Mundur budzący zaufanie. Jak wygląda praca w GOPR-ze?
Wyobraź sobie, że stajesz na szczycie góry, patrzysz na rozległe krajobrazy i wiesz, że jesteś tam, by ratować życie. Adrenalina, determinacja i poczucie misji napędzają cię do działania. To wolność, której nie znajdziesz nigdzie indziej – wolność, która wymaga odwagi, siły i niezłomnego ducha. Tak wygląda praca w GOPR-ze.
Z Mateuszem Kaszubskim o wyścigu z czasem i trudach pracy ratownika górskiego rozmawia Małgorzata Szumska.
Mateusz Kaszubski: Dwuletni staż kandydacki kończy się tzw. blachowaniem, dostajemy swoje odznaki GOPR-u, to najpiękniejszy moment w życiu ratownika.
Małgorzata Szumska: Jesteś w GOPR-ze już osiem lat. Co było najtrudniejsze do tej pory w twojej ochotniczej służbie?
M.K.: Dostać się! Serio, to było największe wyzwanie. A jeśli mówimy o akcjach, to bywa różnie. Są ratownicy, którzy mają szczęście i zawsze, gdy mają dyżur, to trafiają im się akurat jakieś drobne akcje, niektórzy latami nie stykają się z sytuacją zagrożenia życia czy inną wymagającą akcją. A są tacy, którzy trafiają na coś takiego cały czas. Jakiś pech po prostu. Dla mnie trudne są poszukiwania przy podejrzeniu próby samobójczej. Bo tu wiemy, że scenariusz może być najczarniejszy, a my wtedy ścigamy się z czasem.
M.S.: Ale to są chyba bardzo rzadkie akcje?
M.K.: Nie mam statystyk, ale jak zbliża się listopad, grudzień, okres świąt albo walentynek… Wtedy wiemy, że musimy być gotowi na takie wezwania. Na szczęście z mojego doświadczenia wynika, że jednak w większości wypadków kończą się dobrze.
MS: Jak wyglądają procedury przy takich sytuacjach?
M.K.: To są ciężkie akcje, wymagają szybkich i dobrze skoordynowanych działań. Mocna współpraca z policją plus pomoc profilera, który za zadanie ma rozmowę z rodziną i bliskimi. To szczegółowy wywiad, który pozwala nam łatwiej poprowadzić akcję. Każdy szczegół może być ważny, może pomóc podjąć decyzję, w którym kierunku najpierw mamy się udać, oraz ocenić, czy jest to próba zastraszenia rodziny i tak naprawdę jakieś wołanie o pomoc, czy uwagę, czy jest to rzeczywiście zdeterminowana decyzja… Oczywiście w jednym i drugim przypadku działamy szybko. Nie ma tu miejsca na nasze zastanawianie się czy błędy. Mobilizacja jest pełna, a my szukamy do skutku.
M.S.: Profiler jest w waszych służbach?
M.K.: Akurat tutaj, w Wałbrzychu, mamy świetnego profilera przy straży pożarnej, współpracowałem z nim kilka razy. Strażacy i GOPR są zwykle dobrze odbierani przez ludzi, chętniej się przed nami otwierają, zwłaszcza że przy takich akcjach zwykle jest sporo wrażliwych informacji, często wstydliwych. Nasze mundury budzą zaufanie, my nie osądzamy, nie oceniamy, więc rodzinom łatwiej się otworzyć. No, a w takiej sytuacji jest potrzebna każda informacja. Z punktu widzenia naszej służby przekazanie tych informacji albo ich zatajenie może mieć wpływ na przebieg i zakończenie akcji.
M.S.: Czy po takiej akcji jest potrzebna pomoc psychologa?
M.K.: Po trudnych zdarzeniach przede wszystkim z sobą rozmawiamy. Robimy odprawę, analizujemy, co się stało, omawiamy też działanie każdego z nas i to jest nasza przestrzeń, gdzie możemy się wygadać, zrzucić to z barków. Nie mamy systemowego wsparcia i zatrudnionego psychologa, ale gdyby była potrzeba, jestem pewien, że taka pomoc zostałaby zorganizowana. Ale my radzimy sobie zwykle sami. Śpimy po nocach spokojnie.
M.S.: Poruszyłeś bardzo trudny temat, tę część waszej pracy, która naprawdę mocno porusza. Ale służba w GOPR-za to też piękne chwile…
M.K.: Jasne, że tak! Jesteśmy ochotnikami, dostajemy blachę, która od 70 lat prawie nie uległa zmianie, ta odznaka to nasza duma. Nasza służba jest dobrze odbierana przez społeczeństwo, robimy to w naszym wolnym czasie, nie zarabiamy na tym, kiedy kogoś uratujemy, to zwykłe „dziękuję” jest najlepszą zapłatą. Kiedy wchodzimy do schroniska i ludzie nas serdecznie pozdrawiają, zagadują, są nas ciekawi – to jest bardzo miłe. Nigdy nie zdarzyła mi się sytuacja, żeby ktoś był wrogo do nas nastawiony. To są służby, które budzą dobre emocje, i dla nas to jest bardzo miłe.
MS: Jesteście bohaterami.
M.K.: Gdzieś się tak mówi, ale nie lubimy tego. Nie wiem, czy któryś ratownik uważa się za bohatera. Mamy swoje życia, rodziny i pracę. Jedni w czasie wolnym chodzą na ryby, inni zbierają znaczki, a my pomagamy w górach ludziom. Zawsze fajnie mieć jakieś zajęcie, któremu można się poświęcić.
M.S.: Wypadki w górach się zdarzają, choć nikt, idąc w góry, o tym nie myśli. Zwłaszcza w takich górach jak Sudety, które wydają się łagodne i bezpieczne. Jak możemy się przygotować, żeby zminimalizować zagrożenie na szlaku?
M.K.: Rzeczywiście Sudety to takie góry kapuściane, wydają się bezpieczne i je lekceważymy. Jednak zawsze, wychodząc w teren, musimy się przygotować, znać swój cel i wiedzieć, ile czasu nam zajmie dotarcie i powrót. Mieć odpowiednią mapę, najlepiej papierową. Mieć latarkę. Nie w telefonie, za bardzo na nim polegamy, a może się okazać, że pada nam bateria i nie mamy dostępu do GPS-u, mapy, latarki… Czapka i rękawiczki – nawet latem. Ja przez cały rok nie wyciągam z plecaka czapki i rękawiczek, mam je zawsze przy sobie. Gdy zmęczony w środku letniej nocy nadal jestem na akcji, bardzo mi się przydają. Jeśli coś się stanie i będziemy unieruchomieni, szybko zaczniemy tracić temperaturę, a hipotermia jest bardzo niebezpieczna. Ubrania na deszcz. Wygodne buty. Coś do picia i jedzenia. Mała apteczka. To są podstawowe rzeczy. Warto poświęcić czas przed wyjściem na sprawdzenie na kamerkach internetowych, jak wyglądają szczyty i szlaki, sprawdzić nasze strony – my na bieżąco podajemy warunki panujące w górach. Dosłownie 15 minut researchu i jesteśmy dużo lepiej przygotowani. Nawet jeśli dojdzie do jakiegoś wypadku, to będziemy mogli zadbać o siebie w oczekiwaniu na służby. A to może uratować nam życie.
Materiał promocyjny marki Defender