przez Celię Lam tempurą z kabaczków, kluseczkami z rzepy i tofu oraz makaronem z cukinii. Sam Stuart ugotował niewiele, ale zdołał zwerbować kilka osób, które wymyśliły jadłospis, zebrały składniki, a potem obierały, kroiły, pichciły, podawały posiłek i sprzątały po nim, praktycznie za samą szansę na to, że będą kojarzone z jedną z najważniejszych postaci w międzynarodowym ruchu walki z marnowaniem żywności.

Wyrzucanie jedzenia w wielu kulturach jest uważane za niemoralne. W końcu prawie 800 mln ludzi na całym świecie cierpi głód. Mimo to według Organizacji Narodów Zjednoczonych ds. Wyżywienia i Rolnictwa trwonimy tyle po- żywienia (w skali świata 1,3 mld ton rocznie), że moglibyśmy nakarmić ponad dwa razy tyle. Dokąd trafia ta cała żywność, mniej więcej jedna trzecia globalnej produkcji? W krajach rozwijających się znaczna jej część jest tracona tuż po zbiorach, na skutek braku odpowiedniej infra- struktury do jej przechowywania, dobrych dróg i chłodni. Natomiast państwa rozwinięte marnują więcej żywności na dalszych etapach poprzedzających spożycie, kiedy detaliści zamawiają i wystawiają więcej, niż są w stanie sprzedać, a konsumenci ignorują to, co im zostało w lodów- ce. Albo wyrzucają artykuły żywnościowe przed upływem terminu przydatności do spożycia.

Marnotrawienie jedzenia wpływa też na środowisko. Produkcja żywności, której nikt nie zje – czy będą to kiełbaski, czy kruche ciasteczka – pochłania niepotrzebnie wodę, nawozy, środ- ki ochrony roślin, nasiona, paliwo i ziemię pod uprawę. I nie są to ilości błahe. W skali świata na produkcję niezjedzonej żywności idzie każ- dego roku tyle wody, ile wynosi roczny prze- pływ Wołgi, największej z europejskich rzek. A trzeba jeszcze uwzględnić straty na farmach, statkach rybackich i w rzeźniach. Gdyby marno- trawstwo żywności było państwem, stanowiło- by trzeciego co do wielkości producenta gazów cieplarnianych na świecie, po Chinach i Stanach Zjednoczonych. W swojej książce Waste: Uncovering the Global Food Scandal (Odpady – ujawnia- nie globalnego skandalu żywnościowego) Stuart pisze, że na planecie dysponującej ograniczony- mi zasobami, którą do roku 2050 będzie zamiesz- kiwać o 2 mld ludzi więcej, taka rozrzutność jest czymś nieprzyzwoitym.

Podobne tezy są przedstawiane od wielu lat także przez innych, ale teraz ograniczenie marnotrawstwa żywności stało się sprawą o znaczeniu międzynarodowym. Część amerykańskich szkół, w których dzieci wyrzucają nawet 40 proc. swoich lunchów, tworzy wspólne bufety pozwala- jące uczniom nakładać sobie takie porcje, jakie są w stanie zjeść. Dają też więcej czasu na posiłek. Niezliczone firmy, takie jak sklepy spożywcze, restauracje i stołówki, włączyły się w walkę z marnotrawstwem, sprawdzając, ile żywności nie jest zjadane, optymalizując zakupy, zmniejszając wielkość porcji i starając się przekazywać nad- wyżki organizacjom dobroczynnym. Sam Stuart specjalizuje się w badaniu warunków na innych etapach wędrówki produktów spożywczych, gdzie standardy supermarketów i praktyka zamówień prowadzą do potężnego, choć na ogół ukrytego, wyrzucania żywności nadającej się do spożycia.

W rolniczym miasteczku Huaral, 50 km na północ od peruwiańskiej Limy, Stuart w fotelu nad basenem sączy ze szklaneczki świeżo wyciśnięty cytrusowy sok. Obok siedzi Luis Garibaldi, właściciel Fundo Maria Luisa, największej plantacji mandarynek w kraju. Stuart nachyla się ku rozmówcy i wypytuje: Ile eksportujecie? Ile jest odrzucane? Z jakiego powodu? I co się dzieje z tymi odpadami? Garibaldi wyjaśnia, że 70 proc. zbiorów jest eksportowanych do Unii Europejskiej i Ameryki Północnej. Ale 30 proc. ma niewłaściwe rozmiary, kolor lub słodycz, plamy, zadrapania, grzyby albo pajączki. Większość tych odrzutów można sprzedać na lokalnym ryn- ku, ale Garibaldi dostaje za nie zaledwie jedną trzecią ceny eksportowej.

Stuart zadaje kolejne pytania, które prowadzą do generalnej tezy: standardy estetyczne supermarketów są obłąkańcze – dopóki podaż nie spadnie, bo wtedy się kruszą.

Jedziemy 300 km na południe. W regionie Ica Stuart rozmawia z plantatorem, który co roku pozostawia na polach miliony pędów szparagów, zbyt cienkich albo za bardzo wykrzywionych, albo o pączkach odrobinę za bardzo rozwiniętych, by nadawały się na eksport. Potem inny plantator mówi mu, że corocznie wyrzuca do piaskowni za swoją pakowalnią około tysiąca ton tangerynek i ze sto ton grejpfrutów, które są tylko w minimalnym stopniu niedoskonałe.

Standardy oceny – zarówno narzucane przez branżę, jak i dobrowolne – wymyślono dawno temu, aby hodowcy i nabywcy zyskali wspólny język pozwalający im oceniać płody rolne i rozstrzygać spory. Te normy również mogą pomóc w ograniczaniu marnotrawstwa. Jeśli plantatorzy mogą dzielić swoją produkcję na ustalone wcześniej klasy, mają większe szanse znalezienia rynku dla „drugiego sortu”. Rzecz jasna super- markety zawsze mogły ustalać własne standardy, ale w ostatnich latach działy owocowo-warzyw- ne elitarnych sklepów spożywczych zaczęły przypominać konkursy piękności. Jest to ponoć reakcja na oczekiwania klientów, którzy życzą sobie wyłącznie idealnych płodów rolnych – jabłka mają być okrągłe i lśniące, a szparagi proste, z ciasno zwiniętymi pączkami.

– Ważna jest tylko barwa i wygląd – mówi Rick Stein, wiceprezes działu świeżych produktów w Instytucie Marketingu Żywności. – Tylko najlepszy wygląd skłoni klientów do sięgnięcia po portfele.

Przez siedem dni Stuart włóczy się po far- mach i pakowalniach, zadając pytania, zbierając dane oraz próbki odrzuconych produktów. Niedospany, nieogolony, czasami skacowany ( jaki sens ma wizyta w nowym kraju, jeśli nie możesz sprawdzić, co się tam pędzi?), pozostaje skupiony na tym, co uznał za swój nadrzędny cel.

Część spośród płodów rolnych, które ich do tego nie skłonią, trafi do banków żywności albo zostanie posiekana i użyta w gotowych daniach sprzedawanych przez super- markety lub bary sałatkowe, jednak większość spożywczego nadmiaru w USA nie jest ani ofiarowywana, ani przetwarzana. Stuart chwali niedawne akcje amerykańskich i europejskich supermarketów oferujących „brzydkie” płody rolne po obniżonych cenach, ale podkreśla wagę rozwiązań systemowych.

– Byłoby znacznie lepiej, gdyby po prostu rozluźnić standardy – mówi, patrząc na morze porzuconych peruwiańskich cytrusów.

Ostatnio działy warzywne w sklepach zaczęły przypominać konkursy piękności.

W kłębach spalin na zatłoczonej drodze aranżuje spotkanie z peruwiańskim parlamentarzystą próbującym obalić przepisy podatkowe, które skłaniają do wyrzucania nadmiaru żywności zamiast oddawania jej potrzebującym. Kiedy suniemy w dół serpentyną, wstukuje poprawki do projektu ustawy brytyjskiego parlamentu dotyczącej ograniczenia marnotrawstwa żywności i pisze list popierający rozszerzenie uprawnień tamtejszego rzecznika praw dostawców spożywczych. Potem wspomina kolegom o pomyśle „zupy disco” – wspólnego posiłku z odrzuconych wiktuałów dla 50–100 osób, który ma się odbyć w Limie za cztery dni; czegoś w rodzaju wspomnianego wcześniej bankietu w Nowym Jorku.

Stuart, który ma dziś 38 lat, urodził się w Londynie jako najmłodszy z trzech braci. Pomieszkiwał tam od czasu do czasu, aż mając lat 14, przeprowadził się wraz z ojcem na stałe do wiejskiego hrabstwa East Sussex, gdzie rodzina miała duży dom w Ashdown Forest. Po drugiej stro- nie doliny leży dawna posiadłość jego dziadków. Ojciec Stuarta, Simon, wychował się właśnie tam, a jego opowieści o obfitości panującej na farmie oczarowały najmłodszego syna.

Simon Stuart był utalentowanym nauczycielem angielskiego i wybitnym przyrodnikiem.

– Nigdy nie zdołalibyśmy na- uczyć się tego wszystkiego, co wie- dział – wspomina Tristram – więc z braćmi podzieliliśmy się. Jeden zajął się ptakami, drugi ważkami, a mnie przypadły grzyby.

Stuarta ukształtowało to, że mieszkał wiele kilometrów od najbliższego miasteczka i odczuwał psychiczną więź z samowystarczalną farmą swoich dziadków. Jego ojciec uprawiał duży ogród warzywny, a Stuart dodał do tego świnie i kury. W zamian za obornik Simon dawał Tristramowi ścinki warzyw.

– Miałem więc jajka i mięso, a ponadto chodziłem z moimi fretkami łapać króliki, no i strzelałem do jeleni – opowiada Stuart. Zaczął sprzedawać wieprzowinę i jajka rodzicom swych szkolnych kolegów, ale szybko pojął, że jeśli bę- dzie kupował paszę dla zwierząt, zbankrutuje. Rozpoczął więc zbieranie odpadków – niekształtnych ziemniaków i czerstwych ciastek z miejscowych sklepów oraz szkolnej kuchni. Wyhodował swoją maciorę, Gudrun, i przekonał się, jak wiele jadalnej żywności jego społeczność wyrzuca.

Jego wyczulenie na sprawy środowiska rosło. Mając lat 12, napisał artykuł, w którym porównywał spalanie paliw kopalnych do palenia papierosów – oba te zachowania są szkodliwe i uzależniające. Spędziwszy część roku na francuskiej farmie hodującej bydło, zapisał się na Uniwersytet Cambridge, gdzie studiował literaturę angielską i boleśnie przeżywał oderwanie

Trudno się dziwić, że w pewnym okresie Stuart grał w teatrze. – Dość to lubiłem – mówi, ale w końcu ta działalność zaczęła: – ...kolidować z naprawdę ważną pracą, jaką jest z uniwersyteckiego kampusu, którzy żywili się tym, co zdoła- li zebrać na śmietniku super- marketu. Pił też cydr wyciśnięty z wyrzuconych jabłek i jadał wraz z innymi pieczone móżdżki, rola- dy ze śledzion oraz chipsy z uszu licznego potomstwa Gudrun. A gdy przekonał się, że są smaczne, wysiorbywał także ślimaki z ogrodów swych przyjaciół.

Był na tyle świadomy, by zdawać sobie sprawę, że bogaci studenci wyciągający z kubłów na śmieci nieotwarte opakowania sera ricotta mają wielki potencjał perswazyjny. W tym okresie ani supermarkety, ani agencje rządowe nie prowadziły żadnej jasnej polityki związanej z marnowaniem żywności. Ale to się miało zmienić.

Do roku 2002 Stuartowe grzebanie w śmieciach zwróciło na niego tyle uwagi, że mógł poprowadzić w BBC program dokumentalny na temat marnotrawstwa i aktywiści z całego świata zaczęli proponować mu współpracę w ratowaniu żywności. Gdy zebrał wystarczającą ilość danych mówiących, gdzie dokładnie i dlaczego żywność jest tracona, uświadomił sobie, że coś może w tej sprawie zrobić. Tak narodził się pomysł książki Odpady, w której analizuje przyczyny i ekolo- giczne skutki marnowania żywności na świecie.

Odpady zyskały uznanie krytyki, ale Stuart wiedział, że książka pełna danych nie będzie czytana przez miliony, a bardzo chciał, żeby jego sprawę poparły całe rzesze.

– Stąd akcja Nakarmić 5000 – mówi, nawiązując do polecenia wydanego przez Jezusa w Ewangelii według św. Jana (6:12): Zbierzcie pozostałe ułomki, aby nic nie zginęło.

Zapoczątkowana w 2009 r. kampania Nakarmić 5000 miała się stać flagowym okrętem Stuarta. To darmowa publiczna uczta przygotowywana w całości z porzuconego jedzenia. Do dziś takie zgromadzenia powtórzono w ponad 30 miastach. W posiłkach biorą udział tysiące ludzi, opisują je i pokazują media, dzięki czemu oburzenie społe- czeństwa narasta. Niebawem Stuart zaczął wygłaszać przemówienia na całym świecie, krytykując najważniejszych aktorów branży spożywczej. Supermarkety twierdzą, że jest „upierdliwy”.

– Bo jestem – przyznaje.

Z czego wypływa jego ogromna pewność siebie? Nie bardzo wiadomo, od czego zacząć.

Stuart jest ambitny, agresywny i narcystyczny. Ale także elokwentny, zabawny i wie niezwykle dużo o tym, czym się zajmuje.

– Kiedy mówi, masz ochotę przyłączyć się do niego – mówi Dana Gunders, autorka książki Waste Free Kitchen Handbook (Przewodnik po kuchni bez odpadów). – Potrafi nie tylko rozniecać tę pasję u innych, ale także podtrzymywać ją, powiększając armię ludzi pragnących zrobić coś z tym marnotrawstwem.

Stuart, kiedy tylko może, jada to, czego inni nie chcą – aby powstrzymywać ludzi przed wy- rzucaniem żywności i dawać przykład pozytywnych zachowań. Pierwszego ranka w Peru zjada na śniadanie skrzepniętą krew kurczaka.

– Jeszcze nigdy tego nie kosztowałem – stwierdza uszczęśliwiony. Na lunch pochłania świnkę morską. Drugiego dnia zamawia flaki wołowe, trzeciego ozór i dużą ilość pisco, czyli peruwiań- skiej brandy. Jego mięsożerność jest tak wielka, że kiedy opowiada mi, jak na pośpieszny lunch w porcie lotniczym wziął sobie „smażone kulki”, zakładam, że chodzi mu o jądra, ale okazuje się, że to było coś w rodzaju ziemniaczanych knedli.

Wygląda na to, że białko wzmacnia go przed prowadzonymi na farmach i w pakowniach rozmowami, które zawsze roją się od liczb. Kilogramy, tony, kontenery, palety, procenty odrzuconych, odzyskanych, pozostawionych na polach – Stuart dobrze znosi te wszystkie szczegóły.

– Chcę móc powiedzieć Europejczykom, że ich zamiłowanie do szparagów z zamkniętymi pączkami oznacza X milionów akrów zmarnowanej ziemi, X milionów litrów wody i X milionów kilogramów niepotrzebnie wysianego nawozu. Muszę trafić na nagłówki, aby w zwięzły sposób przekazać ludziom, że dokonywane przez nich wybory mają znaczenie.

Rzeczywiście, mają. Rządy państw martwią się faktem, że do 2050 r. będziemy musieli wy- karmić ponad 9 mld ludzi. Dominuje pogląd, że globalna produkcja żywności musi wzrosnąć o 70–100 proc. Lecz rolnictwo już teraz jest jed- nym z największych zagrożeń dla zdrowia planety. Odpowiada za przechwytywanie 70 proc. słodkiej wody na Ziemi, 80 proc. wyrębów lasów w tropi- kach i strefach podzwrotnikowych, 30–35 proc.

W gospodarstwach organizacji RC Farms, położonych jakieś 15 km od Las Vegas, tuczniki zamieniają nadwyżki ziemniaków z miejscowego zakładu przetwórczego w białko.

Sprzedawanie nadwyżek

ZDUMIONY WIEŚCIĄ, że USA marnują 30–40 proc. swej żywności, podczas gdy jednemu na siedmiu ludzi grozi niedojadanie, Doug Rauch, były prezes sieci Trader Joe’s, otworzył w Dorchester, stan Massachusetts, supermarket działający na zasadach non profit. Sklep nazywa się Daily Table i oferuje

po obniżonych cenach owoce i warzywa, które miały zostać wyrzucone, gdyż zaczynają tracić świeżość. Ponadto sprzedaje się tam niedrogo nadwyżki innych towarów i przygotowuje zdrowe posiłki na wynos. – Głód i marnotrawione jedzenie to dwa problemy, które mogą mieć jedno rozwiązanie – mówi Rauch.

suto zastawiony śmietnik 35

Zjeść to, co brzydkie

KAŻDEGO ROKU jakieś 2,5 mln ton amerykańskich owoców i warzyw zostaje niezebranych lub niesprzedanych, często z powodów estetycznych. Firma Imperfect z kalifornijskiego Emeryville skupuje dziwacznie wyglądające płody rolne od farmerów i sprzedaje je tanio subskrybentom znad Zatoki San Francisco. – Definiujemy na nowo piękno, nie smak – mówi

Ron Clark, założyciel Imperfectu.

emisji gazów cieplarnianych wywoływanej przez człowieka. Te skutki będą się pogarszać, ponie- waż w miarę wzrostu populacji w krajach roz- wijających się rośnie apetyt na mięso i produkty mleczarskie, co wymaga ogromnego wkładu zbóż i innych zasobów w zamian za stosunkowo nie- wielki zysk kaloryczny. Lecz, jak twierdzi część ekspertów, przekształcanie kolejnych dzikich obszarów w ziemie uprawne może nie być ko- nieczne. Jeśli ograniczymy odpady, zmodyfiku- jemy naszą dietę, zmniejszając w niej ilość mięsa i nabiału, będziemy przeznaczać mniej upraw na biopaliwa i zwiększymy plony z mało efektyw- nych pól, możemy być w stanie dostarczyć ponad 9 mld ludzi zdrowego pożywienia bez wycinania kolejnych lasów deszczowych, zaorywania ko- lejnych prerii i osuszania następnych mokradeł.

Stuart nigdy nie zapomina o tej szerokiej perspektywie, ale wie, że zmiany paradygmatu następują stopniowo. Dlatego stoi na pustyni za pewną pakowalnią w regionie Ica, bombar- dując pytaniami Luisa Torresa, dyrektora firmy Shuman Produce Peru. Wobec braku możliwości sprzedaży na lokalnym rynku tego, czego nie może wyeksportować, Torres każdego roku wyrzuca 1,5 tys. ton zbyt drobnych lub niezupełnie okrą- głych cebul. Nie chce jednak obwiniać nabywców.

– Jeśli będę narzekał, supermarket znajdzie innego farmera – mówi, wzruszając ramionami. – Jestem człowiekiem praktycznym. Nie mogę zmieniać reguł.

Na co Stuart, stojąc w rozkroku, z założonymi rękami, odpowiada: – A ja mogę.

Trzy lata temu Stuart jeździł przez tydzień po kenijskich wsiach, szukając produktów na oficjalny obiad w Nairobi, na którym Program Środowiskowy Organizacji Narodów Zjednoczonych (UNEP) miał poruszyć problem marnowania żywności. 150 km od stolicy spotkał farmera, który na skutek europejskich standardów estetycznych wyrzucał co tydzień 40 ton zielonej fasolki szparagowej, brokułów, groszku – czym można by nakarmić 250 tys. ludzi. W ciągu roku Stuart wraz z ekipą filmową powrócił do Kenii i stwierdził, że farmerzy odrzucają prawie połowę swych zbiorów na polach i w pakowalniach, przy czym najwięcej tracą plantatorzy fasolki obcinający końcówki swych produktów. Ponadto supermarkety rutynowo odwoływały zamówienia, nie wypłacając dostawcom żadnych odszkodowań. Kiedy organizacja Feedback opublikowała zdjęcia odrzuconej fasolki i oskarżyła dużą sieć supermarketów o przerzucanie kosztów na stosunkowo bezbronnych plantatorów, brytyjscy sprzedawcy wyrazili wreszcie gotowość do rozmów. W końcu zgodzili się ponosić koszty odwoływania zamówień i wydłużyć opakowania, by fasolka mogła być przycinana tylko z jednego końca. Nie dość, że prowadzi to do zmniejszenia marnotrawstwa, to jeszcze plantatorzy mogą uprawiać mniejszy areał.

Raport organizacji Feedback na temat fasolki szparagowej był tylko jednym z wielu osiągnięć w przełomowym roku 2015. Pod jego koniec ONZ i USA zobowiązały się do zmniejszenia marnotrawstwa o połowę do 2030 r. Nie określono, jakie dokładnie mechanizmy mają do- pomóc w osiągnięciu tego ambitnego celu, ale państwa i firmy już teraz opracowują i wdrażają standardowe metody określania ilościowego odpadów. Jeżeli to wszystko się uda, można będzie zaoszczędzić taką ilość żywności, jaka wystarczy do wykarmienia co najmniej 1 mld ludzi.

Na błotnistym polu w północnej Francji Stuart zanurza ręce w kopczyku ziemi i wyciąga z niej kilka ziemniaków o cienkiej skórce, które przeleciały pomiędzy zębami kombajnu, bo są maleńkie jak naparstki. Przez następne półtorej godziny wraz z ekipą zbieraczy przeczesuje glebę. Ich celem jest zebranie 500 kg kartofelków na niedzielną akcję Nakarmić 5000, która ma się odbyć w paryskim centrum aktywności społecznej przed dostojnym Pałacem Republiki. Następnego dnia Stuart, wraz z innym zespołem ochotników z partnerskich organizacji, myje swój ogromny łup w rozpadającym się pustostanie w 12. okręgu.

Dwunogie marchewki i bakłażany skandują: „Dość marnowania warzyw!”

W Londynie kuchnię charytatywną, wsypuje zawartość tych worków do sięgających piersi metalowych garów ustawionych na palnikach gazowych.

W miarę jak zbliża się południe, tłum w parku gęstnieje. Na scenie grają muzycy, a dwunogie marchewki i bakłażany paradują wśród tłumu, skandując: „Dość marnowania warzyw!”. Stuarta tu nie ma, jego obecność jest zbędna.

Kiedy 6100 gości zaczyna się ustawiać w ko- lejce, podający zakładają rękawice, czapki i far- tuchy. O dwunastej pojawia się Stuart. Wdrapuje się na estradę i bierze mikrofon. Dziękuje wszyst- kim, którzy sprawili, że ten bankiet może się od- być, nazywa marnowanie żywności skandalem, mówi krótko o związkach rolnictwa ze zmiana- mi klimatu, a potem się wycofuje. Ale wcześniej woła: – Bon appétit!

Reklama

Tekst Elizabeth Royle

Reklama
Reklama
Reklama