Reklama

W tym artykule:

  1. Od inokulacji do szczepienia, Boston 1721 r.
  2. Komunalna woda i ścieki, Londyn 1800
  3. Mikroby powodują choroby, Europa, koniec XIX wieku
  4. Teraźniejszość
Reklama

W jedną z pierwszych niedziel marca zeszłego roku, chwilę po tym jak COVID-19 rozhulał się po świecie, Pike - kuter straży przybrzeżnej Stanów Zjednoczonych, ruszył po rozkołysanym morzu w kierunku statku wycieczkowego Grand Princess, czekającego w odległości 23 km od wybrzeży Kalifornii. Na pokładzie kutra znajdował się zespół ratowników medycznych, których zadaniem miało być oddzielenie osób zdrowych spośród 3500 pasażerów wycieczkowca i przetransportowanie ich na brzeg. Na czele ekipy stał dr Michael Callahan, specjalista od chorób zakaźnych z wieloletnim doświadczeniem w tzw. gorących strefach na całym świecie, który jak sam mówi, w czasie drogi do Grand Princess „niebohatersko wymiotował”.

Pracownicy fabryki w Wuhan jedzą lunch. Muszą nosić maski, przechodzić kontrolę temperatury i zachowywać dystans społeczny. FOT. STR/AFP VIA GETTY IMAGES

Na chwilę przed zachodem słońca, Pike zbliżył się do spuszczonej ze statku łódki. Callahan i jego zespół wymęczeni przez chorobę morską, czekali uzbrojeni w sprzęt mający im zapewnić bezpieczeństwo biologiczne. Choć niedosłyszeli w nim i mieli ograniczone pole widzenia, wskoczyli na drabinę i wspięli się na kadłub, by rozpocząć swoją pracę.

RYS. JOE MCKENDRY

W tym samym momencie cały świat wykonywał skok w nieznane. Czy raczej w zapomniane. Epidemie bowiem dotykały ludzi, odkąd po raz pierwszy rozprzestrzeniliśmy się po świecie. Dawały nam ważne lekcje - gdybyśmy tylko zdołali je zapamiętać, po tym jak minęło niebezpieczeństwo… Nowe pandemie, takie jak COVID-19, przypominają nam, jak łatwo możemy zarażać się nawzajem, zwłaszcza tych, których kochamy. Jak rozdziela nas strach przed zarażeniem. I jak niszcząca może być izolacja, a chorzy często zmuszeni są umierać samotnie. Przede wszystkim nowa pandemia przypomina nam, jak bardzo polegamy na niewielkiej grupie odważnych ludzi takich jak Callahan (jeszcze do niego wrócimy), którzy ryzykują własnym życiem, by walczyć o zdrowie innych.

Pasażerowie Grand Princess w momencie wejścia statku do portu w Oakland w Kalifornii 9 marca. Decyzją władz statek pływał w kółko przez kilka dni. U ponad 100 pasażerów i członków załogi wykryto wirusa. Po przybyciu do portu wielu zagranicznych członków ekipy pozostało na pokładzie, nie mogąc wrócić do domów ze względu na zamknięcie granic.
FOT. GABRIELLE LURIE, SAN FRANCISCO CHRONICLE VIA GETTY IMAGES

Ci ludzie często są zbyt niedoskonali, zbyt ludzcy, by pasować do tradycyjnego wyobrażenia bohatera. W czasie minionych pandemii byli skłonni iść naprzeciw konwencjonalnemu myśleniu, wyciągali wnioski z małych, pozornie nieistotnych wskazówek lub słuchali niepopularnych opinii. Byli w stanie rozpoznać, że to, co wydarzyło się w jakimś zapomnianym zakątku świata, może z łatwością przydarzyć się również tutaj. Aby zrozumieć tych ludzi, którzy pomagają wygrać z pandemią, najlepiej zacząć opowieść od jednej z najgorszych chorób w historii ludzkości.

Od inokulacji do szczepienia, Boston 1721 r.

Na początku 1721 roku podczas kazania w Bostonie, purytański duchowny Cotton Mather ogłosił nadejście „anioła zniszczenia”, przerażającej choroby, która zbliżała się do miasta. Anglia w tym czasie była już oblężona.

Nowy Świat od 200 lat odczuwał skutki przechodzących przez kraj, nieprzewidywalnych fal tej choroby. Ta siała panikę i spustoszenie wśród kolonistów i niszczyła całe społeczności rdzennych Amerykanów. Od ostatniej epidemii w Bostonie minęło 19 lat, wystarczająco długo, by wychować kolejne pokolenie ofiar.

Kiedy pojawiły się pierwsze czerwone plamki, można było mieć nadzieję, że to tylko odra.Potem plamy zamieniały się w wypukłe, wypełnione płynem „wulkany” na skórze. Wiele z nich pojawiało się na powiekach, w drogach oddechowych, na całym ciele, sprawiając, że nawet oddychanie stawało się cierpieniem. Krosty wydzielały odór gnijącego mięsa. Ci, którym udało się przetrwać, często wracali do życia ślepi, niepełnosprawni ruchowo lub poważnie oszpeceni. (Lekarz opiekujący się pewną chorą Brytyjką miał otrzymać wskazówkę: „Zachowaj jej urodę albo odbierz jej życie”). Tamtego kwietnia czarna ospa po cichu wkradła się do bostońskiego portu.

Początkowo ludzie zignorowali pierwsze przypadki zachorowań, podobnie jak miało to miejsce w naszych czasach. Ale ospa, która przyszła w 1721 roku dała zachodniemu światu potężną lekcję: pandemiom można zapobiegać. Tamtego roku walkę podjęło trzech nieprawdopodobnych bohaterów: urodzony w Afryce niewolnik o biblijnym imieniu Onesimus ,lekarz, jeden z pierwszych chirurgów-innowatorów Zabdiel Boylston oraz Mather - niespokojny duch, próżny, niestabilny emocjonalnie, powszechnie nielubiany, kojarzony z procesami czarownic z Salem, które miały miejsce 29 lat wcześniej.

RYS. JOE MCKENDRY

Można było odnieść wrażenie, że Mather przez całe życie przygotowywał się na tę chwilę , by ostatecznie dostąpić odkupienia. Od najmłodszych lat z zapałem studiował nauki ścisłe i medycynę. Bez wątpienia to zaangażowanie miało też wymiar osobisty: jego dwie żony i 13 z 15 dzieci umarło przed nim, większość z powodu chorób zakaźnych. Mather czytał więc brytyjskie czasopisma naukowe i studiował leki pochodzące od rdzennych Amerykanów. Jak wyjaśnił to jego „sługa” Onesimus, „całkiem Inteligentny facet”, opowiedział mu o stosowanej w Afryce metodzie zapobiegania ospie i pokazał mu swoje blizny po tej chorobie. Szczegóły tej metody krążyły również po Anglii i pochodziły z tureckich raportów.

Dermatolog-pionier William Corlett, udokumentował blizny po ospie na ciele pacjenta, którzy przebył chorobę w 1902 roku. Szczepionka istniała już od 100 lat, ale mimo to choroba w Stanach Zjednoczonych utrzymywała się aż do 1949 roku.
FOT. DITTRICK MEDICAL HISTORY CENT
ER, CASE WESTERN RESERVE UNIVERSITY.

Gdy choroba zaczęła się rozprzestrzeniać, Mather poinformował lekarzy z Bostonu o „cudownej praktyce stosowanej w kilku częściach świata”. Technika polegała na nacięciu jednej z dojrzałych krost u osoby chorującej na ospę prawdziwą, i pobraniu z niej ropy. Część tego materiału została następnie naniesiona na skórę osoby zdrowej. Obietnicą „wariolacji” lub inokulacji było wytworzenie odporności, po tym łagodnym przejściu jednej z najbardziej śmiertelnych chorób na Ziemi.

Po lewej: Jeden z pacjentów Williama Corletta pozuje do zdjęcia w Ohio około 1900 roku. Corlett udokumentowała ospę na czarno-białej fotografii, ale na jego prośbę niektóre obrazy zostały ręcznie zabarwione, aby oddać charakter wysypki. Po prawej: ręcznie barwiony obraz ukazuje innego pacjenta Corletta ok. 1900 roku. Ostatnią znaną osobą, która zmarła na ospę była Janet Parker, fotograf medyczny z Birmingham w Anglii, przypadkowo narażona na chorobę podczas badań w laboratorium w 1978 roku. FOT. DITTRICK MEDICAL HISTORY CENTER, CASE WESTERN RESERVE UNIVERSITY.

Mather znalazł kolejnych bostończyków urodzonych w Afryce, którzy nosili ślady po zastosowaniu tej metody. Społeczność medyczna Bostonu aż się wzdrygnęła. Dr Zabdiel Boylston znał jednak koszmar ospy prawdziwej, bo 19 lat wcześniej prawie na nią umarł. Martwił się, że jako praktykujący lekarz naraża ośmioro swoich dzieci na śmiertelne niebezpieczeństwo. W końcu 26 czerwca, po zapoznaniu się z dostępnymi materiałami, dokonał pierwszej wariolacji na swoim sześcioletnim synu i dwóch niewolnikach związanych z rodziną. Rezultatem była „łagodna forma ospy”. Zaczął więc stosować metodę u swoich pacjentów szukających ochrony przed pełną chorobą.

Ilustracja z japońskiego manuskryptu „Podstawy ospy” opublikowanego ok. 1720 roku przedstawia charakterystyczną wysypkę. Pochodzenie wirusa ospy prawdziwej jest nieznane. Uważa się, że dotykała już Egipcjan 3 tys. lat temu. Po globalnej kampanii szczepień Światowa Organizacja Zdrowia ogłosiła eradykację (całkowite zwalczenie) ospy w 1980 r.
FOT. WELLCOME COLLECTI
ON, ATTRIBUTION 4.0 INTERNATIONAL

Niektórzy mieszkańcy uważali tę formę leczenia za równie przerażająca jak sama choroba. Obawiali się, że pacjenci po wariolacji nadal będą zarażali. Lekarze byli przeciwni praktyce jako sprzecznej z ortodoksyjną medycyną, która przez 2 tys. lat utrzymywała, że choroby są skutkiem braku równowagi między czterema płynami ciała („humorami”), często spowodowanego smrodem, niesprecyzowanymi „miazmatami” lub złym powietrzem.

Wielu robotników i sprzedawców nie mogło sobie pozwolić na zapewnienie najbliższym ochrony przed chorobą z powodu wysokich kosztów inokulacji i związanej z nią opieki medycznej przed i po szczepieniu. Terror i niechęć klasowa, wraz z utrzymującym się cieniem procesów o czarownice, sprawiły, że Mather znalazł się na celowniku. Pewnej nocy do jego sypialni przez okno wpadła bomba. Na szczęście odpadł od niej bezpiecznik i bomba wydała z siebie jedynie nieszkodliwym huk. Dołączona była do niej kartka: „COTTON MATHER, ty bydlaku. Giń w męczarniach”.

Zanim epidemia ucichła, zachorowało prawie 6 tys. mieszkańców, czyli ponad połowa Bostonu, z czego ofiar śmiertelnych było 844, tj. ok. 15 proc. Jednocześnie spośród osób, które przeszły inokulację, zmarło jedynie 2 proc. Wkrótce wprowadzono udoskonalenia, które zredukowały tę liczbę do pół procent i wariolacja stała się standardową praktyką. Kiedy kolejna epidemia ospy uderzyła w Boston w roku 1792, reakcja była kompletnie inna: około 9,2 tys. mieszkańców poddano inokulacji, z czego jedynie 232 przeszło ospę.

Żaden z trzech mężczyzn, którzy zainicjowali wariolację w Ameryce Północnej, nie doczekał się honorów. Onesimus kupił sobie wolność i zniknął bez śladu. Zabdiel Boylston został w dużej mierze zapomniany. Co ciekawe, ulice i budynki położone w pobliżu miasteczka zostały nazwane Boylston, ale nie na jego cześć, a jego prabratanka - zamożnego kupca. Cotton Mather ostatecznie nie odzyskał dobrej sławy wśród bostończyków. Planował napisać rozprawę na temat rzeczywistej przyczyny wszystkich epidemii - o tym, jak maleńkie organizmy, które dopiero co zaczynały być widoczne pod mikroskopem, w sprzyjających warunkach mnożyły się w oszołamiającym tempie i mogły mieć większy wpływ na powstawanie chorób niż wcześniej przypuszczano. Ten kontrowersyjny esej nigdy nie został opublikowany, a naukowcom zajęło kolejne 150 lat, by dostrzec rolę mikrobów jako czynników chorobotwórczych.

Począwszy od 1721 roku ospa dała zachodniemu światu nową, potężną lekcję: ludzie mogą zapobiegać pandemiom.

Kładzenie nacisku na wariolację w Ameryce Północnej i Europie przyniosło jeszcze jeden nieoczekiwany skutek. W 1757 roku w miasteczku na południu Anglii procedurze poddano pewnego rumianego ośmiolatka. Było to przykre doświadczenie, ponieważ przywiązani do tradycji lekarze przeprowadzili najpierw proces upuszczenia krwi i przeczyszczenia układu pokarmowego. Gdy po latach chłopiec sam został lekarzem, napisał, że „wśród mleczarzy panowało ogólne przeświadczenie ,że choroba bydła zwana krowianką może zapobiegać 0spie”. Możliwość zastosowania lepszego sposobu leczenia zrobiła wrażenie na Edwardzie Jennerze. Przez dekady nikt z tego prawdopodobnego sposobu leczenia nie skorzystał, aż postanowił to zrobić sam Jenner.

Trzecia pandemia dżumy rozpoczęła się w Chinach w 1855 r. I dotarła do wszystkich kontynentów oprócz Antarktydy w latach 1894–1900. Bakteria nawiedziła Madagaskar w 1898 r. I pozostaje do dziś.W latach dziewięćdziesiątych XX wieku naukowcy odkryli na Madagaskarze nowy lekooporny szczep dżumy. Na zdjęciu zespół sanitarny składa ofiarę dżumy do trumny na Madagaskarze ok. 1935 roku. Część lekarzy obawia się, że malgaska tradycja ponownego pochówku zwanego "famadihana" sprzyja rozprzestrzenianiu się choroby. Rytuał ten polega na ekshumacji zwłok, czyszczeniu ich i owijaniu, a następnie tańcu ze zwłokami przed ponownym złożeniem w mogile. Mimo wysiłków rządowych mających na celu zniechęcenie do tego rytuału nadal jest on praktykowany. FOT. INSTITUT PASTEUR

Po lewej: Spalanie zwłok ofiar dżumy, Mandżuria w północno-wschodnich Chinach, 1911 rok. Urzędnicy służby zdrowia przekonali cesarza do wydania specjalnego edyktu zezwalającego na masową kremację - uważaną za profanację - w celu zminimalizowania rozprzestrzeniania się infekcji. Po prawej: pracownicy służby zdrowia w Mandżurii pozują do zdjęcia w samym środku epidemii dżumy w 1911 roku. Urzędnicy wezwali ludzi do noszenia bawełnianych masek i wprowadzili róznego rodzaju obostrzenia. FOT. INSTITUT PASTEUR

14 maja 1796 r. przeprowadził coś, co przypominało wariolację na innym ośmioletnim chłopcu - Jamesie Phippsie. Wykorzystał do tego materiał pobrany od kobiety zarażonej krowianką. Był to początek współczesnej wakcynologii, terminu ukutego od łacińskiego słowa vacca, czyli krowa. Pojawiły się protesty pierwszych antyszczepionkowców, którzy obawiali się m.in., że ludzie nabędą krowich skłonności, będą łapali zwierzęce choroby, a nawet wyhodują rogi. Jednak szczepienia okazały się bezpieczne i bardziej skuteczne niż wariolacja, dlatego wkrótce stały się powszechne stosowane na całym świecie.

Kości 30 000 osób, które zginęły podczas XIV-wiecznej epidemii dżumy, zdobią wnętrza Ossuarium Sedlec w Czechach.FOT. CHARLIE HAMILTON JAMES

Ospa nadal zbierała żniwo. W samym XX wieku zabiła około 300 milionów ludzi. W maju 1980 Światowa Organizacja Zdrowia ogłosiła, że sukcesem zakończyła się walka z ospą prawdziwą za sprawą zdecydowanej globalnej akcji szczepień. Do tego czasu szczepionka Jennera stała się wzorem dla wielu innych. Dzięki nim udało się wypędzić z naszego życia mnóstwo dotąd śmiertelnych chorób zakaźnych. Przez krótką, szczęśliwą chwilę wydawało się nawet, że coś takiego jak pandemia może już nigdy się nie powtórzy.

Komunalna woda i ścieki, Londyn 1800

Ludzie byli gotowi przyjąć kolejną wielką lekcję na temat walki z pandemią, tylko dlatego że pojawiła się w ich życiu kolejna choroba tym razem jedna z najbardziej przerażających, jakich kiedykolwiek doświadczyli. Kiedy plaga cholery wybuchła w 1817 roku w mieście Jessore - dziś będącej częścią Bangladeszu - nawet ludzie, którzy znali jej zjadliwość byli zszokowani jest skutecznością.

- Atak był tak niespodziewany i przerażający – pisał urzędnik okręgowy – że mieszkańcy uciekali tłumnie na obszary wiejskie, gdyż było to jedynym sposobem na uniknięcie zbliżającej się śmierci. Na terenie jednego dystryktu w ciągu kilku tygodni zmarło 10 tys. osób.

Za sprawą kwitnącego handlu międzynarodowego i kolonialnego niebezpieczne drobnoustroje przemieszczały się drogą lądową i morską, doprowadzając do wybuchu pandemii. Czytelnicy gazet śledzili raporty z linii frontu, podczas gdy w ich stronę zbliżała się choroba, która zabijała połowę swoich ofiar w zastraszającym tempie. Wyjątkowo koszmarny był też sposób, w jaki to robiła. Osoba, która w jednej chwili była zdrowa i pełna sił, w następnej nikła w oczach wskutek wyniszczających wymiotów i biegunki. Męczyło intensywne pragnienie, pojawiały się spazmy, a skurcze wyginały mięśnie w cierpieniu. Oddychanie zamieniało się w rozpaczliwą próbę złapania powietrza. Ofiary umierały świadome, w przerażeniu, wpatrując się w pustkę, podczas gdy płyny cały czas sączyły się z ich wnętrzności.

Kiedy ludzie debatowali nad przyczynami tego nowego zagrożenia, podejrzanymi były zwykle miazmy i nieprzyjemne zapachy. Niemal wszyscy sanitarni reformatorzy skupiali się na fetorze, częściowo dlatego, że był on wszędzie – wydobywał się z fabryk i drażnił nozdrza, unosił się z przydomowych chlewów, garbarni, płytkich grobów, w których chowano zmarłych, oraz wszechobecnych odchodów - końskich, bydlęcych i ludzkich. Te „cuchnące opary” miały być głównym winowajcą.

W XIX w., gdy ludzie opuszczali gospodarstwa, by pracować w miejskich fabrykach, koniecznością wydawała się lekcja na temat tego, jak żyć w dużym zagęszczeniu i nie umierać. To, co na wsiach wydawało się niegroźne, np. brak zorganizowanego odbioru ścieków, w mieście okazywało się śmiertelnie niebezpieczne. Rodziny stłoczone w slumsach wymieniały się co rusz żółtą febrą, dyzenterią, gruźlicą, cholerą i innymi chorobami zakaźnymi.

Wielkim reformatorem w kwestiach sanitarnych był brytyjski urzędnik Edwin Chadwick, dickensowski biurokrata, wysoki, o okrągłej twarzy, z włosami ulizanymi w poprzeczne pasma na szczycie łysiejącej głowy, rzucający spod ciężkich powiek oceniające, o ile nie pogardliwe spojrzenia. Był „wyjątkowo wybitnym okazem nudziarza” - według jednego z biografów - „w czasach, gdy ten gatunek przeżywał rozkwit”. Jednakże dał się znać jako osoba niezwykle skrupulatna, dokładnie zgłębiająca każdy problem, którym się zajmowała, i wkładająca ogromną energię w znalezienie rozwiązania.

W 1842 Chadwick napisał nieoczekiwany bestseller wydany przez rząd brytyjski, obecnie znany jako Raport sanitarny. Opierając się na relacjach z całej Wielkiej Brytanii, szczegółowo opisywał miejski świat robotniczy, który dla większości wykształconych czytelników tamtych czasów musiał wydawać się równie obcy jak samemu Jessore. Chadwick zabrał ich do piwnic zalanych do wysokości metra ludzkimi odchodami pochodzącymi z przelewających się szamb i do domów, gdzie „każdy artykuł żywnościowy i do picia musiał być nakryty, aby uniknąć silnego smaku gnoju przenoszonego przez muchy”. Opisywał odór gnoju z więzienia, gdzie przebywało 65 więźniów, który spuszczany co drugi, trzeci dzień na ulice, mieszał się z krwią z pobliskiej ubojni”.

Chadwick był zwolennikiem „teorii brudu” i śmiercionośnej mocy smrodu. Na szczęście jego szczegółowe zalecenia działały również na faktyczne przyczyny chorób.

Przyprawiająca o wymioty lektura „Raportu sanitarnego” pobudziła niechętnych dotąd polityków do działania. W 1848 r. Rząd brytyjski powołał jeden z pierwszych na świecie krajowych organów ds. zdrowia publicznego, któremu przewodził właśnie Chadwick. W kolejnym roku wybuch epidemii cholery przyspieszył reformy. Wkrótce Chadwick rozpoczął ogólnokrajową kampanię, która nakłaniała miasta i miasteczka do budowy scentralizowanych systemów dostarczających czystą wodę do domów, wraz z odpowiednio zaprojektowaną kanalizacją do odprowadzania odpadów. Było to niezwykle kosztowne przedsięwzięcie, ale przyniosło radykalną poprawę warunków sanitarnych, a tym samym zdrowia i długości życia. Inne narody poszły w ślad Brytyjczyków i po raz pierwszy miasta zaczęły naprawdę nadawać się do zamieszkania.

Nie jest to wcale zamierzchła historia. Przenoszenie się ze wsi do miast zaczęło się wraz z rewolucją przemysłową, ale gatunek ludzki stał się głównie zurbanizowany dopiero w roku 2008. ONZ szacuje, że do połowy XXI wieku 68 proc. ludzi będzie żyło w miastach. Oznacza to, że ludzkość ciągle doświadcza zmiany sposobu życia wynikającej z przeprowadzki ze wsi do miasta. Niezbędne będą też systemy pozwalające na bezpieczne dokonanie tej zmiany. Jednak wiele krajów rozwijających się nie ma pieniędzy na reformę sanitarną.

Ciała ofiar cholery leżą na zewnątrz szpitala w obecnej Demokratycznej Republice Konga. W niecały tydzień prawie milion uchodźców z Rwandy przekroczyło granicę nieopodal Gomy. Tłumy zalały obozy uchodźców i przeciążyły systemy wodno-kanalizacyjne, co pozwoliło chorobie rozprzestrzenić się i zabić 50 tys. osób. Lipiec 1994 r. FOT. TEUN VOETEN, PANOS PICTURES.

Do dziś 2,1 mld ludzi nie ma dostępu do czystej wody w domach, a 4,5 mld jest pozbawionych kanalizacji. Brak tych dwóch standardów był głównym czynnikiem sprzyjającym ostatniej epidemii cholery na Haiti, podczas której w ciągu 9 lat zachorowało 800 tys. osób, a 10 tys. zmarło. Zanieczyszczenie wody pitnej fekaliami w częściach zatłoczonych megamiast Azji, Afryki i Ameryki Łacińskiej jest tak częste, jak było w Londynie w 1848 r., a dostęp do podstawowej opieki medycznej praktycznie nie istnieje. To dlatego ludzie nadal chorują na stare choroby, takie jak dziecięca biegunka czy gruźlica, która w 2018 r. zabiła 1,5 mln ludzi, i na stosunkowo nowe jak np. HIV/AIDS zabierające życie 770 tys. osobom rocznie. Jeszcze groźniejszy jest fakt, że wiele z tych metropolii leży w sąsiedztwie obszarów o dużej bioróżnorodności – z ogromnymi zasobami nowych patogenów, które potencjalnie mogą rozprzestrzenić się na ludzi. To idealny przepis na wyhodowanie pandemii. Być może spustoszenie, jaki sieje COVID-19, podobnie jak to, które zostawiła po sobie cholera w Londynie w czasach Chadwicka, będzie impulsem, który popchnie rządy do wprowadzenia reform sanitarnych.

W 1849 r. brytyjski urząd ds. Zdrowia opublikował „Mapę cholery w metropolii”, ukazującą rozmieszczenie choroby w Londynie. Kolor ciemnoniebieski przedstawia części miasta o najwyższych wskaźnikach śmiertelności, z „zatrutą wodą”, „otwartymi kanałami” i „przeludnieniem” - wszystkimi czynnikami powodującymi rozprzestrzenianie się infekcji. FOT. WELLCOME COLLECTION, ATTRIBUTION 4.0 INTERNATIONAL

Mikroby powodują choroby, Europa, koniec XIX wieku

Przez 200 lat gromadziły się głosy wyrażające wstępne wersje poglądu, że to „małe żyjątka” lub zarazki wywołują choroby. Zwolennikom medycyny „humoralnej” i „teorii smrodu” udawało się je przez jakiś przekrzyczeć.

Ale w XIX wieku, gdy mikroskopy stały się coraz mocniejsze i bardziej rozpowszechniane, badacze zaczęli kierować swoją uwagę właśnie na świat mikroorganizmów. Pomysł, że określone drobnoustroje mogą powodować określone choroby zakaźne - a nawet dziesiątkować całe społeczeństwa - stał się bardziej przekonujący.

W historii jako ojcowie teorii zarazków zapisali się Louis Pasteur i Robert Koch, w zapomnienie odeszły natomiast inne dokonania, na których ci dwaj zbudowali swój sukces. Stało się tak między innymi dlatego, że ludzie chętniej sławią wielkie nazwiska niż prace zbiorowe, które tak naprawdę doprowadziły do większości odkryć. Ale również dlatego, że obaj uczeni byli mistrzami nauk eksperymentalnych. Nienawidzili się też jako rywale na tym samym polu odkryć (ponownie do głosu dochodzi natura ludzka), ale też jako patrioci, których kraje - Francja i Niemcy - toczyły ze sobą wojnę. Najbardziej istotne jest jednak ich kluczowe odkrycie, które wprowadziło ludzkość w świat teorii zarazków.

Pasteur był chemikiem, a nie lekarzem, co jak się okazało pozwoliło mu spojrzeć na kwestie medyczne świeżym okiem, z punktu widzenia outsidera i ominąć konwencjonalne, ograniczające przekonania. Jedno z jego rewolucyjnych badań w latach 50. XIX wieku miało bardzo przyziemny początek - miał pomóc miejscowemu producentowi w zidentyfikowaniu przyczyn nieprzyjemnego smaku w partiach alkoholu z buraka. Pasteur szybko znalazł winowajcę - rodzaj bakterii i zalecił podgrzanie soku z buraków, aby zapobiec powtórzeniu się tego problemu. Ten moment możemy uznać za początek pasteryzacji.

Z charakterystycznym dla siebie instynktem odkrywcy, który sprawiał, że zawsze patrzył trochę dalej, Pasteur zaczął szczegółowo opisywać każdy etap fermentacji. Nie był to proces czysto chemiczny, jak sądziło wówczas wielu uczonych, ale biologiczny: drożdże - żywy organizm - konsumowały składniki odżywcze i przekształcały je w alkohol i inne produkty. Praca nad fermentacją pomogła Pasteurowi dostrzegać wszędzie mikroorganizmy i dowieść, że są one produktem normalnej biologicznej reprodukcji, a nie spontanicznego obrodzenia.

Intuicja pozwoliła mu dojść do przełomowego wniosku: tak jak maleńkie organizmy mogą doprowadzić do fermentacji – i niespodziewanie popsuć całą partię produktu – tak też mogą powodować choroby zakaźne.

Pasteur był swoim własnym entuzjastycznym motywatorem. (Niektórzy współcześni historycy twierdzą, że przywłaszczył sobie również pracę innych ludzi, zawyżał swoje dowody i dopuszczał się kłamstw na temat swoich metod). Przedstawiał swoje odkrycia odważnym głosem i uzyskał poparcie francuskiej hierarchii dla swojej pracy. Angażował się także w zaciekłe ataki na każdego, kto nie zgadzał się z jego poglądami, zwłaszcza w kwestii zarazków. Jednak potrzeba było Roberta Kocha, niemieckiego lekarza z małego miasteczka pracującego samotnie w domowym laboratorium, by przyznać, że intuicja Pasteura była naprawdę niesamowita i nie myliła go.

RYS. JOE MCKENDRY

Koch jest dziś zadziwiająco mało popularny. Większość osób prędzej rozpozna nazwisko jego asystenta Petriego, który wymyślił naczynie laboratoryjne. Tym, co zniechęciło historyków do zrobienia z Kocha bohatera mogły być antyniemieckie nastroje w XX w. Stracił też zwolenników, gdy rozwiódł się z żoną, by poślubić piękną młodą aktorkę, oraz gdy zadeklarował się, że stworzy lekarstwo na gruźlicę i obietnicy tej nie dotrzymał.

Koch zasługuje na jednak na coś lepszego. Był młodym lekarzem praktykującym w latach 70. XIX w. na terenie dzisiejszej Wielkopolski. Mężczyzna przekształcił część pomieszczenia, w którym przyjmował pacjentów, na laboratorium, gdzie studiował mikroskopijne próbki, takie jak krew owcy, która padła z powodu wąglika. Dzięki wnikliwym obserwacjom był w stanie stopniowo wyjaśnić tajemnicę tej zwierzęcej choroby zabijającej także ludzi.

Bakterie normalnie rozmnażają się, dzieląc się na dwie części. W sprzyjających warunkach powtarzające się podwojenie patogenu, takiego jak wąglik, może szybko przytłoczyć zwierzę-żywiciela. Nikt przed Kochem nie wiedział, że gdy warunki się pogorszą, bakterie wąglika mogą również wytwarzać coś w rodzaju „kapsuły ratunkowej”. Ten zarodnik, zamknięty w twardej skorupie, może przetrwać w glebie w stanie uśpienia przez pokolenia, niczym zakopana mina przeciwpiechotna. To odkrycie pomogło znaleźć odpowiedź na pytanie, w jaki sposób wąglik potrafi pojawić się znikąd, kiedy żadne nowe zwierzę nie dołączyło do stada i gdy od lat, a nawet dziesięcioleci nie było żadnych przypadków choroby.

Koch wkrótce znalazł sposób na hodowanie bakterii na sztucznej pożywce na szkiełku, które mógł badać pod mikroskopem. Obserwował tworzenie się przetrwalników i patrzył, jak stają się ponownie żywymi bakteriami, które następnie same tworzyły kolejne pokolenie przetrwalników. Aby pokazać, że formy przetrwalnikowe są w stanie zainfekować zwierzę po okresie uśpienia, wszczepił je myszom, szybko doprowadzając do powstania nowego, śmiercionośnego pokolenia bakterii.

Pod koniec XIX w. Andrew Pringle użył mikroskopu do wykonania zdjęć prątka gruźlicy, laseczki wąglika oraz innych bakterii. FOT. WELLCOME COLLECTION, ATTRIBUTION 4.0 INTERNATIONAL

Opublikowana w październiku 1876 r. praca Kocha na temat bakterii wąglika była punktem zwrotnym w historii ludzkości. Przez wielokrotne i przewidywalne wywoływanie symptomów wąglika u zwierząt doświadczalnych Koch dowiódł długo kwestionowanej prawdy na temat chorób zakaźnych oraz tego, iż to bakteria Bacillus anthracis była - krótko mówiąc - czynnikiem wywołującym zakażenie.

Pasteur i Koch, co było nieuchronne, korzystali wzajemnie ze swoich odkryć, jednocześnie atakując się publicznie. Pasteur wymyślił pierwsze nowe szczepionki (w tym przeciwko wąglikowi i wściekliźnie) 85 lat po podaniu przez Jennera szczepionki na ospę. Koch nie zdołał pokonać żadnych chorób, ale zidentyfikował patogeny wywołujące jedne z najbardziej przerażających chorób nękających ludzkość, takie jak cholera czy gruźlica, za co otrzymał w 1905 roku Nagrodę Nobla. Umożliwił też powstanie leków na wiele chorób, wynajdując mikrobiologiczne narzędzia, których naukowcy używają po dziś dzień do identyfikacji bogatego wachlarza śmiercionośnych zarazków. Po raz pierwszy możliwe stało się ukierunkowane leczenie i zapobieganie prawie każdej chorobie zakaźnej.

W szpitalu w Bostonie urządzenia znane jako żelazne płuca pomagały oddychać chorym na polio podczas wybuchu choroby w 1955 r. Na początku XX w. polio było jedną z chorób, których obawiano się najbardziej. Przerażeni rodzice patrzyli, jak paraliżuje ich dzieci. Jeśli wirus zaatakował mięśnie odpowiedzialne za oddychanie, pacjent był umieszczany w żelaznym płucu - prototypie respiratorów. Wprowadzenie w 1955 r. szczepionki przyniosło spadek zachorowań na świecie o 99 proc.FOT. AP PHOTO.

Po lewej: W latach 1904–1906 lekarze w Filadelfii fotografowali pacjentów, którzy cierpieli na zespół post-polio, zaburzenie neurologiczne, które pojawia się wiele lat po wystąpieniu polio i może dotknąć od 25 do 40 procent osób, które przebyły tę chorobę. Po prawej: pacjent z polio w Filadelfii na początku XX wieku pozwolił sfotografować swoje nogi. Niektórzy pacjenci, którzy odzyskali siłę mięśni, doświadczali później stopniowego osłabienia mięśni, które były wcześniej dotknięte polio. FOT. HISTORICAL MEDICAL LIBRARY OF THE COLLEGE OF PHYSICIANS OF PHILADELPHIA

Teraźniejszość

Zanim specjalista od chorób zakaźnych Michael Callahan wszedł na pokład Grand Princess na początku marca, był już starym wygą jeśli chodzi o COVID-19. Zaczynał w styczniu, wymieniając się notatkami z innymi ekspertami w swojej dziedzinie na temat pojawiającego się patogenu z Wuhan w Chinach. Widział pacjentów w Singapurze w momencie wybuchu choroby i poinformował urzędników rządowych USA w Waszyngtonie, gdzie może wystąpić w następnej kolejności. Pomógł ewakuować statek wycieczkowy w Jokohamie w Japonii. Następnie jako lekarz personelu w Massachusetts General Hospital leczył pierwsze ofiary choroby, gdy wirus rozprzestrzenił się do Bostonu. A kiedy tak obserwował, analizował i przeprowadzał burze mózgów na temat problemów związanych z oddychaniem, zauważył, że choroba ujawnia swoją „wspaniałą zakaźność”, a jej zdolność przetrwania porównał do „małej cichej, inteligentnej bomby”, która gdy znajdzie nosiciela „po prostu ją wybucha”.

Maski N95 są poddawane dekontaminacji za pomocą systemu, który umożliwia ich ponowne użycie. System
stworzony przez Battelle, organizację non profit z Columbus w Ohio, wykorzystuje nadtlenek wodoru w postaci pary
w procedurze, która może zostać powtórzona do 20 razy na każdej masce N95. FOT. BRIAN KAISER, NEW YORK TIMES/REDUX

– Kiedy zobaczyłem swojego 500. pacjenta, przeraziłem się – powiedział Callahan. – Ten wirus to śpioch.

Od dekad Callahan jest znaną twarzą pojawiającą się na froncie walki z epidemiami. Pomagał zakończyć fale zachorowań na ebolę, SARS, H5N1 i cały alfabet innych śmiercionośnych skrótów. Wpasowuje się w swoją własną definicję ekspertów, którzy pojawiają się w miejscach nowych wybuchów chorób. Na zadane mu przez telefon pytania odpowiadał, wyrzucając z siebie szybkie serie zdań, nieustannie skacząc po medycznym i geograficznym świecie.

Ebola, przenoszona przez kontakt z płynami ustrojowymi chorego, powoduje krwotoki i niewydolność narządów wewnętrznych. Zabija ok. połowę zarażonych. W 1976 roku po raz pierwszy gorączka krwotoczna Ebola, pojawiła się w Sudanie i w pobliżu rzeki Ebola na terenie obecnej Demokratycznej Republiki Konga. Wirus pojawiał się okresowo w Afryce Środkowej i Zachodniej. Na zdjęciu żałobnicy niosą trumnę Liliane Kapinga Ebambe, trzylatki, która zmarła na Ebolę w lipcu 2019 roku w Beni, mieście we wschodniej części Demokratycznej Republiki Konga. Pomimo szeroko zakrojonych kampanii szczepień, wirus utrzymywał się tutaj stosunkowo długo, częściowo z powodu nieufności do urzędników służby zdrowia, powszechnej dezinformacji i gwałtownych konfliktów związanych z wydobyciem ropy. Rodzice Liliane uważają, że ich córka została otruta, a Ebola to spisek innych krajów mający na celu unicestwienie kongijskiej ludności. FOT. MARCO GUALAZZINI, CONTRASTO/REDUX

Ale nawet wśród swoich wysoko wykwalifikowanych, zmotywowanych kolegów Callahan wyróżnia się zdolnością do syntezy informacji w sytuacjach kryzysowych, co pozwala mu szybko znaleźć najlepszą dostępną opcję. W związku z tym jest na liście szybkiego kontaktu wielu organizacji - począwszy od szpitali i organizacji non-profit na całym świecie po rząd Stanów Zjednoczonych, gdzie pełni funkcję specjalnego doradcy ds. COVID wicesekretarza ds. gotowości i reagowania. Od czasu do czasu wraca do domu, do swojej rodziny w Kolorado, gdzie pracuje zdalnie, w czym - jak prawie wszystkim - towarzyszy mu szczekanie psa, dźwięk wiertarki czy płacz dziecka potrzebującego naprawy roweru itp.

Drogę swojej kariery Callahan wybrał, po tym jak poznał nieludzkie warunki panujące w obozach dla uchodźców we wschodniej Demokratycznej Republice Konga w latach 90. ubiegłego wieku. – Choroby zakaźne w rozwijającym się świecie są niczym wolno tocząca się katastrofa – mówi. Ona nigdy się nie kończy. Bardzo zmotywowała mnie niesprawiedliwość tego wszystkiego.

Trumna z ciałem obcokrajowca, który zmarł podczas pandemii COVID-19, jest przechowywana w kostnicy w Mediolanie do czasu, gdy będzie mogła zostać odesłana do ojczyzny zmarłego. Kostnice we włoskiej Lombardii były tak przepełnione, że ciała wysyłano w inne regiony w celu kremacji. Władze zabroniły przeprowadzania pogrzebów w całym kraju. FOT. GABRIELE GALIMBERTI.

Jego późniejsze doświadczenia z ebolą i innymi epidemiami w Afryce pokazały mu również, że samo leczenie przypadków choroby jest niewystarczające. „To szkolenie personelu medycznego i dostarczanie środków może doprowadzić do wielkich zmian w wiosce, społeczności czy szpitalu. I zmiany te będą trwać nawet po twoim wyjeździe”. To stało się jego motto. W ramach programu prowadzonego przez amerykański Departament Stanu pomagał lekarzom i naukowcom niegdyś pracującym przy programach związanych z bronią chemiczną i biologiczną przekwalifikować się i zająć chorobami zakaźnymi w czasie pokoju. To zaprowadziło go do DARPA w Pentagonie, gdzie spędził niemal dekadę. Opracował tam program o nazwie Prophecy (Przepowiednia) służący przewidywaniu i zapobieganiu nowo pojawiającym się chorobom.

Doświadczenie Callahana dało mu niezwykły wgląd w to, jak możemy przystosować się do COVID-19 i innych pojawiających się chorób. Sugeruje, że ochrona naszego zdrowia może zależeć od znalezienia sposobów pomocy innym krajom w zaspokajaniu ich własnych potrzeb, nawet jeśli rządy są na pozór wrogie, a potrzeby te nie zawsze mogą wydawać się służyć naszym krótkoterminowym interesom narodowym. Chodzi o długoterminową grę.

Na przykład w Indonezji, gdzie prawo islamskie zabrania spożywania wieprzowiny, zbyt intensywne połowy przetrzebiły przybrzeżne zasoby owoców morza. To sprawia, że utrzymanie zaopatrzenia w białko staje się poważnym problemem, zwłaszcza po wybuchu ptasiej grypy, która doprowadziła do znacznych strat w przemyśle drobiarskim. Program na początek skupił się więc na ochronie inwentarza drobiowego. Zapewnił możliwość sekwencjonowania genów, co pozwala na identyfikację patogenów na miejscu w Indonezji, zmniejszając zależność od zagranicy.

To był ten typ inicjatywy, który łatwo wzbudza podejrzenia - zwłaszcza ze strony krytyków popierających izolacjonizm. Jak mówi Callahan, w Indonezji udało się zyskać dostęp do nadzoru nad ludzkimi patogenami. – DARPA, normalnie bardzo skryta agencja wojskowa, stała się mile widzianym partnerem.

Kolejną ważną strategią Prophecy było znalezienie młodych lekarzy chorób zakaźnych w krajach rozwijających się i zbudowanie z nimi długoletnich relacji. Oznaczać to mogło dostarczanie im technologii, umożliwianie szkolenia w amerykańskich szkołach medycznych czy też zapewnienie środków na nowe badania. –To powoduje dwie rzeczy. Udaje im się uzyskać nieprzerwane dofinansowanie. A my zyskujemy wdzięcznego emisariusza, który konsekwentnie śledzi patogeny.

Jednym z takich zagranicznych partnerów był badacz z Rosji, któremu Callahan pomógł przebranżowić się z pracy nad bronią biologiczną na wykrywanie chorób. W roku 2005 laboratorium tego naukowca wychwyciło wybuch ptasiej grypy H5N1, która sieje zniszczenie wśród drobiu i dzikiego ptactwa. Jest też zdolna przenosić się na ludzi i zabija ich, niszcząc płuca. Przemieszczała się ona na północny wschód, w kierunku miejsca, gdzie nachodzą się drogi powietrzne Azji i Ameryki, w rejonie Cieśniny Beringa. Wczesne ostrzeżenie pozwoliło naukowcom z USA uruchomić duży program badań ptaków wędrownych na Alasce i tym samym nie pozwolić chorobie przedostać się na kontynent.

Program Prophecy zakończył się kilka lat po odejściu Callahana z DARPA. (Misją DARPA jest tworzenie nowych programów, mówi Callahan, a nie zarządzanie nimi. Ale niektóre narzędzia wprowadzone przez Prophecy pomogły w szybkim opracowaniu nowych szczepionek oraz w przewidzeniu, kiedy choroby staną się odporne na leki przeciwdrobnoustrojowe).

Rządy na całym świecie mają tendencje do lekceważenia ryzyka pandemii, co skutkuje niedofinansowaniem programów stworzonych po to, aby pandemiom przeciwdziałać. W ten sposób pod koniec października ubiegłego roku rząd USA zezwolił na zakończenie innego programu Predict, koncentrującego się na pojawiających się chorobach. Niecały miesiąc później pierwszy znany przypadek COVID-19 miał miejsce w Chinach. Wkrótce potem amerykańskie ofiary zaczęły dołączać do światowych szeregów zmarłych. Wkrótce Amerykanie zaczęli dołączać do ogólnoświatowych statystyk ofiar śmiertelnych.

Jest niemal pewne, że obecna pandemia przyspieszy prace mające na celu kontrolowanie chorób zakaźnych o potencjale pandemicznym, przynajmniej na jakiś czas. Jednakże nikt nie wie jeszcze, jaki kształt powinna przyjąć prewencja, jakie będą jej koszty oraz jak te koszty pokryją zniszczone gospodarki.

Czy państwa przystaną na długoterminową współpracę międzynarodową? A może do głosu dojdą tendencje do uzyskania krótkoterminowego interesu dla własnego narodu? Czy Stany Zjednoczone, które dopiero wydały 13 miliardów dolarów na lotniskowiec, który ma służyć na wypadek konfliktów zbrojnych, zaakceptuje również wydatki na jeszcze większą skalę, aby zapobiegać chorobom zakaźnym?

Czy będziemy tak wydawać bez końca, mimo że taki rodzaj prewencji oznacza, że nie dostaniemy nic namacalnego za nasze pieniądze, a jedynie niezadowalającą nas wiedzę, że katastrofa, której się obawialiśmy, nigdy się nie wydarzyła?

Wkroczyliśmy w przerażający nowy świat. A może raczej wracamy do starego świata naszych przodków prześladowanych przez potworne choroby? Jedna wielka lekcja, jaką powinniśmy wyciągnąć z historii, jest następująca: kiedy obecna pandemia ostatecznie minie, nie możemy tak po prostu przejść nad tym do porządku dziennego. Gdzieś na naszej planecie, kolejna wielka pandemia, otwiera skrzydła niczym anioł zniszczenia.

Reklama

Źródło: nationalgeographic.com

Reklama
Reklama
Reklama