"Przyszło mi wtedy do głowy, że my możemy nie skończyć tej wyprawy". Rowerem po Amazonce
Przed Wami ósma już część relacji z brawurowej wyprawy "Rowerem po Amazonce". Dawid Andres wraz Hubertem Kisińskim walczą z żywiołem i oporem materii. W pewnym momencie zaczynają dopuszczać do siebie wątpliwości, czy wyprawa się uda.
Dawid Andres stoi na pokładzie łodzi, patrząc w dal, gdzie aż po horyzont rozciąga się ogromna Amazonka. Teraz spokojna, łagodna, można rzec – wręcz przyjazna. A wcześniej? Wcześniej burzyła się, wściekała, rzucała falami. Narasta w nim złość, miesza się z rozżaleniem i zwątpieniem. Nie może uwierzyć, że jeszcze kilkanaście tygodni temu pełen zachwytu wygłaszał peany na cześć królowej rzek, jaka to ona cudowna, wspaniała, piękna. Dziś nie znosi jej. Nie, to za mało - nienawidzi jej! Myśli o tym, jaki kawał drogi już z Hubertem pokonali. Do mety w Atlantyku zostało niecałe tysiąc kilometrów, cóż to jest przy prawie 7 tysiącach, które już przejechali i przepłynęli! Wiele i niewiele, choć cel właśnie stawał się coraz bardziej nieosiągalny. Przynajmniej w wizjach Dawida.
Hubert Kisiński stoi nieopodal i przygląda się bratu w milczeniu. Widzi na jego twarzy te wszystkie uczucia i myśli, które kłębią się w głowie Dawida. “Lepiej go teraz zostawić w spokoju – uznał – na nic się zdadzą słowa ocieszenia.”
W obliczu katastrofy
Do katastrofy doszło około 15 kilometrów przed Santarem. Bracia widzieli już przed sobą zarysy miasta, w którym mieli się zatrzymać i popracować nad wzmocnieniem konstrukcji swoich rowerów amazońskich. Hubert “Brylantowa Rączka” w głowie rysował projekty części, które należało pospawać i przyspawać, by pojazdy stały się stabilne na amazońskich falach. Od wielu dni spokój rowerzystów zakłócały obawy, czy rowery wytrzymają w starciu z szalejącą rzeką. Ostatnie doraźne naprawy dokonane w drodze z Manaus takiej gwarancji nie dawały. Z ulgą więc patrzyli na zbliżający się brzeg. Jeszcze tylko trochę wysiłku, jeszcze tylko parę trzasków i zgrzytów konstrukcji rowerowych obijanych przez nacierającą z rozpędem wodę i ….
Hubert zaczął kląć na czym świat stoi.
- Chyba jeszcze nigdy nie słyszałem Huberta tak przeklinającego. Zwykle to ja nie przebieram w słowach, nie on – opowiada Dawid.
Rower Huberta nie wytrzymał naporu wody. Kluczowe elementy jego budowy połamały się i zwyczajnie przestały funkcjonować. Pedałowanie na nic się zdało, bo mechanizm napędzający zablokował się. Rower bezwiednie poddawał się falom, jak bezwładna szalupa dryfująca w niewiadomym kierunku, uległ żywiołowi.
- Do tej pory to wiecznie mnie coś się psuło, ciągle ja byłem w tyle. Kiedy rower Huberta rozwalił się na tych nieszczęsnych falach, pomyślałem, że to chyba koniec. To było jak jakiś znak, symbol porażki – opisuje Dawid swój stan ducha – Przyszło mi wtedy do głowy, że my możemy nie skończyć tej wyprawy. Właściwie to nabrałem takiego przekonania.
Wspólnymi siłami bracia doprowadzili oba swoje pojazdy do brzegu znajdującego się nieopodal półwyspu. Tam znaleźli jakiegoś rybaka, który zgodził się przetransportować rowerzystów i ich sprzęty, jednych i drugich w opłakanym stanie, do Santarem.
Poza zwątpieniem w możliwość zrealizowania celu ekspedycji, a więc dotarcia do ujścia Amazonki w Atlantyku, Dawid szczególnie boleśnie odczuł fakt, że nie zdołali dopłynąć o własnych siłach do Santarem. Punktu, który był na wyciągnięcie ręki, tak blisko, a okazał się tak daleko. Zamiast na rowerach docierali do miasta …. łódką… Kiedy tak stał na pokładzie łodzi Brazylijczyka myślał sobie, że to nie tak miało wyglądać, zamiast dumy czuł upokorzenie, tylko czy słusznie?
- Dawid, to nie problem – odważył się wreszcie odezwać Hubert, który nawet nie brał pod uwagę innej opcji, jak kontynuacja wyprawy – po naprawie i wzmocnieniu rowerów wrócimy dokładnie w to samo miejsce, gdzie rozwalił się mój biedny rowerek i ruszymy w dalszą podróż. Nie będzie ani centymetra przerwy w naszej trasie. I fajnie, że mamy taką możliwość.
Kryzys zażegnany
Wieczorem wykończeni rowerzyści dotarli wreszcie do miasta i do hotelu, który udało mi się zorganizować dzięki osobom coraz liczniej kontaktującym się ze mną za pośrednictwem facebooka i oferującym pomoc Polakom, o których w Brazylii coraz więcej się mówi i pisze. Odpoczynek wydawał się w tym momencie najlepszym lekarstwem szczególnie dla Dawida, który przeżywał swoisty kryzys, stan dość naturalny na którymś etapie wyprawy. Przy tej okazji po raz kolejny dało się zauważyć, jak różnie bracia podchodzą do problemu, a jednocześnie, jak świetnie się uzupełniają.
Dawid ciągle jeszcze przybity, martwił się o dalszy ciąg ekspedycji, a Hubert…
- A ja mam dobry humor – oświadczył młodszy z braci podczas naszej rozmowy.
Swoje myśli skupił na tym, co należy naprawić w rowerach i gdzie szukać warsztatu, który się tym zajmie. Siłą rzeczy w planowanie tych działań wciągnął także Dawida. Następnego dnia już obaj bracia tryskali znowu optymizmem, entuzjazmem i swoją normalną wesołością. Dzięki pomocy miejscowych, a szczególnie Conde Castro, niemal natychmiast rozpoczęły się prace naprawczo-modernizacyjne. I okazało się, że rower Huberta jeszcze trochę mu posłuży.
- To jaki jest wasz plan, panowie? – zapytałem zastanawiając się, jaką opcję wybiorą bracia. Wyglądało na to, że rezygnacja z dalszej podróży absolutnie nie wchodzi grę. Pozostawała tylko kwestia, czy pojadą drogą lądową - łatwiejszą, czy popłyną rzeką.
- Plan jest taki, że dopływamy do Belem – usłyszałem w odpowiedzi.
Część wzmocnień rowerów amazońskich została już wykonana i to potrójnych wzmocnień. W warsztacie kończono jeszcze naprawę połamanych i zablokowanych elementów roweru Huberta, na rano miał być już gotowy. Perspektywa powrotu na rzekę, nawet tak kapryśną, jak Amazonka, nie wydawała się już taka niemożliwa i niepokojąca. Wręcz przeciwnie, wizja innej opcji niż podróż po rzece, była przerażająca.
- Bo widzisz Piotr, Amazonka to sobie tak z nami igra. Teraz patrzę przez okno i co widzę, woda gładka, spokojna, ani jednej małej falki. I tak jest dopóki nie postawimy rowerów na rzece i nie zaczniemy płynąć. Wtedy budzi się rozwścieczona i burzy się, ile się da. My walczymy z tymi falami, a ona nam dokłada. Po paru godzinach zmagań wreszcie dobijamy do brzegu na odpoczynek, i co? Rzeka łagodnieje, wycisza się, zero fal, zero wiatru. I tak codziennie – opowiada już ze śmiechem Dawid. – Ale to jest właśnie prawdziwa Amazonka i nie darowałbym sobie, gdybyśmy pozostałą część trasy pokonali drogą lądową. To byłaby nasza przegrana.
Witaj ponownie, Amazonko!
Po dokonaniu napraw i wzmocnień rowerów amazońskich, Dawid i Hubert powrócili do punktu na rzece, gdzie silne fale dokonały poważnych szkód w pojeździe młodszego z braci. W towarzystwie siedmiu kajakarzy z Santarem, którzy postanowili odprowadzić i w ten sposób uroczyście pożegnać sympatycznych Polaków, ruszyli w kierunku Belem. Pożegnanie zostało nagrane przez reporterów z lokalnej stacji TV Tapajos-Santarem i pokazne w wiadomościach wieczornych.
Dwa dni później otrzymałem od Dawida wiadomość: “Pedałujemy ostro. Po dokonaniu wzmocnień, żadne fale nam już nie straszne. Jest pięknie. Kocham tę rzekę!”.
Autor: Piotr Chmieliński
1 z 5
Screen Shot 2016-02-10 at 15
Hubert Kisiński na Amazonce niedaleko Parintins. Fot. Dawid Andres
2 z 5
IMG_2765
Dawid Andres i Hubert Kisiński tym razem na drodze w dżungli pomiędzy Manaus a Itaquatiara, miastem portowym nad Amazonką. Fot. Dawid Andres
3 z 5
Author%20Luiz%20Castro%2c%202016
Conde Castro bardzo pomógł Dawidowi i Hubertowi w Santarem. Pożegnanie przed odpłynięciem rowerzystow. Fot. Luis Castro
4 z 5
Screen Shot 2016-02-10 at 15
Odpływ rowerzystów z asystą kajakarzy z Santarem w kierunku Belem. Fot. Luis Castro
5 z 5
IMG_2817
Rumaki amazońskie nie wytrzymały mocy fal wielkiej rzeki. Czas na naprawy w niedalekim porcie Santarem. Fot. Hubert Kisiński